“Zachody nad St. Anthony” to nowy album zespołu Lotyń, od lat przyciągającego miłośników melodyjnego, brytyjskiego brzmienia. Nowa płyta grupy dostępna jest w kilku wydaniach (digital, CD, książka). Poznajcie naszą recenzję tego wydarzenia.
fot. okładka albumu
Recenzja płyty „Zachody nad St. Anthony” – Lotyń (2022)
Długo trzeba było czekać na ten album. Poprzednia płyta „Sukienka Edgara” zespołu Lotyń ukazała kilkanaście lat temu, więc ich nowa twórczość jest niemałym zaskoczeniem. „Zachody nad St. Anthony” to powrót do tego, co stanowiło o wartości ich muzyki – płynne melodie okraszone gitarowym brzmieniem, śpiewne refreny i teksty o wyraźnym zabarwieniu poetyckim. A to wszystko dostaliśmy tuż przed jubileuszem zespołu (powstali w 1993 roku).
W latach 90. królowały m.in. zespoły Myslovitz, Negatyw, Lizar i Rotary. Oni zawsze byli nieco z boku tego nurtu, bo też nie próbowali za wszelką cenę wpasować się w brytyjskie granie, choć niektóre naleciałości w ich muzyce były dosyć oczywiste. Może też nie mieli tyle szczęścia, żeby dotrzeć do szerszego grona słuchaczy, choć zagrali na scenach z największymi (O.N.A., Apteka, Odział Zamknięty, Myslovitz).
Czas jednak płynie dalej i jak się okazuje nie ma tego złego, bo pomimo ich chwilowej nieobecności udało im się powrócić i to w całkiem niezłej formie. Nie da się ukryć, że zespół pozostał wierny własnym zapatrywaniom artystycznym, nawiązując do tego, co stanowiło istotę ich twórczości. Wszystko dzieje się jednak w nieco odświeżonej formie, choć nie na tyle współczesnej, by móc zdobyć nowych słuchaczy. Muzyka zespołu Lotyń to jednak sprawnie poprowadzone kompozycje, którym brakuje jedynie odrobiny większej siły przebicia.
Niemniej urok nowych piosenek, pogłębiony odrobiną gitarowej nostalgii wciąż jest dosyć znaczący. Grupa nie chciała robić niczego wbrew sobie i nie bardzo próbowała odwoływać się do współczesnej muzyki indie-rockowej. Dzięki temu w tych piosenkach odnajdziemy tęsknotę za melodiami skrojonymi z własnej wrażliwości, a nie będącymi kalką tego, co dziś modne. Dlatego pomimo pewnych niedoskonałości, to muzyka żywa, świadomie nawiązująca do przeszłości, poruszająca słowem, a przez to całkowicie szczera.
Nie brakuje więc prostych, energetycznych utworów z podtekstem poetyckim („Podatny na mgły dotyk”), co podkreśla dodatkowo wydanie płyty w formie książkowej. Oprócz standardowej wersji można więc nabyć rozszerzoną edycję, w którym znalazł się tomik wierszy wokalisty – Roberta Kałuży. A teksty to faktycznie ważna część całości, bo podkreśla indywidualizm zespołu, zatapiającego się w rockowej poetyce z odwołaniem do miłości i natury („Historia zapomnianej miłości”). Muzycznie jest bardzo spójnie, choć znajdziemy momenty mniej lub bardziej angażujące naszą uwagę („Biała droga”).
„Zachody nad St. Anthony” to album nagrany z polotem i spojrzeniem na własną wrażliwość z perspektywy człowieka, a nie koniunkturalizmu. Dzięki temu zwiewny charakter wszystkich piosenek unosi się ponad współczesną, zjadającą niekiedy własny ogon alternatywą. To rockowa nostalgia za prostą melodią i nieprzesadnie zawoalowanym słowem. I choć nie ma w tym bardziej znaczącego dynamizmu i podtrzymującego temperaturę napięcia, to całość broni się umiejętnością wyrażania się poprzez własny język artystyczny. Dlatego warto sięgnąć po te piosenki, będące odtrutką na wszystko to, co w dzisiejszej muzyce przesadzone lub niedostatecznie oryginalne.
Łukasz Dębowski
Zespół Lotyń powraca z nowym albumem “Zachody nad St. Anthony”