„Gdybyśmy starali się trafiać w gusty większości, nie gralibyśmy tego, co gramy” – Rozmazani [WYWIAD]

Premierowy album zespołu Rozmazani zatytułowany “SYNTHuzjazm” ukazał się 28 maja 2021 roku. Płyta dostępna jest na platformach streamingowych, a my mieliśmy okazję zadać duetowi kilka pytań związanych z ich muzyką i planami na przyszłość.

fot. materiały prasowe

Co było pierwszym pretekstem, który sprawił, że zaczęliście razem tworzyć jako Rozmazani? Na czym opierała się Wasza początkowa współpraca, która doprowadziła Was do wydania albumu „SYNTHuzjazm”?

Wojtek: Przyczyniła się do tego rozmowa zdalna o muzyce i podsyłanie sobie utworów. Ewa do jednego zaśpiewała i… tak to się zaczęło.

Ewa: Ja się ciągle śmieję, że to  drukarka. 🙂 Wspólny znajomy polecił Wojtka w kwestii zakupu komputera i drukarki. Poszłam więc po drukarkę a wyszłam z pierwszym kawałkiem. Potem jakoś wszystko się zagęściło. Testowaliśmy różne dźwięki i style bo pomimo wspólnego zbioru muzycznych fascynacji słuchamy zupełnie innej muzyki. Co chwilę ktoś próbuje przemycić jakieś wpływy ze swojego podwórka. Rzuca i patrzy na reakcję. Albo ta druga osoba jakoś to trawi albo kończy się wielką awanturą. Pamiętam pierwszy riff, który wysłałam do Wojtka. Obiecał mi, że zrobimy z tego NIN. Zanim jednak doszliśmy do electroindustrialu, nagraliśmy całą masę zupełnie odmiennych kawałków. A tamten kawałek w sumie leży i czeka. Jak cała masa innych muzycznych strzępków.

W którym momencie Waszej współpracy doszliście do wniosku, że warto zebrać swoje dotychczas zebrane pomysły i złożyć z nich cały album „SYNTHuzjazm”?

W: Coś po mniej więcej pół roku wspólnego zdalnego grania.

E: To najpierw miała być EPka i chyba miała wyjść na święta. Jednak co chwilę coś dogrywaliśmy. Kiedy jedna osoba dogrywała swoje do rozgrzebanego kawałka, druga nagrywała coś nowego. To okazywało się fajne i pasowałoby do płyty. I tak z 20 minutowej EPki pod choinkę zrobiło się LP. Wydaliśmy to w tym terminie tylko dlatego, że puściliśmy wszędzie info z tą datą. Gdybyśmy tego nie zrobili, to czekalibyśmy aż skończymy utwór „Kombinacje”.

W jaki sposób szukaliście pomysłu na spójność albumu, skoro większość materiału powstawała na odległość i zawiera Wasze odrębne, idące w nieco innych kierunkach zapatrywania muzyczne?

W: To, że powstawała na odległość zupełnie niczego nie zmienia, kiedy można sobie nawzajem wysyłać projekt i szlifować go albo po prostu rozmawiać o piosence. Po czasie zaczęło definiować się w muzyce, co jest Rozmazane a co mniej. 🙂

E: Do tej pory się zastanawiam jak udało się to zebrać w całość. Na płycie nie ma wszystkich naszych kawałków. Dużo czeka już na tę kolejną, która powoli się klaruje. Czasem się zastanawiam jak to robimy, że mając rodziny i własne firmy jesteśmy w stanie nagrać więcej kawałków, nie widząc się w ogóle. Materiału jest dużo, więc mieliśmy z czego wybierać. Ostatecznie okazało się, że nawet nie było większych problemów z kolejnością. Wyszliśmy od tych lżejszych i przechodziliśmy w bardziej połamane rytmy.

 

Czy zdarzały się między Wami próby przeforsowywania własnych pomysłów zawartych w tych utworach? Który z utworów przeszedł największą metamorfozę i znacznie różni się od pierwszej wersji?

W: Oczywiście! Zdarzało się, że na chwilę zarzucałem myślenie o piosence i porzucałem ją na jakiś czas aby po czasie do niej wrócić ze zdwojoną siłą… Najwięcej wersji….hmm Ewa? „Changing my mind”?

E: Ja bym stawiała na „Później niż wcale”. To był pierwszy utwór, który dostałam praktycznie gotowy. Oczywiście Wojtek podsyłał mi kolejne wersje, ale ja byłam wtedy na OSF w Opolu i tylko słyszałam jak mi komórka dzwoni. Po powrocie do domu próbowałam się wedrzeć do gotowego kawałka i zaczęłam mieszać. Tu nawet jest kilka innych wersji wokalu. W zasadzie moglibyśmy wydać EPkę z mixami tylko tej jednej piosenki. Namieszane było tak, że na płytę trafiła wcale nie ostatnia wersja.

Przed premierą albumu, w sieci pojawiło się wiele singli. Czy stopniowe odsłanianie twórczości miało pokazać Waszą różnorodność, bo jednak każdy z utworów to nieco inna wizja artystyczna, która gdzieś na końcu zaczęła jednak określać Wasz styl?

W: Wiadome jest, że w miarę poznawania utworów zaczyna się dostrzegać zakres, styl i to co jest „Rozmazane”. Nie jesteśmy zespołem, który tworzy rozmydlone wersje jednego patentu i single nasze pogłębiały nowe horyzonty, a reakcje słuchających utwierdzały nasze granie w jakim kierunku powinniśmy pójść i gdzie powinniśmy skręcić – w lewo, bądź w prawo. Zatem spójność była, ale nasze wspólne granie powodowało, że się rozwijaliśmy muzycznie i eksplorowaliśmy nowe zasoby muzyczne. 

E: Udostępnienie większości singli miało kilka powodów. Po pierwsze – porządkujący. Musieliśmy ogarnąć, co zostało zmiksowane na nowo i sobie poukładać. Po drugie – testowe – czyli to co pisał Wojtek. Po trzecie – żyjemy w czasach singli. Na Spotify promuje się utwory a nie płyty. Widać to po rozstrzale playlist na które trafiliśmy. Od darkwaveów, poprzez electro na bardziej tanecznych kończąc. A my to zebraliśmy na jednej płycie. Chcieliśmy się więc wstrzelić w nowy system i zobaczyć jak to funkcjonuje. Po czwarte – testowaliśmy i rozkręcaliśmy (a przynajmniej ja) sam algorytm Spotify.

Jeden z utworów – „Miejsce w kalendarzu” doczekał się nowej wersji. Dlaczego zdecydowaliście się nagrać go na nowo? Czy to nie jest objaw nadmiernego perfekcjonizmu, w który artyści czasem wpadają?

E: Nie, to efekt muzycznego rozwoju! Stwierdziliśmy, że czas na zagranie tego numeru lepiej, a i już wtedy widzieliśmy co jest „Rozmazane” a co mniej. 
„Miejsce w kalendarzu” nie jest jedynym utworem zagranym nieco inaczej niż na początku. Nowe wersje wynikają z wielu elementów. Po pierwsze rozwój. Słuchamy swoich starych utworów i wtedy zagraliśmy je tak – a teraz jednak zagrałoby się inaczej. Bo więcej razem zagraliśmy, więcej przetestowaliśmy i więcej się nauczyliśmy.

Po drugie rozwinęliśmy się również technicznie. Swój stary mikrofon za 150 ze statywem zamieniłam na RODE. Ja kupuję nowe zabawki, Wojtek nowe wtyczki i nagle okazuje się, że możemy uzyskać dużo lepsze brzmienie niż na początku.
Dodatkowo ja traktuję wokal jako dodatek do muzyki, którą robimy. Zazwyczaj siadam i nucę coś pod nosem, żeby sprawdzić jak ostatecznie wklei się to w kawałek. Kiedy dopracujemy utwór, a ja się nasłucham odpowiednio całości, śpiewam zupełnie inaczej. Jedno ma wpływ na drugie, czasem dostosowujemy muzykę do wokalu czasem ja wokal do muzyki. Perfekcjonizm to inna sprawa. Każdy ma swojego fioła. Kilka wersji tej finalnej tylko to potwierdza. 😊

Zaskakującymi momentami na tej płycie są także covery. Nie mieliście obaw sięgając po ograną i niezwykle popularną piosenkę „Toxic”? Skąd pomysł czerpania, z tak wydawać by się mogło, odległych Wam gatunków muzycznych?

W: To pomysł Ewy, wstyd powiedzieć, ale ja nie znałem tego kawałka w oryginale, niemniej w trakcie ogrywania go posłuchałem Britney i stwierdziłem nieskromnie, że nasza wersja jest ciekawsza, głębsza, a i bardziej adekwatna do tekstu piosenki. Britney według mnie powiela utarte schematy, a my je po prostu zdefiniowaliśmy po swojemu. 

E: „Toxic” to był zawsze mój „guilty pleasure”. Ten kawałek słyszałam już w tysiącach wersji. Jazzowych, gitarowych, akustycznych. Nie było electro, a przynajmniej ja nie słyszałam. Mało tego wzorowałam się bardziej na wersji Yael Naim. To był chyba też pierwszy kawałek, który zrobiliśmy od tak. Ja zgrałam bas i wokal, Wojtek się dograł. Żadnych uwag. Dziękuję. Następny… Czy się boję? Czego? Gramy głównie dla siebie bo mamy z tego frajdę. Fantastyczne jest to, że czasem ktoś do nas pisze i mówi, że mu się podoba co robimy, pyta gdzie można usłyszeć więcej i skupiamy się na tym. Na nas i ludziach którym się podoba. Czy podoba się wszystkim? – nie. Ale nic na to nie poradzimy. Gdybyśmy starali się trafiać w gusty większości, nie gralibyśmy tego co gramy. I na pewno nie trafilibyśmy w swoje własne.

Na płycie znalazł się też cover „In Your Room” zespołu Depeche Mode. W jaki sposób szukaliście pomysłu na ten utwór, żeby zabrzmiał w Waszym stylu, zachowując przy tym jego pierwotny zamysł, według którego został stworzony?

W: Dziękuję za te słowa, świadczy to o naszym muzycznym rozwoju.  Szef łódzkiego Fan Clubu Depeche Mode Robert Serafiniak po przesłuchaniu naszej wersji napisał, że nie jest sztuką zrobić cover 1:1 z oryginalem, a właśnie coś z pomysłem. I uważa, że nam się udało. I jest to dla nas ogromna pochwała. Odzwierciedlić oryginał jest łatwo – szczególnie teraz  i w przypadku dostępności wirtualnych instrumentów, ale zrobić to inaczej – ale zarazem nawiązująco – jest trudną sztuką, wnioskuję z pytania, że nam się udało? 🙂

E: Najlepiej nam wychodzą kawałki, które robimy „od tak”. Siadam do instrumentu i „palce mi się przyklejają do klawiszy, po strunach basu ślizgają”. Tak było z IYR. Wojtek podesłał, a ja dośpiewałam. Chciałam nawiązać refrenami do oryginału, co było trudne, bo Wojtek zagrał to nieco inaczej. Ale jednocześnie klimat był na tyle odmienny, że nie kleiło mi się wokalnie to, co śpiewał Dave. W moim przypadku jest najczęściej tak, że siadam i gram, i wychodzi samo. Czasem mam jakiś plan i zaczynam według tego planu a kończę inaczej. Rzadko szukam pomysłu na kawałki. Te pomysły mi same przychodzą jak słucham oryginału albo najczęściej rano, zaraz po przebudzeniu. Słyszę coś w głowie i po cichu nagrywam na dyktafon, żeby nie pobudzić rodziny. A potem to przenoszę na instrument i dodatkowo modyfikuję.

 

Co według Was jest największą zaletą albumu „SYNTHuzjazm”? Czy można powiedzieć, że nagraliście album, jakiego brakowało Wam na polskim rynku muzycznym?

W: Nie znam całego rynku muzycznego w Polsce, więc trudno tak powiedzieć, niemniej jestem przekonany, że tak zagranej i zaśpiewanej muzyki w Polsce nie ma zbyt wiele, a my pokazaliśmy kolejne horyzonty i wcale nie zamierzamy się w tym zatrzymać! Np. kawałek „Z Bliskiej Odległości”, który będzie wydany na kolejnym albumie to już teraz na etapie ogrywania zaczyna to potwierdzać. 

E: Tak jak pisałam „SYNTHuzjazm” jest wynikiem naszej wspólnej pasji i naszego rozumienia muzyki. Czy taka płyta jest na rynku muzycznym – nie wiem. Sam fakt, że ciężko nam ją zaszufladkować to potwierdza. Ale to może wynik braku wiedzy. Ale nie to było naszym celem – nagranie czegoś czego nie ma. Tylko nagranie tego, co czujemy.

Większość Waszych klipów podkreśla syntetyczny, nieco surowy charakter wybranych kompozycji. Czy za wszystkie pomysły związane z teledyskami także odpowiadacie sami? I jak to było z utworem „Pustostany”, do którego klip nagraliście w ruinach Pałacu w Sławikowie?

W: Ewa miała taki zamysł, a mnie się to podoba. Poza tym dzięki temu mamy taki ciekawy efekt, że nasza muzyka ciągle idzie do przodu a nasze teledyski (też są coraz lepsze moim zdaniem) utwierdzają nasz wizerunek.

E: My wszystko robimy sami. Sami się kręcimy, ja tnę i składam w całość. „Pustostany” miały być „Ciszą”, jak się pojawiły pustostany wpadł pomysł na nakręcenie pustostanów. W Łodzi to nie problem. Wojtek wyszedł z biura i nakręcił filmiki od ręki. Ja ze swojej strony natomiast kręcę teledyski przy okazji wyjazdów i zwiedzania. Wykorzystałam więc wizytę w Sławikowie. Niestety wiosenny wiaterek, słonko i rozwiane włosy nie współgrały z połamanym brudnym rytmem. Wpadł mi teledysk Lamb do „Bulletproof” i spodobał mi się ten parkourowiec. Szybka akcja na fejsie i dostałam kontakt do Alexa. Mieliśmy 4 dni na nakręcenie teledysku i jednocześnie jego pocięcie, a cały czas padało. Plany były ambitne drony, kilka kamer, ale niestety skończyło się na tym, że Alex w okienku pogodowym wyskoczył na plac i nagrał się sam. Idealnie więc wpasował się w nasze kadry z „rączusi” i swoimi akrobacjami dodał jeszcze dodatkowego kopa kawałkowi. „Lęki” to filmiki, które nagrywałam w Czechach w Kopalni Michał. Kiedy skończyliśmy kawałek od razu pomyślałam o tych filmikach. Jak o tym myślę, to chyba nawet pierwszą wersję tego kawałka Wojtek podesłał, jak byłam na tym wyjeździe, więc idealnie się złożyło. Dodatkowe kadry nagrałyśmy ze znajomą zatrzymując się na chwilę w kilku miejscach wracając z Warszawy. „In Your Room” natomiast kręciłam sama. 1,5 godziny w pobliskim Zamku w Korzkwi. Postawiłam komórkę na stojaku i nagrywałam. Napisałam raport do pracy, zgrałam bas do jednego utworu, poczytałam książkę i się najadłam słodkościami od znajomej.

Czy jesteście gotowi, żeby skonfrontować materiał muzyczny zawarty na Waszej pierwszej płycie z publicznością? Czy projekt, który powstawał na odległość można przenieść na koncert?

W: Oczywiście że można! To jest żaden problem, który udowadnia cały czas zespół Kraftwerk na żywo. Czy jesteśmy gotowi grać na żywo? Ewa mówi tak! Ja mówię nie. 🙂 Ale kto wie, jak staniemy się nieprzyzwoicie popularni to może? 

E: Oboje mamy inne podejście do muzyki. Wojtek sobie siedzi i grzebie, a ja lubię tworzyć z innymi ludźmi i grać dla ludzi. Grać na żywo i reagować na bieżąco na co powstaje od innych osób z zespołu. Jak się nadarzy okazja do koncertu to zagram. „Miejsce w kalendarzu” to wynik naszej pierwszej konfrontacji w tym temacie. Wojtek nie dał się ściągnąć na koncert pożegnalny dla przyjaciela. Stąd też „Miejsce w kalendarzu” i „Kropka” są nagrane razem z Agnieszką Jasek, która była gotowa mnie wspierać na scenie, a że gram z nią regularnie również w innym zespole poprosiłam ją o dogranie gitar. W zasadzie mam w głowie różne wersje niektórych utworów, które będę w stanie wykonać na żywo z looperem z wykorzystaniem żywych instrumentów. A najlepsze jest to, że będę mogła to zagrać tak jak chcę. Nie będę musiała forsować swoich pomysłów i nikt mi nie będzie wycinał czegoś podczas mixowania. Ale brakuje mi strasznie wspólnych rozkmin z Wojtkiem bez pośrednictwa komórki. Oglądam sobie zdjęcia innych duetów, jak grzebią razem w jednym czasie i mi się łezka w oku kręci. Oprócz tego, że dużo fajniejszy klimat to jednocześnie mniej niedomówień i emocje wspólne, i reakcje tu i teraz, w jednym czasie „nierozmazane” między przesyłami plików, zakłóceniami na łączach.

Jakie są Wasze dalsze plany muzyczne? Czy macie już pomysły na kolejne utwory, które będziecie tworzyć jako Rozmazani?

W: Mamy! O czym wspomniałem wcześniej. My ciągle gramy, żyjemy muzyką i się wzajemnie nakręcamy!

E: Już teraz pracujemy nad kolejną płytą, która będzie mniej industrialna a bardziej ambientowo-pulsująca. Bardziej przestrzenna (jeśli się uda to przeforsować) 🙂 . Dodatkowo, będzie okraszona tekstami Rafała Niemczyka. Dla mnie to ogromna ulga bo nie muszę się kłopotać tekstami. Czasem piszą mi się same, jak „Miejsce w kalendarzu” czy „Później niż wcale” czasem muszę je wymęczyć. Jak poprosiłam Rafała o tekst kategorycznie odmówił tłumacząc się „zmęczeniem materiału”, ale następnego dnia obsypał mnie tekstami, więc w zasadzie materiał jest na całą płytę. Pierwszy utwór, który jest na ukończeniu skleił się w afekcie. Rafał podsyłał kolejne fragmenty, ja śpiewałam, wysyłałam a on odsyłał uwagi. Cała doba „wyjęta” z kalendarza. Fajne jest to, że zarazem mi się teksty Rafała podobają, a z drugiej strony Rafałowi podoba się nasza muzyka i moja interpretacja jego tekstów. 

Nie zmienia to faktu, że w międzyczasie powstają jeszcze inne kawałki. Wojtek poszedł bardziej w stronę powersyth, co mi się podoba, bo znajduję tam coraz więcej elementów Einstürzende Neubauten i surowości, na którą to ja tu bardziej naciskam. Z boku nagrywamy kilka collabów – obecnie mamy rozgrzebany bardziej jazzowy kawałek, który robimy wspólnie z Bobem Salmieri – jazzowym kompozytorem i saksofonistą z Włoch. Czyli po próbie uporządkowania stylistycznie tego, co robimy wracamy do punktu wyjścia.

 

Leave a Reply