„Musimy jako artyści robić coraz więcej, nie czekać na okazje, ale te okazje tworzyć” – Gniewomir Tomczyk [WYWIAD]

Album “Pieces of My Journey” to trzeci autorski krążek perkusisty Gniewomira Tomczyka, który ukazał się pod naszym patronatem medialnym. Zapraszamy na naszą rozmowę z artystą, a także na jego najbliższe koncerty.

fot. Izabella Kedzierska

Pojawiłeś się w wielu rolach na płycie “Pieces of My Journey” – od produkcji, komponowania, aż po pisanie tekstów. Co stanowiło największe wyzwanie związane z tworzeniem materiału na ten album?

– Album powstawał przez kilka lat. Każdy utwór dotyczy mniej lub bardziej konkretnego uczucia, wrażenia, sytuacji, które opowiedziane moją wrażliwością muzyczną dały efekt w postaci danego utworu. Album ten powstał także dzięki inspiracji artystów, z którymi współpracowałem.

To wszystko wpłynęło na koncept albumu, pomysł na tytuł, oprawę graficzną, itp. Najtrudniejsze było dla mnie czekanie na efekt końcowy – publikację albumu. Od dawna wiedziałem jak finalnie mają brzmieć dane utwory, bo w mojej głowie były już ukończone, w rzeczywistości jednak sfinalizowanie ich wymagało dużo pracy, a że jestem niecierpliwy czekanie jest dla mnie zawsze najgorsze. Podczas tworzenia tego albumu, pracowałem już także nad kolejnymi kompozycjami, które finalnie pojawią się na mojej, kolejnej płycie. Tak więc, wydając album „Pieces of My Journey”, tak naprawdę zacząłem kolejną „podróż”. Mówiąc jednak konkretnie o pracy nad albumem, to faktycznie przy tej produkcji starałem się zrobić więcej niż przy płytach „Event Horizon” czy „Quality Jazz Live”. Starałem się traktować to co robię jako pretekst do rozwoju pod względem instrumentalnym, kompozytorskim i produkcyjnym. Tworzenie albumu nie było samo z siebie wyzwaniem, a jedynie trudnym celem, który bardzo chciałem zrealizować.

Kto oprócz Ciebie miał także duży wpływ na to, jak ta płyta się prezentuje od strony artystycznej?

– Na pewno są to goście specjalni, którzy znacząco poszerzają brzmienie płyty. Pozwolę sobie ich tutaj wymienić: Piotr Schmidt (trąbka), Maciej Kociński (saksofon tenorowy), Buslav (saksofon tenorowy), Marek Kądziela (gitara, fx), Andrzej Święs (kontrabas) a także: Karol Kozłowski (gitara basowa), Stendek (produkcja muzyczna), Robert Seniuta (fx), Gwen & Tiana (chórki), Olga Boczar (flet), oraz Aga Yano (perkusjonalia). Zawsze tworząc album myślę o większej muzycznej formie, większym składzie niż podstawowy kwartet, czyli MIN t, Maciej Kądziela i Zdzisław Kalinowski. Zawsze staram się orkiestrować jak największą ilość partii, instrumentów, brzmień, kolorów. Myślę „dużym składem” w kontekście mojego kwartetu podczas nagrań oraz podczas koncertów na żywo. Takie rozszerzenie stanowi np. partia zaproszonych artystów. Zdarza się, że po nagraniach aranżuję ich partie, dodaje do nich kolory w postaci różnorodnych efektów. Rozszerzenie stałego kwartetu to nie tylko zaproszeni goście, ale też cała produkcja muzyczna, która gra na tej płycie rolę kolejnego muzyka. Dochodzi do tego jeszcze długi i skomplikowany proces miksu, pracy nad brzmieniem, dodawanie efektów itp. Dopiero te wszystkie zabiegi tworzą oczekiwaną przeze mnie całość. Pod względem artystycznym bardzo cenie sobie również współpracę z grafikiem i malarzem – Tomaszem Stelmaskim. Współpracujemy razem od mojego pierwszego albumu. Dużą rolę odegrał tu również Robert Szczytowicz, który jest odpowiedzialny za pracę nad miksem płyty.

“Pieces of My Journey” jest koncept albumem, noszącym znamiona wielu gatunków muzycznych. W jaki sposób łączy się tak wiele odrębnych elementów w jedną, dosyć spójną całość, która jeszcze do tego tworzy pewien koncept? Czy wymaga to większej samodyscypliny i czy w jakiś sposób hamuje to charakterystyczną dla jazzu improwizację?

– Korzystanie z różnych gatunków muzycznych, ich fuzja, to odzwierciedlenie idei tej płyty. Sięganie po różnorodne stylistyki pomagało mi w tworzeniu konceptu płyty – kawałków, cząstek podróży. Album to wiele historii opowiedzianych przez jedną osobę. Możemy tu też odczuć większą obecność warstwy lirycznej, co w naturalny sposób nasuwa skojarzenia z „piosenką”. Nie uciekam od tego skojarzenia, bo chciałem, żeby ta płyta taka była, jednak to nie był główny powód zawarcia w utworach większej ilości tekstu. Słowa, melodia, śpiew znacznie mocniej oddziałują na emocję i świadomość widza, przez co odbiór staje się mocniejszy. Kompozycje jednak nie stają się piosenkami o prostej formie. Posiadają rozbudowaną aranżację, dającą dużo przestrzeni na jazzowe prowadzenie akompaniamentu oraz granie różnorodnych solówek. Ja definiuję jazz jako muzykę improwizowaną, muzykę w której poza partiami solowymi, wszystkie instrumenty prowadzą ze sobą dialog po rozbudowanej harmonii. Tak więc nie uważam, że na płycie nie ma jazzu, uważam że jest go dużo, dosłownie i podświadomie.

 

fot. okładka płyty

Czy można powiedzieć, że tworzenie debiutanckiego koncept albumu pt. „Event Hoizon” ułatwiło coś związanego z nagrywaniem nowej płyty? Jak wcześniejsze doświadczenie przełożyło się na album “Pieces of My Journey”?

– Oczywiście, że tak! Sama praca nad technicznymi aspektami płyty (nagrania, miks, master, grafika, tłocznie, wydanie, promocja), to ogromne doświadczenie, które tak naprawdę wprowadziło mnie w świat wydawniczy. Stworzenie albumu „Event Horizon”, współpraca z wieloma fantastycznymi muzykami, dały mi dużo argumentów aby kontynuować tę drogę i dalej „mówić” do odbiorców własnymi dźwiękami. Dzięki działaniom związanym z wydaniem pierwszej płyty, nawiązałem dużo wspaniałych znajomości, które się rozwijają i owocują kolejnymi współpracami.

Na czym polega, według Ciebie, metafizyczny kontekst premierowych kompozycji, składających się na ten album?

– Na pewno bardzo ważnym aspektem jest to, o czym mówiłem wcześniej. Poszczególne utwory to kawałki podróży, którą w metafizycznym kontekście odbyłem ostatnimi laty. Starałem się przekazać osobiste doświadczenia tak, aby stały się one uniwersalne i każdy słuchając tekstu, melodii, muzyki, mógł się utożsamić z przedstawionymi emocjami i wrażeniami. To, co jest dla mnie najistotniejsze w muzyce i ogólnie rzeczy biorąc w sztuce, to wzbudzanie emocji. Po to przecież jest sztuka. Tak więc mam nadzieję, że po przesłuchaniu tego albumu odbiorcy będą mieli własne, intymne doświadczenia, które zostaną z nimi dłużej… To byłby dla mnie prawdziwy sukces i duża satysfakcja.

Czy można powiedzieć, że album został skonstruowany na jakichś założeniach, tzn. na początku tworzysz bardziej piosenkowe formy, a na koniec przemycasz więcej elektroniki?

– Praca nad albumem przebiegała w różnorodny sposób. Przede wszystkim opierała się na moich pomysłach na daną kompozycję, aranżację, partię instrumentalną, riffy, melodię, produkcję muzyczną czy tekst. Na tej płycie debiutuję jako autor tekstu w utworze – „Just Breathe”, pracuję nad tym, aby w przyszłości rozwijać także tę sferę. Pozostałe teksty zostały napisane przez Karolinę Kiesner, Patrycję Kubicz oraz Patrycję Zarychtę, (za co bardzo im dziękuję). „Light Up!”, „The City”, „Anomalies Love”, „Rush”, „Twinkle”, „Rain” – słowa do tych kompozycji powstawały z wcześniej przedstawionych przeze mnie wizji, tematów, emocji. Wyraźnie opisywałem, jakie treści chcę przekazać w konkretnych utworach. Wyjątkiem może być gościnny udział rapera The Blu Mantica oraz Patrycji Zarychty, ponieważ oni zaprezentowali swój pomysł na warstwę liryczną śpiewanej przez siebie partii. Poza tekstami oraz partiami wokalnymi, płyta posiada bardzo rozbudowaną warstwę instrumentalną.

Pracę nad kompozycjami zaczynałem zazwyczaj od aranżacji całego utworu, komponowałem grając na perkusji, produkując lub grając na pianinie. Większość utworów nagrywałem zaczynając od samej partii perkusji – grając do ciszy (z towarzyszeniem metronomu), w głowie słysząc cały czas docelowy aranż utworu i jego emocjonalny wydźwięk. Oczywiście ważny wkład kompozytorski mają również moi muzycy: MIN t, Maciek Kądziela, Zdzisław Kalinowski, którzy często rozwijali moje pomysły oraz goście specjalni, szczególnie wokaliści. I tak, w kompozycji „Light Up!”, za partię wokalną odpowiada MIN t a za harmoniczną, produkcyjną Grzegorz Rdzak. „The City” – utwór wcześniej już wykonywany, rozbudowany jednak przeze mnie pod względem aranżacji i brzmienia. W tych kompozycjach oraz utworach „Rush”, „Twinkle”, „Another Vision” nagrania rozpoczynałem od nagrania partii perkusji oraz produkcji muzycznej. „Anomalies Love” powstawał przy współpracy z wokalistką Patrycją Zarychtą. Choć w tej kompozycji Patrycja nie tworzyła swojej partii od podstaw, rozbudowała napisaną wcześniej przeze mnie melodię o refreny oraz bridge.

Staszek Plewniak to kolejny znakomity wokalista, z którym miałem przyjemność współpracować i który odpowiada za partię wokalną w kompozycji „Just Breathe”. Utwór jest dla mnie o tyle ważny i wyjątkowy, ponieważ pisałem go zaczynając od partii fortepianu, którą rozbudował Zdzisław Kalinowski oraz tekstu. Dopiero później przyszedł czas na aranżację swojej partii instrumentalnej. Podobnie zresztą było przy komponowaniu wcześniej wspomnianego utworu „Anomalies Love”. Najpierw powstała kompozycja, produkcja przy pomocy producenta muzycznego – Stendka, a dopiero na końcu zastanawiałem się jak zrealizować partię perkusji.

Podobnie było w utworze „Rain”, który powstał najpierw w efekcie produkcji muzycznej a dopiero później dogrywane były partie instrumentalne i wokalne. Kompozycja, a raczej improwizacja „[Noise] Enter” to zupełnie inna historia. W tym przypadku zaaranżowałem improwizację saksofonową Maćka, dodając różnego rodzaju warstwy produkcji muzycznej. Było to bardzo ciekawe doświadczenie, ponieważ w tym utworze nie ma ani jednego dźwięku zagranego przeze mnie na żywym instrumencie.

Całość wydaje się ułożona na płycie według pewnego scenariusza. Czy chciałeś uzyskać pewną dramaturgię układając kompozycje w takiej właśnie kolejności?

– Zdecydowanie tak. Kolejność utworów jest starannie przemyślana, szczególnie widać to, kiedy słuchamy płytę w całości. Są to różne „historie” dotyczące jednej osoby. Nie ma w tym układzie chronologii zdarzeń, lecz emocjonalnie utwory są ze sobą zestawione tak, aby tworzyły spójną całość, pomimo rozmaitych rozwiązań muzycznych i wielu gości specjalnych.

Wyjątkowym utworem wydaje się, zostawiony na koniec utwór „[Noise] Enter”. Czy mógłbyś powiedzieć kilka słów na jego temat?

„[Noise] Enter” to faktycznie utwór najbardziej odrębny od całości płyty. Nie jest to zabieg przypadkowy. Bardzo lubię planować swoje artystyczne działania z dużym wyprzedzeniem. Jestem w procesie twórczym tak naprawdę cały czas. Z biegiem czasu moje działania, myśli, emocje, nabierają konkretnych kształtów, najczęściej w postaci płyty. Kompozycja „[Noise] Enter” to utwór zapowiadający nowy mini-album zatytułowany [Noise], który wstępnie planuję wydać wiosną przyszłego roku. Będzie to raczej EP-ka zanurzona w świecie wrażeń brzmieniowych, produkcji, improwizacji, kolorów, elektroniki… Na pewno będzie to muzyka wymagająca od odbiorcy dużo większego skupienia i otwartości, ale jestem bardzo podekscytowany na myśl o jej wydaniu. Wszystkie kompozycje będą odnosić się do zjawiska „hałasu”, który otacza nas od czasów rewolucji przemysłowej, a obecnie staje się naszym, naturalnym środowiskiem brzmieniowym.

Proces przekształcenia niepożądanych dźwięków – noise’u, w oczekiwane zabiegi produkcyjne w muzyce elektronicznej lub popularnej, jest dla mnie niesamowicie inspirującym zjawiskiem akustycznym oraz społecznym. Muzyka jest nagrana, gotowa, czeka na swój czas. Na tej EP-ce również usłyszymy wielu wyjątkowych gości specjalnych.

Czy „Light Up!” jest dla Ciebie z jakichś powodów wyjątkowym utworem? Czy dodatkowe jego wersje, które można znaleźć na płycie powstały tylko z powodów singlowych, czy idzie za tym jakaś inna historia?

– Jest to wyjątkowy utwór ponieważ jako pierwszy singiel, rozpoczął promocję płyty „Pieces of My Journey”. Jako pierwszy zabrał moich odbiorców w zapowiadaną od dawna muzyczną podróż. Jest również ważnym sygnałem dla odbiorców muzyki jazzowej oraz środowiska muzycznego, dziennikarskiego, wydawniczego, że jazz może i powinien się rozwijać, czerpać z innych, współczesnych gatunków. Jest to sygnał, że nowy album jest nastawiony bardziej na warstwę liryczną, niż moje poprzednie produkcje.

 

Czy w jakiś szczególny sposób starałeś się dobierać gości wokalnych na ten album? I w jaki sposób znajdowałeś dla nich przestrzeń, żeby mogli czuć się swobodnie w wybranych utworach?

– Tworząc kompozycje na album „Pieces of My Journey” samodzielnie lub z moim kwartetem (MIN t, Maćkiem, Zdzisławem), raczej od początku wiedziałem kogo chciałbym zaprosić do projektu, czyj styl grania, śpiewania lub rapowania jest odpowiedni do danego utworu i doda mu jeszcze więcej emocji i wyrazu. Przy omawianiu danego utworu, nagrywaniu danej partii miałem zdefiniowaną koncepcję na daną partię. Posługiwałem się bardziej opisowymi wytycznymi, niż konkretnymi zapisami nutowy. Myślę, że to byłoby by mocno zamykające, szczególnie w sytuacji kiedy zapraszając danych muzyków, chciałem czerpać z ich naturalnych preferencji, dzięki czemu nasza współpraca przebiegała bardzo dobrze i płynnie.

Na album zaprosiłeś nawet amerykańskiego rapera The Blu Mantic. Czy to znaczy, że jesteś otwarty nawet na gatunki związane z rapem? Masz jakieś bardziej zaawansowane pomysły w tym kierunku, które być może w przyszłości zaowocują czymś nowym?

– Rap, hip-hop to moja ogromna inspiracja. Bardzo często słucham tego gatunku muzycznego w wykonaniu zagranicznych oraz polskich artystów. Ogromną wartością jest dla mnie warstwa liryczna i produkcyjna danego wykonawcy, ale również bardzo mocno zrytmizowany charakter partii wokalu. W tego rodzaju utworach niezwykle ważny jest rytm, puls, flow, które moim zdaniem jest nieśmiertelne w swojej prostocie i wyrazie. Obecnie, mamy do czynienia raczej z falą „trapu”, który rap mocno zasymilował. Tak naprawdę cały czas w moich kompozycjach pojawiają się partie rapowe, a raczej myślenie o nich w innej formie. Może nie w dosłowny sposób, ale często w formie recytacji, czy głosu jak np. w kompozycji „The City”, „Just Breathe” czy „Rain”. Rap w dosłownej formie, choć również przepuszczony przez naszą muzyczną wrażliwość, usłyszymy w kompozycji „Twinkle”. Moja współpraca z The Blu Mantic’kiem trwa od bardzo dawna. Jest to świetny artysta, który dużo proponuje od siebie oraz, co dla mnie ważne, wychodzi poza ramy bycia MC. Jest artystą pełną parą, więc wybór nie mógł być inny.

Czy w przyszłości chciałbyś nadal eksplorować te przestrzenie związane z elektroniką? Czy bardziej wrócić do pierwotnych założeń jazzu?

– Tak naprawdę nigdy nie chciałem tworzyć „pierwotnego jazzu”. Jazz, a raczej improwizacja, to był punkt wyjścia. Moją ogromną muzyczną pasją są takie gatunki takie jak jazz, wiele gatunków muzyki elektronicznej, hip-hop, rap czy neo-soul. Staram się tworzyć fuzję wszystkich moich muzycznych fascynacji, przez co powstaje moim zdaniem coś bardzo indywidualnego, na czym właśnie mi zależy. Ukończyłem kilka szkół muzycznych, klasycznych i jazzowych, w których obcowałem z wieloma autorytetami muzycznymi, poznałem tam również wiele zasad, którymi rządzi się muzyka, ale finalnie zawsze czułem, że chcę grać po swojemu, tworzyć po swojemu, mówić swoim głosem.

Czy w dobie pandemii, kiedy to jako artyści jesteście pozbawieni koncertów, jesteś w stanie zastąpić sferę koncertową czymś innym? Czy poświęcasz więcej czasu na tworzenie?

– Pandemia, skupiając się jedynie na aspekcie obecnego sposobu życia, to inna forma naszej rzeczywistości i sposobu funkcjonowania. Nasza codzienność się rozwija, idzie naprzód ale mam wrażenie, że już nigdy nie wróci do stanu wcześniejszego. Jest to bardzo trudny czas dla kultury, która już od dawna przeżywała kryzys. Teraz ważne jest, aby nie walczyć z tym co zastaliśmy, tylko żeby zrozumieć, jak teraz działa rynek muzyczny i dopasować się do niego. Jeżeli chce się dalej egzystować w sferze kultury, obecnie rozwój jest nieunikniony. Bardzo ważnym aspektem jest postrzeganie siebie nie jako romantycznego artystę, a jako jednoosobowy podmiot gospodarczy. Musimy jako artyści robić coraz więcej, nie czekać na okazje, ale te okazje tworzyć. Od dawna już nie wystarczy być znakomitym muzykiem, teraz tylko to bardziej dosadnie widać. Nasze umiejętności, osobowość, twórczość to produkt, który trzeba umiejętnie opakować i sprzedać. Moim zdaniem skończyły się czasu tylko grających i komponujących artystów.

Czy praca na własny rachunek wymaga innego podejścia, niż granie z innymi artystami (np. Xxanaxx)?

– Praca na własny rachunek wymaga przede wszystkim dużo więcej pracy niezwiązanej z samym graniem na instrumencie. Grając pod własnym szyldem nie masz żadnych wymówek, odpowiadasz za siebie i każdego muzyka z osobna. Za jego przygotowanie, partie, brzmienie zespołu na scenie i poza nią. Taki rodzaj pracy jest bardzo mocno obciążający psychicznie, ale z drugiej strony daje ogromne poczucie spełnienia i sensu działań. Tak naprawdę bardzo ważne są aspekty, o których mówiłem w odpowiedzi na wcześniejszym pytanie – trzeba być „przedsiębiorcą”, a nie tylko muzykiem. We własnym projekcie pole działań jest ogromne. Można rozwijać się muzycznie, samemu dawać sobie coraz to trudniejsze instrumentalne partie, możesz rozwijać kompozycje i zespół w stronę, która dla Ciebie osobiście jest ważna.

W moim przypadku rozwijam się jako kompozytor, staram się z każdym utworem czy albumem coraz więcej samodzielnie tworzyć i realizować. Te działania wychodzą również poza sferę samej muzyki. Każdy teledysk jaki promuje moje utwory – „Rush”, „Light Up!”, Generation of Numbers”, „Mechanical Cats”, jest w większym lub mniejszym stopniu przeze mnie wymyślany, reżyserowany i realizowany (artystycznie, logistycznie). Oczywiście również cała sfera promocji i działań PR jest bardzo ważna i wymaga dużego zaangażowania czasu i kreatywności. W tych działaniach pomagają mi fantastyczne osoby z Agencji Image Team.

Uczestniczenie w projektach innych artystów również jest niezwykle inspirujące. Można czerpać z czyjejś wrażliwości, wchodzić w inne emocję (kompozycje, rodzaj grania) czy też inny sposób patrzenia na muzykę. Jednak to prowadzenie własnego zespołu, produktu który w tym przypadku nazywa się Gniewomir Tomczyk / Project, daje mi najwięcej lekcji, satysfakcji, sukcesów i porażek, które mnie rozwijają. Od najmłodszych lat czułem się swobodnie w organizowaniu i tworzeniu, było to dla mnie naturalne. Obecnie, prowadząc zespół, wychodzę z założenia, że nie istnieje pojęcie „czasu wolnego”.

Zawsze jest masa ciekawych rzeczy do przygotowania, zorganizowania, komponowania. Nie traktujmy obecnej sytuacji na świecie jako powód do zawieszenia naszej muzycznej aktywności. Trzeba zmieniać swoje kanały promocji, docierania do publiczności, poszukiwać nowych dróg dotarcia do publiczności. Wykorzystajmy nadmiar czasu, który teraz został nam dany. Nawet jeżeli mamy wolne – odpoczynek, regeneracja, dbanie o zdrowie, kondycję – to także niech będzie to dobrze zaplanowany czas.

Album dostępny jest pod linkiem: https://muzykacyfrowa.pl/collection/gniewomir-tomczyk-pieces-of-my-journey

 

Leave a Reply