„Na razie Art Komitywa zakreśla sferę swojej wrażliwości i estetyki” – Marcin Szyndrowski [WYWIAD]

Art Komitywa to nietypowy projekt muzyczny, który ma na koncie pierwszy album zatytułowany “Strefa szarości”. Jednym z twórców tego projektu jest wokalista i kompozytor – Marcin Szyndrowski, któremu zadaliśmy kilka pytań związanych z tym wyjątkowym poetyckim wydarzeniem.

fot. materiały prasowe

Art Komitywa nie jest typowym zespołem, to raczej spotkanie towarzyskie, które doprowadziło do nagrania albumu „Strefa szarości”. Co tak naprawdę było głównym pretekstem, który spowodował, że zaczęliście myśleć o muzyce w szerszym wymiarze?

– Zacznę od tego, że z Pawłem Płócienniczakiem znam się już kilka dobrych lat. Połączyła nas, w pewnym momencie naszego życia, ta sama praca – dziennikarstwo, którą wykonywaliśmy z oddaniem i pasją.

Na jakiś czas nasze drogi się rozeszły, ale zawsze gdzieś mijaliśmy się, przecinaliśmy się słowem – tym ludzkim, i tym na poziomie bardziej egzystencjalnym. W 2020 roku otrzymałem od Pawła jego najnowszy tom poezji pt. „Kilka słów”. Gdy zabrałem się do lektury, w mojej głowie zaczęło przewijać się tysiące dźwięków. Dawno już tak nie miałem by słowo samo zamieniało się w dźwięki.

Dość szybko stworzyłem muzyczną opowieść, którą podzieliłem się z Pawłem. To oczywiście początek Art Komitywy, która narodziła się znacznie później. Do współpracy zaprosiłem wspólnie z Pawłem kolejne osoby, które swoją wrażliwością i umiejętnością wejścia w poetycki świat spowodowały, że pomysł nagrania płyty stał się realny. Spajającą całość muzycznej opowieści jest wiolonczela, na której zagrała gościnnie Janina Marzec. To właśnie dzięki niej poezja aż chwyta za trzewia i powoduje, że można wniknąć w muzyczny świat bez granic. Nad przestrzenią i dźwiękami nieoczywistymi z kolei czuwał do samego końca Waldemar Marek – rodowity krotoszynianin, który zamieszkał w Szkocji. Swoim wyczuciem emocjonalności przekazu spowodował, że słuchacz otrzymał do swoich rąk sztukę kompletną, w której każdy element znajduje się na swoim miejscu.

 

fot. materiały prasowe

Po nagraniu pierwszej płyty ogłosiliście, że to Wasz pierwszy i ostatni album. W mediach społecznościowych można jednak znaleźć informację, że pracujecie nad czymś nowym. Czy po nagraniu pierwszego albumu myślicie o tym, żeby poszerzyć swoją działalność i zacząć funkcjonować jako pełnoprawny zespół?

– Dokładnie określiliśmy to słowami: Nikt nie wie, czy płyta „Strefa szarości” będąca ich pierwszym dziełem, będzie także tym ostatnim. Na razie Art Komitywa zakreśla sferę swojej wrażliwości i estetyki, proponuje słuchaczom głęboko refleksyjny sposób widzenia świata, poezji i muzyki. Mamy więc do czynienia z przypuszczeniem. Jak widać, nie będzie to ostatni album naszej formacji. Od kategorii zespołu jesteśmy dalecy bowiem pozostawiamy każdemu, kto angażuje się w Art Komitywę wolność twórczą. Aktualnie ruszyły prace nad kolejnym albumem, który już posiada swoje główne szkice muzyczne i tekstowe. Tym razem zaprosiliśmy do współpracy zupełnie inne osoby, które w założeniu wyniosą projekt na inny poziom wrażliwości.

Czy Art Komitywa jest gotowa zaprezentować album „Strefa szarości” na koncertach? Czy chcielibyście skonfrontować ten materiał z publicznością na żywo? Jeśli tak, to jakby miały wyglądać Wasze koncerty?

– Oczywiście. Kwestia jednak zgrania z sobą osób, które aktualnie znajdują się w różnych miejscach życia i odległościach warunkujących wspólne spotkanie. Myślimy jednak o tym. W projekcie fajne jest to, że osobiście jestem w stanie zaprezentować materiał indywidualnie. Połączenie jednak wiolonczeli i elektroniki w momencie wspólnego spotkania zaowocuje z pewnością wydarzeniem muzycznym, o którym poinformuję czytelników portalu. Jak miałby wyglądać koncert? Z pewnością nastawiony byłby na odbiór słowa. My, jako muzycy bylibyśmy tylko tłem do obrazów i fotografii tworzonych na bieżąco przez Pawła, który w założeniu stworzył syntezę wielu sztuk – w tym fotografii, która odgrywa ważną rolę w całości Art Komitywy. Byłby to zatem słowno-muzyczny i multimedialny koncert.

Ile potrzebowaliście czasu, że zebrać materiał na ten album i czy współpraca w takiej artystycznej przestrzeni, która doprowadziła Was do nagrania płyty była łatwa?

– Całość zajęła rok. Płyta narodziła się w rożnych miejscach o różnym czasie. Artyści nie mieli ze sobą w większości bezpośredniego kontaktu, dlatego kiedy narodziła się synteza wszystkich działań artystycznych i kiedy usłyszeliśmy się we wspólnym dziele, nikt nie ukrywał autentycznego zadowolenia i radości. Z czasem oczywiście pojawiły się nowe pomysły i pewne wątpliwości, które wyjaśnią się przy następnej płycie.

 

fot. materiały prasowe

Ważną częścią całego albumu są poetyckie teksty Pawła Władysława Płócienniczaka. Czy to znaczy, że muzyka powstała do gotowych wierszy? I w jaki sposób szukaliście przestrzeni muzycznej, która będzie doskonale współpracować z dosyć specyficznymi tekstami?

– Dokładnie tak. Jak już wspomniałem na początku, zaraz po lekturze najnowszego tomiku poezji pt. „Kilka słów” czułem, że znalazłem słowa do dźwięków, które od dłuższego czasu nie mogły znaleźć swojego punktu zaczepienia. Pierwsze szkice powstawały bardzo szybko i zajęły mi tydzień. To naprawdę nie zdarza mi się często. Tym razem od razu miałem pomysł na całą muzyczną opowieść, którą udało się ułożyć w spójną całość. Kolejne osoby, które dołączyły do projektu czuły podobnie i bez problemów odnalazły swoje miejsce do pozostawienia w projekcie trwałego śladu.

Czy interpretowanie wierszy innego twórcy wymagało od Pana jakiegoś przygotowania? Czy wszystkie z tekstów były łatwe do interpretacji? A może zdarzyły się takie, które Pan odrzucił z jakiegoś powodu?

– Sam dużo piszę. Z zawodu jestem polonistą i dziennikarzem. Ze słowem zatem mam do czynienia na co dzień. Poezja Pawła posiada to coś, co mnie osobiście urzeka. Większych problemów z interpretacją tekstów nie miałem. Zawsze jednak mogłem liczyć na ogromne wsparcie samego poety, który był obecny przy nagrywaniu wokali do końcowych ścieżek. Pracowaliśmy zatem wspólnie nad końcowym efektem. Tak by wszyscy byli zadowoleni z pracy. Słowa poetyckiego nie odrzucam w żadnym przypadku. Z tomiku wybrałem wiersze, które w założeniu miały stanowić od początku do końca spójną historię. Takiego zwykłego człowieka w odcieniach szarości, które są nam bliższe niż feria barw, które nie wnoszą do naszego życia zbyt wiele.

Czy są na tej płycie teksty, które osobiście dla Pana są z jakiegoś powodu ważne? A może jest jakaś istotna kompozycja na albumie „Strefa szarości”, na którą patrzy Pan z sentymentem?

– Nie chciałbym zabrzmieć patetycznie, ale wszystkie teksty są dla mnie ważne. Inaczej w ogóle bym nie podszedł to tego projektu. Z Pawłem dzieli nas wiele jeśli chodzi o światopogląd i czasy, w których się rodziliśmy i żyliśmy. Podobne postrzeganie świata i wrażliwość, którą obdarzeni są naprawdę nieliczni jednak nas łączy. Z sentymentem już chyba do końca będę patrzył na każdy utwór indywidualnie bowiem w każdy – zarówno poeta, jak i muzycy włożyli sporo serca.

Jedną z singlowych propozycji został „Szary”. Czy to szczególny dla Was utwór, skoro zdecydowaliście się akurat do niego nagrać teledysk?

– Utwór wypłynął z pewnej koncepcji choreografii Zuzanny Jarockiej – wybitnie utalentowanej tancerki, która realizuje się w tańcu nowoczesnym w ostrowskiej szkole tańca. Ta młoda tancerka nie miała żadnych barier by zatańczyć do trudnego utworu w klimatycznym miejscu jakim okazały się wnętrza remontowanego Pałacu Gałeckich w Krotoszynie. „Szary” to również myśl przewodnia „Strefy szarości”, która jest według Pawła Płócienniczaka najbliższą okolicą do życia uczestników artformacji. „Szary” to w końcu również kolor, który dla wielu nie jest kolorem. Oddaje jednak kolor poezji i w połączeniu z czarno-białymi fotografiami w pełni zamyka ramy naszej artstrefy.

 

fot. okładka płyty

Na płycie znalazł się też utwór zatytułowany „tribute to david lynch”. Na czym polega nawiązanie do tego reżysera filmowego? Czy odważyłby się Pan porównać dosyć hermetyczny klimat albumu „Strefa szarości” do specyfiki filmów Lyncha?

– Jest to specyficzny hołd dla Lyncha. Jego wyobraźnia bowiem jest bliska członkom naszej formacji. Sam krótki utwór jest nawiązaniem do jednego z odcinków serialu „Twen Peaks” – „Ogniu, krocz za mną”, gdzie ścieżka wokalna została odwrócona. Postąpiliśmy bardzo podobnie.

Co według Pana jest największą wartością płyty „Strefa szarości”? Czy przyświecała Wam jakaś idea związana z tymi piosenkami?

– Płyta jest wartością samą w sobie. Pozostanie gdy nas już zabraknie. I jeżeli choć jeden słuchacz odnajdzie tam coś dla siebie to już spełniła swoją funkcję. Jeśli chodzi o ideę to warto zacząć od tego, że myśl przewodnia całości naszej suity wywodzi się ze wspomnianego tomiku „Kilka słów”, gdzie poeta dokonuje próby opisania świata, który go otacza bez ferii kolorów, szaleństwa telewizyjnego show. Świata, który przybrał barwy szarości. Ten świat i sposób pisania oraz wyrażania poprzez sztukę nazwaliśmy neodekadentyzmem.

Forma wszystkich piosenek nie jest zbyt radiowa. Czy według Pana brakuje takich propozycji na polskiej scenie muzycznej zdominowanej przez rap i pop?

– Zdajemy sobie z tego sprawę. Nie robiliśmy jednak tej płyty dla poklasku czy tantiemów. Każdy z nas jest już dorosły i ma ugruntowaną pozycję we własnych środowiskach. Zrobiliśmy to z potrzeby uzewnętrznienia tego, co w nas siedzi głęboko, podskórnie. To pomaga nam na egzystowanie w świecie, który – póki co – jeszcze nas zaskakuje. Czy brakuje takich propozycji? Takich jak Art Komitywa z pewnością.

Czy po wydaniu płyty „Strefa szarości” czuje się Pan w jakimś sensie spełniony jako artysta? Czy w ogóle takie spełnienie na polu zawodowym w przypadku artysty jest możliwe?

– Poeta i autorzy muzyki mają wspólne, głębokie przekonanie, że ścieżki wrażliwości, którymi kroczą prowadzą do słuchaczy, którzy w podobny sposób odczuwają otaczającą nas rzeczywistość. Takich słuchaczy znaleźliśmy, co potwierdzają pobrania i odsłuchy naszego albumu w popularnych portalach streamingowych typu spotify czy tidal.

 

Art Komitywa – “strefa szarości” [RECENZJA]

Leave a Reply