Urszula to ikona polskiej piosenki. Zanim zacznie świętować czterdziestolecie swojej obecności na polskiej scenie muzycznej, oddaje swoim fanom jeszcze jeden album. Tym razem „Teraz ja”. Z artystką porozmawialiśmy nie tylko o nowej płycie, ale przywołaliśmy też kilka wspomnień związanych ze zbliżającym się jubileuszem.
fot. Beata Wielgosz
Sporo czasu upłynęło od ostatniej płyty Urszuli, bo „EONY snu” miały swoją premierę w 2013 roku. Był album świąteczny, ale to nieco inna sytuacja. Z czego wyniknęła ta przerwa?
Przez ten czasu dużo koncertowaliśmy, ale też nagrywaliśmy płyty „live”. Jedną z moich ulubionych jest „Biała droga Live – Woodstock Festival Poland 2015”. To był doskonały dla mnie i mojego zespołu moment, byliśmy wtedy wygłodniali grania na żywo. Poza tym śpiewam tam bardzo energetycznie. Nigdy nie zapomnę tego koncertu. Później powstał też album „Akustycznie z kwartetem smyczkowym”.
W tym roku dostaliśmy też trzy nagrane na nowo płyty, z których najciekawsza, bo od dawna niedostępna to „Urszula & Jumbo”.
Tak, szkoda mi było, że pod koniec lat 80. zostawiliśmy to nasze Jumbo na pastwę losu. Ten album wtedy ukazał się, ale wyjeżdżaliśmy do Stanów, nie mieliśmy czasu ani głowy, żeby się tym porządnie zająć. A przecież to był moment, że graliśmy na zasadzie – „a kto nam zabroni?”. Także wiele w tym gitarowego grania, takiej młodzieńczej energii, która wtedy nami zawładnęła. Nikt nam niczego nie doradzał. Nagraliśmy to tak, jak na tamten moment czuliśmy. I niczego się nie baliśmy. Do tego dochodzi śpiewanie po angielsku i nie miałam z tym problemu, choć dopiero uczyłam się tego języka. Luz, wolność i zupełny spontan rządził wtedy nami. Cieszę się więc, że mogliśmy zremasterować ten materiał na nowo, wydając go z dużą starannością. Warto zajrzeć do środka wydania fizycznego płyty, bo umieściłam tam trochę zdjęć z mojego archiwum.
Czy pojawiły się jakieś problemy podczas nowego nagrywania płyt – „Urszula & Jumbo”, „Biała droga” i „Supernova”?
Na początku wszyscy myśleli, że będzie łatwo, bo jak wypomniał mi mój zespół, gra on już ze mną 17 lat! Rozkładając te kompozycje na części pierwsze okazało się, że nie było to proste zadanie, bo wiele z tych piosenek ma ukrytych kilka ścieżek gitarowych, jakichś innych elementów, które mają wpływ na całość brzmienia. No i chłopaki wymiękli (śmiech). Dlatego, gdy udało nam się to wszystko odtworzyć, mieliśmy ogromną satysfakcję. To była dla nich, ale też dla mnie niezła lekcja. Sami stwierdzili, że dużo nauczyli się podczas nagrywania tych płyt. Powrót do sposobu pracy, który praktykowaliśmy, nagrywając pierwotne wersje także przysporzył nieco problemów. Do tego odnaleźliśmy ślady Staszka (red. Stanisław Zybowski), które nie były wcześniej wykorzystane i też dołożyliśmy do naszych nagrań. Nowe wykonania od strony technicznej prezentują się inaczej, bo w tamtych czasach używano dużo kompresorów. A teraz pozwoliliśmy tym piosenkom zabrzmieć bardziej naturalnie. I wszystkie można znaleźć w streamingu, co ma dla mnie dodatkowe znaczenie.
Od strony wokalnej to także było wyzwanie?
Zdecydowanie. Na koncertach gramy te piosenki o pół tonu niżej, żeby wydobyć jeszcze bardziej mięsiste brzmienie. Powrót do tamtej Uli był wyzwaniem, bo wtedy śpiewałam specyficzną barwą – trochę zduszoną, nieco dziewczęcą. Także odtworzenie siebie z tamtego czasu wymagało ode mnie dodatkowej pracy, ale i tak miałam łatwiej niż chłopaki, bo dla nich to była zupełnie nowa sytuacja. A ja musiałam sobie po prostu przypomnieć, jaka wtedy byłam.
Po latach udało się też nakręcić teledysk do jednej z najpopularniejszych piosenek Urszuli, czyli „Rysy na szkle”.
Do „Konika na biegunach” też nie ma teledysku, musimy to zrobić (śmiech). Do „Rysy na szkle” powstał kiedyś jakiś filmik, nagrany amatorską kamerką przez mojego kolegę. On też nie był zły, bo oddawał namiastkę klimatu tamtych czasów. Jednak chcieliśmy stworzyć profesjonalny teledysk, w którym pojawią się młodzi ludzie. Chciałam, żeby to była teraźniejsza energia.
Przy okazji te na nowo nagrane płyty i wszystko, co z nimi się wiąże, łączą się ze zbliżającym się jubileuszem 40-lecia pracy artystycznej.
Nie da się ukryć, że przypadkiem tak wyszło. Pandemia nam pomogła, bo mieliśmy czas na to, żeby te płyty nagrać na nowo.
Faktycznie minie 40 lat, bo „Fatamorgana”, czyli utwór, który był moim debiutem to 1982 rok. A nagranie materiału z tych trzech płyt – pomimo upływu lat – pokazuje, że ciągle dajemy radę (śmiech).
Czy czuje Pani, że po tych latach Urszula potrzebuje nowego otwarcia, co w efekcie zaowocowało premierowym albumem „Teraz ja”?
W pewnym sensie tak. Chociaż to fani mobilizowali mnie do tego, żeby nagrać premierowe piosenki. Oni ciągle pytali, kiedy coś nowego. To dla nich jest ta płyta – za wiarę we mnie, za dopingowanie mi przez te wszystkie lata. Nie ukrywam, że ja również potrzebowałam stworzyć już jakąś świeżą produkcję, która stanie się dalszym ciągiem mojego życia artystycznego. Najważniejsi jednak są moi fani, dlatego przekazuję im ten album.
Wyraźnie słychać, że nowa płyta Urszuli jest trochę inna, bo zostawiła Pani gitary, na rzecz bardziej świeżego, nowoczesnego brzmienia. Skąd ta zmiana?
Wszystko się zmienia, zmieniają się czasy. Gitary też nie zawsze się sprawdzają. Tym razem mieliśmy nieco inny system pracy. Kiedyś wszyscy siadaliśmy razem w sali prób i łoiliśmy na gitarach aż coś nam z tego wyszło. Jak się nie udawało, to znów się spotykaliśmy, aż do uzyskania jakichś efektów. Teraz każdy muzyk rzeźbi u siebie. Wymusiła to pandemia, choć pomysły na piosenki zbierałam już znacznie wcześniej. Później próbowaliśmy coś z nich zrobić, żeby pomimo różnorodności kompozycyjnej, stanowiły one spójną całość. Stąd zmiany aranżacji i próby nagrania tych utworów ze świeżą energią. Wielką pomocą w nowoczesnym i świeżym podejściu do aranżacji okazał się multiinstrumentalista i jazzman – Dawid Broszczakowski, który razem z Piotrem Mędrzakiem zadbali o ostateczne brzmienie tej płyty.
Czy taka praca nad nowymi piosenkami sprawia, że później jakieś z nich nie znajdują uznania i odrzuca je Pani w procesie nagrywania?
Czasem się zdarza, że coś nie przystaje do koncepcji płyty. Miało być 12 piosenek, ale później zdecydowałam się na 10. Jednak wspólne naradzanie się sprawiło, że ostatecznie znalazło się 11, pomimo, że lubię parzyste cyfry. Komuś szkoda było odrzucić nawet ten jeden utwór i próbował mnie przekonywać, że może warto zostawić go na kolejną płytę. A ja nie lubię tego robić. Za jakiś czas będę już na innym etapie swojego życia. Ja już nawet do tych piosenek, które znalazły się na płycie mam inne podejście oraz kolejne instrumentalne pomysły. Raczej nie wracam do tego, co gdzieś tam zdecydowałam się odrzucić. Chyba, że coś mamy z jakiegoś powodu na nowo odświeżyć. Coś, co już wcześniej zostało nagrane.
fot. okładka płyty „Teraz ja”
Na płycie znalazł się utwór „Zaczaruj”, który ponoć jest kontynuacją pamiętnego utworu „Dmuchawce, latawce, wiatr”?
Tu chodzi o to, że w obu przypadkach mamy walc. I kiedy Ania Dąbrowska, która stworzyła ten utwór, powiedziała mi: „mam fajny numer, wzięłabym go dla siebie, ale to Ty jesteś specjalistką od walczyków, więc Ty to zrobisz lepiej”. Stąd pomysł na nagranie tej piosenki przez mnie. Poczułam od razu, że to jest moja energia.
Poza tym od zawsze słychać Pani przywiązanie do melodii. To ona zawsze jest siłą napędową piosenek, które znajdują się ostatecznie w Pani repertuarze bez względu na styl, jaki się w nich pojawia. Zgodzi się Pani z moją opinią?
Bardzo zwracam uwagę na to, żeby to zawsze była dobra kompozycja, a także melodia, którą zapamiętają fani i będą mogli ją powtórzyć na koncercie. Podobnie jest z tekstami, choć napisałam tym razem tylko jeden, który znalazł się na nowej płycie. Ktoś powiedział również, że na albumie „Teraz ja” znalazły się mocne teksty. Wybierałam je nieco podświadomie, choć przywiązywałam do nich szczególną wagę. Już sam tytuł sugeruje, że jawi się nam kobieta, która wie czego chce. Jest epatyczna, ale nie naiwna; wrażliwa, ale nie słaba; czasem introwertyczna, ale też otwarta na dialog. Wydaje mi się, że silnie zaznaczone słowa są atutem tego albumu. A co ciekawe większość tych kobiecych tekstów napisali mężczyźni. Ten kobiecy pierwiastek widziany oczami faceta ma dla mnie duże znaczenie.
Nigdy nie pisała Pani tekstów na siłę, choć na „Białą drogę” po raz pierwszy zdecydowała się w ogóle zająć się pisaniem. Nie miała Pani problemu z tym, żeby inni pisali słowa na nowy album?
Jeśli nie czułam takiej potrzeby, to nie pisałam tekstów. Teraz potrzebuję mieć wewnętrzny spokój, żeby zacząć samej pisać. Muszę zostawić wszystko, co dzieje się dookoła i skupić się tylko na słowach, które mają stworzyć jakąś opowieść. Ostatnio za dużo dzieje się w ogóle. Odkąd mój syn był w podwójnym roczniku z powodu deformy edukacji, zaczęłam interesować się polityką. Teraz niestety polityka weszła do naszych domów, mocno wpływa na nasze życie. Za dużo jest niepokoju płynącego z zewnątrz, żebym mogła pracować w poczuciu wyciszenia.
Skąd bierze się poczucie tego, że artysta w dzisiejszych czasach sam musi pisać teksty?
Artysta lubi być w dzisiejszych czasach samowystarczalny. Wielu z nich pisanie tekstów wychodzi bardzo dobrze. Zdarzają się jednak przypadki, że pisanie nie jest mocną stroną jakiegoś wykonawcy i powstają teksty o niczym. Kiedy ja zaczynałam śpiewać, naturalną rzeczą było korzystanie z pomocy zawodowych tekściarzy. Myślę, że pisząc swoje teksty artysta może być bardziej wiarygodny i odsłonić swoją duszę przed słuchaczami.
Czy w latach 80., gdy inni pisali dla Pani teksty, miała Pani wtedy coś do powiedzenia w tej kwestii?
Absolutnie nie miałam nic do powiedzenia. Piosenka miała być w określonym temacie, nie dotykać polityki, być dziewczęcą opowieścią. I tacy zawodowi tekściarze potrafili wczuć się w artystę i stworzyć mu słowa, które będą do niego pasowały. Przy tym miały się dobrze śpiewać, nieść jakąś historię i być po prostu jakościowo na najwyższym poziomie. Marek Dutkiewicz, który wtedy pisał także słowa do moich piosenek, tworzył poetyckie, zwiewne, ale istotne teksty. Przy tym bardzo kobiece, co było bardzo ważne.
Co było wyznacznikiem jakości dla Pani, jeśli chodzi o nowy album „Teraz ja”?
Na pewno wiedziałam, że teksty muszą tworzyć odpowiedni nastrój z kompozycją. Musi być w nich opisana jakaś historia. Na tej płycie jest piosenka „Blask”, do której słowa i muzykę napisał Piotruś Mędrzak. To jest zapis jednej chwili, uchwycenie ulotności zachwycającego momentu. Jest w tych słowach lekkość, delikatność, umiejętność złapania zachwytu. Łatwo odnaleźć mi się w tak zobrazowanej opowieści. I chociaż w tym momencie mojego życia ja nie napisałabym takiego tekstu, to takich historii potrzebuję.
Jak to się stało, że na płycie jest jedna kompozycja sanah?
Zwróciłam się do niej z pytaniem, czy ma niewykorzystane przez siebie kompozycje i okazało się, że tak. Na płycie ta piosenka nosi tytuł „Ten czas”. Partie smyczkowe są dziełem Krzysztofa Pszony, autora wcześniejszej aranżacji do piosenki „Dziś już wiem”.
Ciekawe jest to, że po raz pierwszy współpracowała Pani z Michałem Grymuzą, który stworzył na ten album kilka kompozycji. Jak to możliwe, że muzyk, nagrywający od lat z niezliczoną ilością artystów na polskiej scenie muzycznej, dopiero teraz zaczął tworzyć dla Urszuli?
Faktycznie nigdy wcześniej nie współpracowałam z Michałem. Pewnego razu spotkaliśmy się w ZAiKSie w Zakopanem. Spędzaliśmy tam święta, on był tam z rodziną i jakoś nasza rozmowa sama poszła w kierunku, że ma wiele niewykorzystanych kompozycji. W dodatku sam napisał do nich teksty, a jednym z moich ulubionych jest utwór „Zapominamy”.
Na płycie znalazły się też ciekawostki w postaci chociażby utworu „Sami”, który brzmi inaczej ze względu na muzykę. Nic takiego wcześniej Pani nie nagrała.
Zanim powstanie piosenka, dużo „rybek” śpiewa się – powiedzmy – po angielsku. Potem dochodzi polski tekst i nie zawsze to zażera jak należy. Równie ważny jest bit i tempo, a chcieliśmy by ta piosenka miała taneczny, nowoczesny charakter. Tutaj właśnie Dawid Broszczakowski złapał klimat znakomicie i wniósł dużo świeżości, bezbłędnych pomysłów. Razem z Piotrem Mędrzakiem wyprodukował większość materiału na ten album.
W piosence „Teraz ja” słyszymy też inny wokal Urszuli. Kilkanaście lat temu chyba nie dałaby Pani rady zaśpiewać w tak specyficzny sposób?
Na pewno nie. Wiąże się z tym ciekawa historia, bo był to numer, do którego nie miałam czasu dograć wokalu. Powiedziałam – „Piotrusiu, jadę do Warszawy, nagramy ten utwór następnym razem”. On jednak był nieubłagany i namówił mnie, żebym zaśpiewała go jeszcze przed wyjazdem. Dałam się namówić, ale weszłam do studia na totalnym luzie i zaśpiewałam go, tak jakby od niechcenia. I ta pierwsza wersja została. Słychać tam lekkie zachwiania w głosie, może jakieś drobne niedoskonałości, ale tak to zostawiliśmy. Przez to udało się stworzyć niepowtarzalny klimat, z czego jestem bardzo zadowolona.
Pierwszym singlem zwiastującym nowy album była jednak piosenka „Kilka słów”. Z jakiego powodu jest to ważny dla Pani utwór?
„Kilka słów” to taneczny i bardzo optymistyczny numer Bartka Wielgosza i Jurka Runowskiego, którą dostałam rzutem na taśmę, bo zamykaliśmy pracę nad płytą. Śpiewałam ten utwór na festiwalu w Sopocie, zaczynając nasz występ. Wzbudziło to małą konsternację, bo ten kawałek jest zupełnie inny od tego, co wcześniej nagrywałam. Dlatego też jest dla mnie ważny, bo pokazuje, że cały czas odkrywam w muzyce coś nowego. Przy okazji jest to radiowa piosenka, choć ciężko jest przekonać rozgłośnie radiowe do grania tego, co tworzymy. Takim wykonawcom jak ja nie jest wcale łatwiej, bo każdy ma jakieś oczekiwania. A „Kilka słów” wymyka się czyimkolwiek oczekiwaniom. Zostaje więc wydawanie płyt, umieszczanie swojej twórczości w streamingu, docieranie do publiczności innymi drogami niż radio. I nie mówię, że to źle. Nie ma problemu, że jakieś radio mnie nie zagra. Zostawiam miejsce młodszym i nie rozpycham się łokciami. Wiem, że trochę tak musi być. Każdy ma swój czas i nie muszę się z nikim ścigać.
Jak siebie widzi Urszula dzisiaj z biegiem upływając lat, szczególnie w odniesieniu do tego, co udało się Pani przez ten czas osiągnąć?
Poszczególne dekady, w których działałam były zupełnie inne. Lata 80. to przede wszystkim Budka Suflera. Byłam otoczona wtedy wieloma muzykami. Intensywny okres. Lata 90. to przede wszystkim Staś Zybowski, z którym stworzyłam wiele piosenek. Teraz czuję się bardziej osamotniona pod wieloma względami – jeśli chodzi o kompozycje, o działanie studia, które głównie wykorzystujemy do prób. Teraz każdy pracuje w inny sposób niż kiedyś. Studio nagrań nie jest miejscem, gdzie ktoś cały czas coś tam nagrywa, tworzy, eksperymentuje… Brakuje mi też osoby, która by mnie rozumiała i potrafiła wydobyć ze mnie różne rzeczy, jak to było wcześniej. Czasem pojawia się przez to samotność.
Jako artystka czuje się Pani spełniona, czy bardziej żyje Pani tym, co wydarzy się w przyszłości?
Ważne jest dla mnie to, że nigdy nie osierociła mnie muzyka. Kiedy wychodzę na scenę, to mam co śpiewać. Tego repertuaru przez lata zebrało się całkiem sporo. Mam piękne piosenki, które mogę dalej nieść. Ważne jest też moje zdobyte przez lata doświadczenie, co daje mi poczucie spokoju. W dużym stopniu czuję się spełniona.
Czy fragment tekstu „we włosach muszę poczuć wiatr, nie wracać do minionych lat, nie zatrzymuj mnie” można odnieść do tego, że nie lubi Pani wracać do tego, co było? Ważniejsze jest dla Pani to, co dopiero się wydarzy?
Na pewno nie gnam do przodu, zapominając o tym, co było w przeszłości. Bez tego wszystkiego, co zrobiłam dotychczas nie byłoby tej Uli, której można posłuchać na płycie „Teraz ja”. To wszystko co wydarzyło się kiedyś jest wciąż we mnie. Każdy człowiek, którego spotkałam na swojej drodze, każda piosenka, która powstała z myślą o mnie, każde wydarzenie, ale też wyjście na scenę, budowało mnie tym, kim teraz jestem. To jest najważniejsze. Nie napisałabym w ten sam sposób, jak to zrobił Michał Grymuza z cytowanego tekstu, ale można go dedykować tym wszystkim, którzy jeszcze są w trakcie szukania swojej drogi i swojej miłości. Może warto czasem się zatrzymać, posłuchać dobrych piosenek i znaleźć czas na złapanie oddechu?
Rozmawiał: Łukasz Dębowski
Szkoda, że na płycie nie ma piosenki : ” O mnie, O Tobie, o nas „