Po 5 latach przerwy zespół Kombii powraca z nowym albumem zatytułowanym „5”. Z tej okazji przeprowadziliśmy wywiad z liderami grupy – Grzegorzem Skawińskim i Waldemarem Tkaczykiem.
fot. Wiktor Franko
Kilka lat temu świętowaliście 40-lecie zespołu Kombi, za dwa lata minie 20 lat od nowego składu, który tworzycie jako Kombii. Jak w ogóle podchodzicie do wszystkich jubileuszy? I czy w ogóle mają one dla Was jakieś znaczenie?
Grzegorz Skawiński: Jest to zawsze okazja, żeby coś poświętować, może wydać jakąś płytę, albo zagrać specjalny koncert. Tak naprawdę, dla nas nie ma to większego znaczenia. Ważniejsze jest nagrać album z premierowym materiałem niż rozmyślać nad tym, ile lat upłynęło od naszego pojawienia się na scenie. Tym bardziej, że razem z Waldkiem (red. Waldemar Tkaczyk) gramy już ponad 50 lat. Zaczyna mnie to trochę przerażać (śmiech). Wolimy więc patrzeć w przyszłość. A jubileusze są bardziej dla fanów.
Waldemar Tkaczyk: Jubileusz jest zawsze pretekstem do przypomnienia wykonawcy, że jest, istnieje i w naszym przypadku nadal działa. Najlepszym na to przykładem jest nasza płyta „5”. A jubileusze już nam się trochę przejadły, bo jak nie Kombi, to Kombii, a przecież świętowaliśmy też z O.N.A..
Płyta „5” ukazała się po długiej przerwie wydawniczej. Czym ta przerwa była spowodowana?
G.S.: Na pewno plany wydawnicze pokrzyżowała pandemia. Wytwórnia Universal zaproponowała nam, żebyśmy przełożyli premierę o ponad rok, bo duże problemy związane z pandemią nie były dobrym momentem na wydanie albumu. Sami też nie spieszyliśmy się z nagraniem tych piosenek, bo chcieliśmy, żeby płyta była dobrze skonstruowana i nagrana. Nie ma na niej utworów, których byśmy nie chcieli, żeby tam się znalazły. Mieliśmy czas, żeby przeprowadzić porządną selekcję piosenek. Prócz tego do nagrania całości podeszliśmy w sposób nieco inny niż zwykle, bo część kompozycji jest w stylu ejtisowym, przypominających o naszych wczesnych dokonaniach, choć z naciskiem na nowoczesność. A druga część jest poprockowa. Dlatego też zaprosiliśmy do współpracy dwóch różnych producentów – Michała Kożuchowskiego (Sir Micha) i Marcina Limka. Podzieliliśmy ten album na pół, żeby oddzielić elektroniczne numery od tych bardziej gitarowych.
A nie było pokusy, żeby w takim razie nagrać podwójny album, umieszczając na każdej z nich oddzielnie kompozycje, różniące się pod względem stylistycznym?
W.T.: Myślę, że to już by było zbyt dużo. Grzegorz ma swoje różne projekty, w których może spełniać się jeszcze jako muzyk. Poza tym nie chcieliśmy tworzyć dwóch zupełnie różnych płyt, ale pokazać nasz zespół z różnych stron poprzez wybór repertuaru, który będzie tworzył jednak jakąś całość.
G.S.: Zdarza mi się nagrywać albumy solowe, gdzie zupełnie się nie ograniczam. Nie chcę na siłę wprowadzać większej ilości gitar do piosenek Kombii. Niech ten zespół pozostanie sobą w swojej wypracowanej stylistyce. Także dwie zupełnie różne płyty Kombii nie wchodziły w grę.
W takim razie, ten wyraźny podział na repertuar elektroniczny i poprockowy miał przede wszystkim przypomnieć słuchaczom, że pomimo spójności, tworzyliście różne piosenki?
W.T.: Podoba nam się granie różnych rzeczy. Jeśli cofniesz się do pierwszej płyty Kombi z 1976 roku, to pomimo różnych gustów i pomysłów, zawsze to było granie, które było wypadkową elektroniki i brzmienia gitarowego. Zawsze każdy z nas starał się przemycać własne pomysły i czasem szliśmy bardziej w gitarowe granie, a czasem kładliśmy większy nacisk na syntezatory. Dzięki temu powstawały różne utwory.
G.S.: Przecież nasza druga płyta „Królowe życia” była bardzo gitarowa. Potem przyszedł czas na Skawalker, O.N.A. I wtedy pojawiły się opinie, jak to tacy muzycy i tak mocno grają? Jeśli ktoś zna dokładnie nasz dorobek, nie powinien się dziwić. Nasz pierwszy band Kameleon był hardrockowy. Także stylistyka gitarowa jest dla nas naturalna i co ważniejsze – autentyczna. Do tej popowej odsłony Kombi dotarliśmy znacznie później.
Dla mnie nowa płyta „5” jest właśnie ze względu na odsłonę różnych pomysłów swego rodzaju esencją tego, co gra Kombii, a nawet pewnym podsumowaniem działalności, tylko w świeżej, dzisiejszej odsłonie.
G.S.: W ogóle trzeba podkreślić, że ta płyta jest świeża. Ona nie powstała 5 lat temu i od tamtego czasu czekała na wydanie. Wręcz przeciwnie, wciąż coś zmienialiśmy, dokładaliśmy nowe pomysły, uaktualnialiśmy ją do czerwca tego roku, czyli momentu tuż przed jej wydaniem. Także pewne pomysły odnoszą się do charakterystyki Kombii, ale całość została ukończona nie tak dawno temu.
fot. Paweł Dąbkowski
Warto też powiedzieć kilka słów o tekstach, bo tutaj też jest różnorodnie. Dlaczego nie wszystkie teksty zostały napisane przez Waldemara Tkaczyka?
W.T.: To też wychodzi w sposób naturalny, żeby wpuścić innych tekściarzy do naszej działalności. Poza tym mam zasadę, że jak nie czuję jakiegoś utworu, to się za niego nie zabieram.
G.S.: To też jest generalnie proste. Najpierw wychodzimy z propozycją, żeby Waldek sam wybrał sobie utwory, do których chce napisać teksty. Jeśli coś mu nie idzie, to rezygnuje, nie robi nic na siłę. Tradycją stało się też, że Jacek Cygan tworzy jakieś słowa do naszych piosenek. Tym razem napisał dwa piękne i ważne ze względu na przekaz teksty. Pierwszy raz zaprosiliśmy do współpracy Wojtka Byrskiego („Przetrwamy”) i Karolinę Kozak, która stworzyła dwa cyfrowe numery, czyli „23000 dni” i „5/5”.
No właśnie, co się kryje za tytułem 23000 dni?
G.S.: Poprosiłem Karolinę o napisanie tekstu, z którym facet w moim wieku będzie mógł się utożsamiać. I to jest klucz do tytułu piosenki. To też musiało odpowiadać pewnemu rymowi, bo mamy trochę więcej dni niż te 23000 dni, jeśli weźmiemy pod uwagę nasz wieki. Chodziło o pewną grupę wiekową, która ma już jakiś bagaż doświadczeń. A jeśli weźmiemy głębsze przesłanie, to rodzą się kolejne pytania – czy to, co robimy ma w życiu sens? Czy zostanie po nas jakiś ślad? W pierwszej wersji ten utwór nazywał się „Bang Bang”, czyli odgłos strzału, bo życie jest krótkie jak strzał z pistoletu. I czasem również podsumowujemy nasze życie.
Ostatecznie wszystkie teksty interpretuje Grzegorz Skawiński. W jaki sposób Ty selekcjonujesz teksty, żeby się z nimi utożsamiać na scenie? Zdarza się, że nie jesteś w stanie się z czymś identyfikować i wtedy szukacie nowego pomysłu na słowa piosenki?
G.S.: Jeżeli nie podchodzi mi tekst, ja się z nim nie identyfikuję, to go po prostu odrzucam. Także zawsze dokonuję ostatecznej selekcji. Tekst musi być po prostu dobry i jeśli ktoś napisze jakąś fabularną opowieść, z którą mógłbym się zidentyfikować, to biorę i śpiewam. Muszę też zgadzać się z autorem tekstu. Kiedyś było kilku autorów i brało się to, co napisali. Dzisiaj tak nie jest. Zdarzyło się, że na nową płytę ktoś – nie zdradzę kto – napisał kilka tekstów do jednej piosenki.
A zdarzyło się, że odrzuciłeś tekst Jacka Cygana?
G.S.: Oczywiście, to nie jest już dzisiaj tajemnicą, że słowa do utworu „Pokolenie” były poprawiane. Piosenka doczekała się chyba trzech wersji tekstu. Uznaliśmy, że pewne melodie, które mają w tle jakąś domniemaną przebojowość, nie mogą dostać niedopracowanego tekstu. Nie chcemy zostać z czymś, co nas nie przekonuje.
Czy same kompozycje też czasem nie trafiają finalnie na płytę? Jak to było z albumem „5”?
G.S.: Coś tam zawsze odpada siłą rzeczy. Wybieramy te najlepsze kawałki, które będą do siebie pasować. Nigdy jednak nie wracamy do tych utworów, będących tak zwanymi odrzutami. Jeżeli gramy jakiś numer i jak coś nie idzie, źle nam się gra, to go wyrzucamy. Na ten album nie trafiły dwa utwory. Nie rozumiem sytuacji, że jakiś zespół tworzy na przykład 36 kompozycji i z tego wybiera 12. To ja się pytam – na jakim poziomie były te utwory?
Pierwszym zwiastunem płyty „5” był utwór „Przetrwamy”. Czy to był też pierwszy utwór, który powstał na ten album?
G.S.: To nie jest pierwszy utwór, który powstał na ten album, bo to jest dosyć świeża produkcja, z ubiegłego roku. A stała się ona pierwszym singlem, bo odnosi się poniekąd do czasów pandemicznych. W szerszym znaczeniu jest to piosenka o człowieku, który podnosi się z traum, katastrof i wojen. „Przetrwamy” jest swego rodzaju hymnem nadziei, bo w końcu wszystko się odradza, następuje oczyszczenie z klęsk i niepowodzeń. Chcieliśmy też nagrać coś ku pokrzepieniu serc. A premiera odbyła się ponad rok temu, więc to był jedyny dobry w tamtym czasie utwór, który powinien powędrować do ludzi.
Jaka była Wasza kondycja w czasie pandemicznym, bo przecież Wy jako zespół nie mogliście grać koncertów i wszystko było jedną wielką niewiadomą?
W.T.: Wszystko było niewiadome, dlatego też takie opóźnienia z tą płytą. Byliśmy zawieszeni jako zespół, nie graliśmy koncertów. Pierwsze miesiące w ogóle były zagadką i nikt nie wiedział, jakie będą konsekwencje związane z pandemią. To był nerwowy okres, ale gdy przyszło lato okazało się, że jesteśmy trochę otwarci i możemy zagrać pojedyncze koncerty. Wciąż nie wiadomo, co wkrótce się wydarzy. Jesteśmy straszeni kolejną falą i nikt nie, czy za chwilę znów wszyscy nie zostaniemy zamrożeni. Sezon zimowy nie jest naszym najważniejszym okresem koncertowym, ale jednak tych imprez trochę nas ominęło. Globalnie nie jest to może największy problem, bo jednak w związku z pandemią życie straciło wielu ludzi, jednak trzeba zauważyć, że każdy poniósł jakieś konsekwencje związane z tą zarazą.
Spośród nowych utworów Kombii należy też wyróżnić „Białe święta”. To prawda, że nigdy nie nagraliście piosenki świątecznej, ani też żadnej innej okolicznościowej?
G.S.: Faktycznie nigdy nie nagraliśmy takiej piosenki. Zdarza się, że gdzieś tam zapraszają mnie do udziału w piosence okolicznościowej, na przykład do hymnu dla powodzian. Nie do końca dobrze czuję się w takich sytuacjach, bo czasem pojawiają się artyści, którzy próbują zaistnieć dzięki udziałowi w takiej propozycji. A przecież idea jest zgoła inna, nagrywamy to w konkretnym celu i nikt nie powinien się na tym lansować. Także z dystansem podchodzę do takich propozycji. A świąteczny utwór chcieliśmy mieć w swoim repertuarze, bo gdy przychodzą święta wielu polskich artystów granych jest w radiu, a my jesteśmy wtedy pomijani.
Czy zdarza się, że zgłaszają się do Was inni artyści, żebyście stworzyli im coś swojego? Czy ktoś z popularnego programu, np. „The Voice of Poland” wyszedł z taką prośbą?
G.S.: Zgłaszają się różni, często młodzi artyści, którzy dopiero szukają dla siebie jakiegoś repertuaru. Czasem coś dla kogoś piszemy. Na przykład wkrótce ukaże się album Joli Tubielewicz, robię też numery dla Beniamina Sobańca. Przyjąłem też zaproszenie od Króla, gdzie zagrałem na gitarach w piosence „Zbyt dobrze Ci idzie”. A programy typu talent show nie są dla nas wyznacznikiem tego, czy ktoś ma coś do powiedzenia jako artysta czy też nie. Liczą się bardziej aferki związane z jury, albo przejmujące historie uczestników, niż sama idea takiego programu.
W.T.: Ja osobiście niechętnie robię takie rzeczy dla innych. Nie wiem dlaczego. Chyba chodzi o to, że nie chcę robić coś zupełnie w oderwaniu od siebie. Potrzebuję poczuć, że ten ktoś ma coś do zaproponowania, że faktycznie ma przekonanie, że jestem odpowiednią osobą dla niego do napisania tekstu. Muszę być w tym przekonujący, a jeśli będę pisał od tak sobie, to nic za tym dalej nie pójdzie. Także nie zależy mi na robieniu czegoś na siłę, w oderwaniu od rzeczywistości. Poza tym wolę napisać dwa teksty, które będą dobre i gdzieś tam zaistnieją niż 30 tekstów, które nie będą miały żadnego znaczenia.
Czy przy tak dużej ilości pracy myśli się jeszcze o albumach solowych?
G.S.: Na pewno taka moja płyta kiedyś powstanie. Mam kilka pomysłów na taki album i chciałbym, żeby to był zestaw kompozycji instrumentalnych.
W.T.: Ja zupełnie o tym nie myślę i chyba nawet nie chcę nagrywać nic swojego. Dla mnie praca w zespole Kombii jest wystarczająca.
Rozmawiał: Łukasz Dębowski