Vix.N podkreśla, że traktuje „Nove serce” jak swoją debiutancką płytę ‒ maksymalnie dopieszczoną, w którą włożył pokłady zupełnie świeżej energii. Artysta zaczął ufać swojej intuicji i pozbył się obaw przed konfrontacją z nieznanym. Poznajcie naszą recenzję tego albumu.
Recenzja płyty „Nove Serce” – Vix.N (MaxFloRec, 2021)
Recenzję pierwszego „Serca” zacząłem od zacytowania jedynych słów, które Vix.N umieścił na opakowaniu wydawnictwa fizycznego „Jedno serce – tysiące twarzy”. „Nove Serce” nosi w sobie jednak o wiele więcej istotnych słów. Dlatego też zacytuję wyłącznie pierwsze zdanie:
„To, co czyni nas naprawdę wyjątkowymi, nie jest widoczne na pierwszy rzut oka, ale da się to odczuć gdzieś w środku i żadna soczewka, blizna czy tatuaż nie są w stanie przewyższyć tej siły.”
Wyjątkowość tego albumu również nie jest widoczna na pierwszy rzut oka, odczuć ją można dopiero po bliższym poznaniu.
Tak jak w przypadku poprzedniego krążka – „Serce”, tak i teraz, „Novemu Sercu” towarzyszy miniserial, który zapoczątkował nietypowy, kontrowersyjny wstęp. Umieszczany etapami na instastory, ukazywał Darka mającego problemy kardiologiczne, który trafił do szpitala (całość można zobaczyć na jego kanale na YouTube). Taki wstęp do „Novego Serca” podzielił fanów – jedni zrozumieli zabieg, drudzy byli wściekli na rapera. W całym zabiegu (jak wyjaśnił muzyk z Czańca) chodziło o to, aby wywołać prawdziwe emocje, których – według niektórych słuchaczy – na poprzednim albumie nie dało się zbytnio odczuć.
Jak finalnie prezentuje się „Nowe Serce” jako album i czy wzbudza emocje?
Na początek warto wyróżnić pięć utworów, których obrazki są częściami składowymi kolejnego miniserialu, tj. „Nokia” z gościnnym udziałem Opała, „Droga”, „Lucky Striker” z VNMem, „Źródło” i „Styki” (odcinek dostępny dla osób, które zamówiły album przed premierą).
Można przyjąć, iż te pięć intymnych numerów stanowi trzon albumu. Są to kompozycje cięższe, które mogą wzbudzić w słuchaczu refleksyjne chwile, czy też przemyślenia na temat życia, co w obecnych czasach jest tak potrzebne do rozwoju i zachowaniu wewnętrznej równowagi. Emocje potęgują śpiewane refreny Vixena, których słowa trafiają w serce, zwłaszcza w numerze tematycznie powiązanym z rozwojem osobistym – „Lucky Strikerze”:
„Ja chcę złapać parę chwil
W których będę naprawdę, naprawdę ponad tym
Ponad tym czego się boję tu naprawdę
Chwil, w których czuję się jak Lucky Striker”.
Wzburzone morze emocji i melancholii uspokaja się w ostatnim z wymienionych utworów, czyli „Stykach”. Kompozycja na ogół prosta, oparta na grze gitarzysty Wojciecha Doleżyka, do której w okolicach refrenu dołącza względnie subtelny dźwięk perkusji. Podkład, nie jest głównym elementem tego utworu. Lwią część przestrzeni zajmuje wokal Darka – słowa, których sens można zinterpretować jako zachętę do próby znalezienia wspólnego języka z innymi osobami, często różniącymi się od nas. A to wszystko ponad kłótnią i podziałami. Moim zdaniem to najbardziej uniwersalny utwór Vixena, który już teraz śmiało można nazwać ponadczasowym.
Pozostałe utwory są lżejszymi, wręcz bujającymi kompozycjami, które stają się emocjonalną przeciwwagą dla wyżej wymienionej piątki, nie zamykającymi się jednak na rap. Zabieg ten przypomina trochę sinusoidalną drogę, jaką jest nasze życie, łączące ciężkie chwile i przyjemne momenty.
Na „Novym Sercu” nie zabrakło miejsca na romans z alternatywą. „Melisa” – jak sam tytuł wskazuje – potrafi ponieść i uspokoić. Mimowolnie (w pozytywnym znaczeniu) zwraca uwagę chórek. Podobnie jak w wyżej wspomnianych „Stykach”. Uświadczyć go można jeszcze w paru numerach, opartych na dźwiękach gitar.
Już poprzedni album „Serce” miał dopracowane chórki, echa i pogłosy, jednak odnoszę wrażenie, iż tutaj zagrało to o wiele lepiej. Kompozycje są ciut uboższe, dzięki czemu te przyjemne dla ucha dodatki wokalne są lepiej słyszalne, co za tym idzie, wrażenie lekkości jest spotęgowane. Powiewem świeżości okazał się również pomysł zaproszenia do współpracy nowych producentów, czyli The Kontrabadz odpowiedzialny za 5 utworów, a także Pacific tworzący klimat „Melisy”. Za pozostałe produkcje odpowiada natomiast od lat współpracujący z raperem JRS, a w przypadku „Styków” wspiera go Macios.
Z całości najmocniej wyróżniają się dwie piosenki, tj. „Latino Vibe” z Kubańczykiem i „Orbita”. Pierwszy utwór cechuje niewątpliwa nośność, którego kompozycja i tekst poświęcony tańcu wręcz do niego zachęca. Miły dodatek stanowi zwrotka Kubańczyka, a konkretniej jego niższy wokal, będący przeciwwagą do śpiewu i rapu Darka. „Orbita” to z kolei najwolniejszy utwór ze wszystkich (obok „Jakby nikt nie patrzył”), oparty jako jedyny na głębokich, elektronicznych brzmieniach.
„The pressing 2021” z Bonsonem wieńczący krążek przypomina mi trochę utwór („Rock Shit_master”) z 2016 roku, który znajdował się na dodatkowej płycie dołączonej do „Vixtorii” w wersji preorderowej. Podobne tempo, ładunek emocjonalny i przekaz, jednak ubrane w inną szatę słowną. Umieszczono go na końcu albumu – coś w stylu wybudzenia z transu, podróży po „Nowym Sercu”.
Każdy kolejny krążek Vixena był kamieniem milowym w jego dorobku, pokazującym co gra w jego sercu i pośrednio każdym nich artysta dzielił się tym, co obecnie go trapi. „Loco Tranquilo” miało świetną koncepcję dwóch osobowości, które scala jedno ciało i na dobrą sprawę, był to ostatni w pełni „rapowy” krążek.
W ciągu kolejnych lat artysta pił „z różnych źródeł”, romansując z różnoraką stylistyką, wydając pod opieką MaxFlo w 2016 roku „Vixtorię”, czyli swoistą podróż po umyśle i gatunkach. Następnie (w maju 2018 roku) pojawił się „To nie Vixt4pe”, album nacechowany emocjami, jednak z perspektywy czasu, niezbyt spójny, który finalnie odbieram jako mało uniwersalny (w radosnych momentach), aczkolwiek wartościowy materiał. Poprzednikiem tegorocznego wydawnictwa było „Serce” – oryginalne i koncepcyjne dzieło, któremu (subiektywnie) zabrakło odrobiny większej selekcji.
Z kolei „Nowe Serce” odbieram jako kompletny, bardzo starannie wyselekcjonowany album, wzbudzający refleksję, któremu towarzyszy chwilowe zwątpienie. Finalnie jednak dający pozytywny wydźwięk, umacniając wiarę w siebie, a także w dłuższej perspektywie mający też walory odprężające. Czuć także, że Dariuszowi przestał towarzyszyć smutek. Artysta pokazuje tym samym najwyższą formę nie jako raper, ale wokalista, który inteligentnie wymieszał wiele nurtów muzycznych. Świadczy to o jego dojrzałości artystycznej i umiejętności podążania własnymi szlakami. To kawał dobrej i spójnej muzyki, którego konsumpcja jako całości sprawia niewątpliwą przyjemność.
Adrian Kaczmarek