W dniach 10-13 sierpnia w Parku Śląskim odbyła się trzecia edycja Fest Festivalu. Przez wszystkie dni festiwalu, w imprezie wzięło udział blisko 50 tysięcy osób. Wydarzenie trwało nieprzerwanie ponad 120 godzin, a na 10 scenach głównych i strefach dodatkowych wystąpiło ponad 200 artystów.
fot. materiały prasowe
Za nami aż pięć dni wyśmienitej muzycznej zabawy w Parku Śląskim. O ile muzyczna odsłona tegorocznej edycji raz po raz zaskakiwała, organizacyjnie wydarzenie wciąż pozostawia wiele do życzenia.
Wytykanie błędów organizacyjnych dużych imprez muzycznych to już nasza mała, polska tradycja. Open’er obrywa rok rocznie, w zasadzie za to, że w ogóle się odbywa, tak samo jak pozostałe dwie imprezy Alter Artu. FEST Festival, który już na samym początku swojego istnienia został okrzyknięty wyczekiwaną alternatywą dla Open’era, również nie ustrzegł się błędów, które jeszcze przy pierwszej edycji można wybaczyć, ale powtarzanie ich po raz trzeci?
W tym roku do Parku Śląskiego w Chorzowie dotarłam dopiero w czwartek, więc ominął mnie cały pierwszy dzień zabawy i fenomenalny spektakl muzyczny Woodkida. Mimo to, docierały do mnie niepokojące wieści z terenu festiwalu, który – choć tradycyjnie prezentował się zjawiskowo (dekoracje to chyba pierwsze, czym organizatorzy zajmują się gdy przyjeżdżają na produkcję, bo po co komu przygotowane sceny na festiwalu?) – logistycznie pozostawiał wiele do życzenia. Przykładowo – elementy scen były montowane jeszcze drugiego dnia festiwalu. Wyobraźcie sobie więc pojazdy techniczne typu wysięgniki śmigające między tysięcznymi tłumami ludzi. 🙂
Sanitariaty – owszem, było ich sporo i zostały rozstawione w wielu miejscach. Jednak co z tego, gdy połowę z nich zamknięto na kłódki, co generowało koszmarne kolejki. Jedna cysterna z wodą pitną na tak ogromny teren – żart. No i w końcu platformy dla osób z niepełnosprawnościami, które – owszem, były… To znaczy była. Jedna, przy Main Stage, absolutnie niedostosowana do osób mających problemy z poruszaniem się, bowiem aby się na niej znaleźć należało pokonać ogromną ilość stromych schodów. Czy to nie brzmi jak abstrakcja?
Skandaliczne decyzje organizatorów nie ominęły w tym roku również pola namiotowego, na które zabroniono wnosić jakiegokolwiek jedzenia i picia. Nawet fabrycznie zamkniętej butelki wody. Przypominam – mamy upalne lato, a na polu namiotowym festiwalowicze mieli spędzić nawet do pięciu dni. Obietnice organizatorów o większej ilości sanitariatów również minęły się z rzeczywistością – w kolejce do prysznica trzeba było czekać od 30 minut do godziny. Been there, seen shit. Ale najważniejsze, że influencerzy dotarli na festiwal, wykorzystując swoje darmowe zaproszenia VIP i pokazali w social mediach piękne stylizacje na tle nie mniej pięknych instalacji artystycznych, prawda Follow The Step? Kto by się tam przejmował przeciętnym Kowalskim, który kupuje karnet i przelewa na Wasze konta niemałe pieniądze w trakcie trwania imprezy.
O organizacyjnych fuck-upach FEST Festivalu można by napisać książkę, na szczęście festiwale, jakkolwiek źle zorganizowane by nie były, mają to do siebie, że mogą się obronić muzyką. I tak było w tym przypadku, choć line-up wydarzenia prezentował się w tym roku wyjątkowo ubogo i nie da się ukryć, że moce finansowe w tej kwestii zostały przekierowane na nowe dziecko Follow The Step – On Air Festival. Mimo to FEST pozwolił mi przeżyć sporo pięknych momentów i odkryć prawdziwe perełki.
fot. Sebastian Augustyn
Czwartek zaczął się dla mnie mocnym zawodem koncertem w wykonaniu zespołu Nothing But Thieves, który chyba nie miał najlepszych nastrojów, a i publiczność nie pomagała. Tak to jest, gdy w elektronicznie-mainstreamowy line-up wrzuca się jeden rockowy band… Wszystko wynagrodził jednak wyśmienity live set grupy RÜFÜS DU SOL, który już do końca festiwalu nie spadł z mojego pierwszego miejsca podium najlepszych koncertów tej edycji. Wszystko się tam zgadzało – brzmienie, genialna oprawa wizualna, kontakt z publicznością, który w przypadku elektronicznego grania wcale nie jest taki oczywisty. Wytańczone od pierwszego do ostatniego dźwięku!
Piątek okazał się dniem totalnych zawodów. Rudimental niby fajnie, na scenie była świetna energia, ale chyba nie na tak wczesna godzinę. James Arthur śpiewał jakby od niechcenia, a jego setlista wiała nudą. SYML zagrali typowo pod Silesia Stage czyli chillująco, do piwka na trawie, ale spodziewałam się czegoś bardziej emocjonującego i ostatecznie żałuję, że odpuściłam na ich rzecz Beatę i Bajm, bo przechodząc w tym czasie obok Main Stage czułam, że omija mnie wyborna zabawa. W zasadzie najciekawszym punktem piątkowego wieczoru stały się ostatecznie – koncert Pauli Romy na kameralnej scenie Magic Forest, która zaskoczyła mnie gitarowym, zadziornym pazurem swoich aranżacji oraz live set Catz’n’Dogz z zaproszonymi gośćmi w postaci Baascha, Iwony Skw, Kuby Karasia oraz Kayah.
Sobota line-upowo zapowiadała się najbardziej intensywnie, choć koncertowe plany próbowała pokrzyżować pogoda. Niezwykle przyjemne schronienie przed deszczem znalazłam w Arenie, gdzie kosmiczny lot zapewniła BOKKA. Taneczny vibe podtrzymała grupa Jungle, która ostatecznie rozgoniła wszystkie deszczowe chmury nad Parkiem Śląskim. Tego dnia bardzo liczyłam na skład Son Lux, ale zupełnie nie trafiła to mnie ich formuła improwizacji – mocno przekombinowane. Skierowałam się zatem w stronę Main Stage, gdzie miał się rozpocząć koncert największej gwiazdy tego dnia i prawdopodobnie całego festiwalu – Stromae. I to była prawdziwa uczta: dla uszu, dla oczu i przede wszystkim dla duszy. Belgijski maestro zaprezentował nam skrupulatnie wyreżyserowane show, pełne scenograficznych niespodzianek, mimo to nie dało się w tym wszystkim wyczuć sztuczności. Jedyne czego żałuję, to że odebrałam sobie efekt „wow” oglądając transmisję jego koncertu podczas tegorocznej Coachelli, bo w zasadzie w Chorzowie nie zobaczyłam nic nowego. Niemniej – mistrz!
fot. Zuza Sosnowska
Każdy dzień festiwalu wieńczyłam wizytą na Kręgach Tanecznych, które są niepodrabialną perełką FEST Festivalu i w tym roku cztery sceny elektroniczne, tworzące małe miasteczko festiwalowe wewnątrz festiwalu również nie zawiodły, a nawet zaskoczyły, bowiem organizatorzy dodali dodatkowy dzień, tak zwaną „lazy sunday” podczas którego do północy działała wciąż scena Eden Stage. Świetna inicjatywa, która daje nadzieję na to, że być może na przestrzeni najbliższych lat doczekamy się nad Wisłą wydarzenia na miarę węgierskiego Szigetu.
FEST Festival ma niepodrabialny klimat – kto był ten wie i to chyba jedyne co sprawia, że zainteresowanie tą imprezą nie maleje. W swojej relacji z pierwszej edycji wydarzenia pisałam, że jeszcze będzie FEST. Niestety wciąż nie jest, a organizatorzy popełniają te same błędy. Nie sposób ich nie wytykać, nawet przywożąc z Parku Śląskiego najwspanialsze wspomnienia. Follow The Step – wyciągnijcie w końcu wnioski, bo jesteście w posiadaniu prawdziwej perełki na polskim rynku koncertowym!
Weronika Szymańska
fot. Adrian Kaczmarek