Gibbs – „Dopehouse Mixtape” [RECENZJA]

Nasz ocena

Na kolejny album Gibbsa nie trzeba było długo czekać. Tym razem dostaliśmy jednak nieco inny materiał, bo jest to mixtape, a dokładniej wytwórniowy „Dopehouse Mixtape”.

Recenzja płyty „Dopehouse Mixtape” (2022)

Wytwórniowe mixtape’y to coraz częściej praktykowane wydawnictwa na polskim rynku. Oprócz znanej każdemu SB Maffiji zrobiły to m.in. Dyspensa Records wydając „Dystape01” oraz „Dystape02”, QueQuality z płytą „Qmple” (premiera w drugiej połowie listopada), a ostatnio właśnie chociażby Dopehouse wypuszczając „Dopehouse Mixtape”. Gibbs i spółka to mocni zawodnicy, więc warto było przyjrzeć się temu wydarzeniu.

Całej płycie przewodniczy nie kto inny jak Gibbs, który w ostatnich dwóch latach jest jednym z najbardziej płodnych producentów muzycznych i raperów na polskiej scenie. I dobrze, bo aż miło słuchać jego utworów, które oprócz przekazu emocjonalnego oparte są na wysokiej jakości technicznej. Tutaj każdy hihat czy sampel wydaje się być wycyzelowany do granic możliwości, aby jego brzmienie było jak najbardziej wyraziste i przyjemne dla ucha.

Na płycie oprócz Gibbsa znajdziemy wiele rozpoznawalnych ksywek jak chociażby Paluch, Kukon, Opał, Avi czy Oliver Olson. Jednak mimo, że dostaliśmy tutaj tak duży rozstrzał zawodników, nie wpłynęło to jakoś bardzo na jakość tego albumu. Mimo, że nie jest on wcale najgorszy, to jednak zawiera dużo utworów typu zapchajdziura, które po prostu są, ale nie za bardzo coś konkretnego wnoszą. W wielu momentach album jest dość konwencjonalny względem chociażby ostatnich wydań Gibbsa i nie łamie żadnych konwenansów, co może poniekąd wynikać z ortodoksyjności zaproszonych gości. Nie wydaje mi się bowiem, że mamy tutaj do czynienia z jakiegoś rodzaju despotyzmem, bo przy produkcji tych aż 18 utworów na pewno część nie doszłaby w ogóle do skutku, a sam proces twórczy mógłby być w tym wypadku męczarnią dla każdej ze stron.

Charakter tej płyty oscyluje wokół dobrze nam już znanej nostalgii. Nie przypadkiem dostajemy ją właśnie na jesień, gdzie pogoda za oknem sprzyja słuchania muzyki, która tylko pogłębi nasze życiowe przemyślenia. Chłopaki bardzo dobrze potrafią grać na emocjach rzucając wersy, które zostają z człowiekiem na długie wieczory.

Nie można powiedzieć, że jest to zły album, ale na pewno przesiąkł trochę zapachem odgrzewanego kotleta leżącego gdzieś obok. Daje do myślenia podejście artystów, którzy na tej płycie chyba trochę zapomnieli o chęci odkrywania muzyki. To co zrobili jest bardzo solidne, ale też bezpieczne. Czuć jakość, która trochę przytłumiona brakiem chęci wychodzenia z własnej strefy komfortu niknie wśród mocno osadzonych standardowych zabiegów.

Znajdziemy tutaj natomiast też takie utwory jak chociażby solowy utwór GibbsaPogoda, drinki, plaża”, wyłamujący się trochę z albumowego schematu oraz bardzo popularny “Piękny świat” stworzony wspólnie z Kiełasem. W tym drugim została wykorzystana siatka trójkowa, po którą coraz częściej sięgają nie tylko producenci muzyki dla marek modowych, czy fani zespołu Moderat i całej muzyki elektronicznej.

Sama płyta, choć przeze mnie w sporej części tej recenzji krytykowana, jest po prostu solidnym wydawnictwem, które bez większych problemów przyciągnęła całkiem sporą grupę słuchaczy. Ja natomiast od takiego zacnego składu artystów oczekuje czegoś więcej. Nie tworzenia takich utworów jakich chcą słuchacze, a takich które będę dla wszystkich rozwijające oraz będą wprowadzać nowe elementy do rodzimej muzyki. Album do odhaczenia lecz i warty posłuchania. Szybko się nudzi, więc już teraz spoglądam w 2023 rok z nadzieją, że nowa płyta spod rąk Dopehouse poruszy mnie bardziej niż obecna.

Mateusz Kiejnig

 

Leave a Reply