Mówi o sobie “muzyczny włóczęga”. Po wielu latach współpracy z polskimi (i nie tylko) artystami, Bernard Maseli zdecydował się wydać własny album zatytułowany “Drifter”. Na płycie pojawiło się wielu gości, m.in. Beata Przybytek, którą można usłyszeć w utworze “Five O’Clock”.
fot. materiały prasowe
Bernard Maseli to wibrafonista, kompozytor, aranżer, producent, profesor zwyczajny od 30 lat wykładający w Akademii Muzycznej im. K. Szymanowskiego w Katowicach.
Karierę rozpoczął w 1985r. wraz z zespołem Walk Away na festiwalu Jazz nad Odrą we Wrocławiu, gdzie zdobył główną nagrodę solistyczną. Wraz z Walk Away nagrał dziesięć płyt długogrających i brał udział we wszystkich największych festiwalach jazzowych w kraju i za granicą (m.in. trasa koncertowa wraz z Urszulą Dudziak, z legendarnym trębaczem Milesem Davisem, jako tzw. support).
Jako producent zaistniał płytami m.in. Lory Szafran, Anny Serafińskiej, zespołu Colors czy The Globetrotters. Od 23 lat zajmuje pierwsze miejsce w kategorii wibrafon, w ankiecie „Jazz Top” miesięcznika „Jazz Forum”.
Współpracował między innymi z takimi muzykami jak: Urszula Dudziak, Michał Urbaniak, Kuba Badach, Mino Cinelu, Nippy Noya, Bill Bruford, Dean Brown, Mike Stern, Eric Marienthal, Bill Evans, Dave Samuels, Victor Mendoza, Ewa Bem, Lora Szafran, Anna Maria Jopek, Grzegorz Skawiński, Mieczysław Szcześniak i wielu innych. Jest autorem wielu kompozycji i aranżacji (również produkcje radiowe i teatralne) i nagrał około stu płyt.
*****
Ta płyta jest obietnicą i… przypadkiem. Obiecałem sobie, że gdy przekroczę magiczną linię 50 lat, to nagram wreszcie swój autorski album. Mimo że moja dyskografia sięga blisko stu tytułów, wciąż nie miałem tej jednej – swojej płyty.
Wszystko zaczęło się siedem lat temu. W mojej Alma Mater, katowickiej Akademii Muzycznej, była wówczas letnia przerwa semestralna. Przy komponowaniu korzystałem z każdego dostępnego mi instrumentu. Miałem więc: wibrafon, marimbę, kalimbę oraz swojego MalletKATA. Czemu one wszystkie nie miałyby znaleźć się na jednej płycie? Czemu by nie pokazać, jak wiele funkcji mogą spełniać? A jednak te pytania nie pojawiły się od razu…
Początkowo tworzyłem poszczególne partie, nakładając na siebie brzmienia wszystkich instrumentów, przekonany, że docelowo tworzę płytę z towarzyszeniem sekcji rytmicznej. Kiedy materiał wydawał się gotowy, swoim zwyczajem odłożyłem go „do szuflady” na ponad miesiąc. Doświadczenie nauczyło mnie, że najsurowszym krytykiem i jednocześnie najlepszym weryfikatorem jakości kompozycji jest nic innego jak upływ czasu. Gdy w końcu odsłuchałem demo, uderzyło mnie oryginalne i nietypowe brzmienie „ponakładanych” marimb, wibrafonów, kalimb i całej reszty. To było to – miałem gotową koncepcję albumu. Przypadek! Nagle dotarło do mnie, że po cóż nagrywać kolejną płytę wibrafonu czy marimby z towarzyszeniem sekcji rytmicznej, kiedy mogę w tej roli wykorzystać wciąż świeże i „niezgrane” brzmienia moich cudownych instrumentów, tworząc z nich główną strukturę każdej kompozycji. Tak oto narodził się pomysł. Jak już wspomniałem – była to obietnica i przypadek.
Dzisiaj częściej tworzy się playlisty ze swoich ulubionych utworów, niż słucha płyt od początku do końca. Nawet jeśli ktoś uważa, że to błąd, to czemuż by nie przekuć wady w zaletę? Postanowiłem wykorzystać to zjawisko, by pokazać możliwości oraz wszechstronność moich instrumentów. Każdy utwór pochodzi z innego obszaru stylistycznego, zadając tym samym kłam stwierdzeniu, jakoby instrumenty sztabkowe należały wyłącznie do świata jazzu i muzyki poważnej. Mamy, więc klasyczne fusion (Drifter), r&b (Windfalls), bluesa (Five O’clock), balladę rockową (Sopot) czy wreszcie world music w postaci utworów Edzengi czy Desert is crying on us.
Płyta nie byłaby do końca własna, gdyby w jakiś sposób nie odzwierciedlała mnie samego. Co tu dużo pisać – jestem muzycznym włóczęgą! Poszczególne zespoły i projekty, w których dane mi było uczestniczyć, trudno jednoznacznie zaszufladkować stylistycznie – i tego przez całe życie pragnąłem się trzymać. Eklektyzm tej płyty oraz moja duchowa w niej obecność zawarte są więc w tytule – Drifter.
Ale włóczyć się muzycznie najlepiej jest w doborowym towarzystwie. Bez wątpienia należą do niego moi goście – wspaniali, wszechstronni artyści, a co najważniejsze – Przyjaciele. Jestem niezmiernie szczęśliwy, że to właśnie oni współtworzą tę płytę.
Kiedy rozpoczynałem przygodę z muzyka improwizowaną, w najśmielszych marzeniach nie śniło mi się, że dostanę tak dużo dobrej energii od tak wielu osób. Dzisiaj myślę, że to właśnie jest największe wyróżnienie dla każdego artysty. Drifter jest więc spełnieniem obietnicy i prezentem, jaki zrobiłem wszystkim osobom wspierającym mnie przez ponad trzydzieści pięć lat. Jednocześnie chciałbym moją pracą zachęcić i wesprzeć młodych adeptów sztuki gry na melodycznych instrumentach perkusyjnych do odwagi we własnych poszukiwaniach. Jest to bowiem piękna przygoda zdecydowanie warta przeżycia…
Jedenaście utworów, blisko trzydziestu wykonawców – jeżeli chociaż jedna z kompozycji zostanie z Państwem na dłużej, będzie to dla mnie największa nagroda. – Bernard Maseli