Album „Nasza Miłość” to pierwszy, wspólny projekt ojca i córki, czyli saksofonisty Henryka Miśkiewicza i wokalistki jazzowej Doroty Miśkiewicz. Nieprzypadkowo ukazuje się on w roku 70. urodzin Henryka Miśkiewicza. Mieliśmy okazję porozmawiać z artystami nie tylko na temat nowej płyty.
fot. Iza Grzybowska
„Nasza Miłość” to album, który prędzej czy później musiał się pojawić. Dlaczego dopiero teraz? I czy faktycznie realizacja tego projektu nastąpiła dopiero przy okazji zbliżających się urodzin Pana Henryka?
Dorota Miśkiewicz: Ten pomysł kiełkował w mojej i taty głowie już od bardzo dawna. Kilka lat temu nikt jednak o tym głośno nie mówił.
Natomiast 70. urodziny wydały mi się dobrym pretekstem i faktycznie jubileusz zmobilizował nas do tego, żeby ten projekt mógł zaistnieć. Pandemia nam jeszcze w tym pomogła, bo mieliśmy więcej czasu, żeby przemyśleć koncepcję i nagrać te piosenki.
W jaki sposób szukaliście Państwo porozumienia na wspólnej płaszczyźnie, żeby ten projekt mógł w ogóle zaistnieć? Czy wymagał on jakiegoś wcześniejszego przygotowania, a może przeprowadzenia wielu prób i rozmów?
Henryk Miśkiewicz: Samo wybranie utworów na ten album wymagało poświęcenia trochę czasu. Trzeba było posłuchać moich płyt, wybrać te bardziej melodyjne utwory, które nadają się na piosenki. Natomiast samego porozumienia na płaszczyźnie muzycznej nie musieliśmy szukać, bo mamy je od dłuższego czasu, właściwie od zawsze. Mieszkaliśmy razem przez lata, dzieci słuchały tej muzyki, co ja, więc siłą rzeczy jesteśmy przesiąknięci podobnymi dźwiękami. Spotykaliśmy się też na scenie przy różnego rodzaju projektach. Porozumienie muzyczne jest więc bardzo naturalne i nie wymagało od nas dodatkowego zaangażowania. Najważniejsze było znalezienie odpowiedniego repertuaru, który wyznaczy jaka to będzie płyta.
Czy to Pani Dorota była głównym wybierającym piosenki na ten album?
D.M.: Wspólnie wybieraliśmy utwory. Tata podsuwał mi melodie, które według niego nadawały się do zaśpiewania. Ostateczna decyzja jednak siłą rzeczy należała do mnie, bo zwyczajnie to ja je miałam śpiewać. Niemniej razem pracowaliśmy przy tej płycie, bardzo pomocny był także mój brat Michał. Warto dodać, że z Michałem stworzyłam jeden utwór. Ten album został nagrany dzięki współpracy nas wszystkich, także przy udziale muzyków, którzy wzięli udział w nagraniach. Bez ciągłej współpracy nic nie mogłoby się udać. Praca muzyków jest ważną częścią składową płyty “Nasza Miłość”.
Warto bliżej przyjrzeć się utworom, które znalazły się na tej płycie, bo znalazła się na niej kompozycja z nowym tekstem Andrzeja Poniedzielskiego „Słowa w głowie”, którą Pan Henryk stworzył w wieku 16 lat. Czy wiele ma Pan jeszcze kompozycji, które powstały dawno temu i czekają na dobry moment, żeby mogły zaistnieć?
H.M.: „Słowa w głowie” to pierwsza kompozycja, jaką w ogóle stworzyłem. Wtedy jeszcze nawet nie wiedziałem, że można to nazwać kompozycją. Została nawet nagrodzona na Festiwalu Jazz nad Odrą, lubię ją grać. Nagrałem ją na dwóch moich płytach pod innym tytułem. Zawsze funkcjonowała jednak jako utwór instrumentalny, który dopiero teraz doczekał się tekstu Andrzeja Poniedzielskiego.
Czy to prawda, że Pan Andrzej Poniedzielski długo zwlekał z napisaniem tekstu do tego utworu?
D.M.: Pomysł, że nagramy to na płycie powstał dużo wcześniej, ale jakoś w ferworze różnych zajęć o tym zapomnieliśmy.
H.M.: Tak, kiedy składaliśmy album w jedną całość, zauważyliśmy, że mamy za mało materiału. Wtedy przypomnieliśmy sobie o tym, że Andrzej przecież wciąż nic nam nie wysłał. Wszyscy o tym zapomnieliśmy. Ale kiedy się dowiedział, że brakuje nam słów do tego utworu, jego reakcja była bardzo szybka i udało się go zamieścić na płycie.
Czy pojawiły się takie kompozycje albo już całe utwory, które nagraliście, ale potem z nich zrezygnowaliście, bo nie pasowały do całości?
H.M.: Pierwszy wybór kompozycji jaki poczyniliśmy, przyniósł ich dwa razy więcej niż znalazło się ostatecznie na płycie. Wtedy Dorota zaczęła słuchać, przeglądać te kompozycje. Ja także zacząłem je wnikliwiej przesłuchiwać. I wtedy z tej dużej puli wyrzucaliśmy to, co mniej nam pasowało.
D.M.: Pojawił się nawet taki utwór, który już zaczęliśmy grać na próbach. To była moja kompozycja i miała też tekst, ale okazała się za mało jazzowa, nie pasowała do reszty.
Jednym z piękniejszych momentów na tej płycie są „Nasze senne sprawy” z repertuaru Ewy Bem. Na czym polega magia tego utworu?
D.M.: Na tę magię na pewno składa się połączenie słów i muzyki. Jedna i druga składowa tej piosenki jest piękna, a w połączeniu rodzi się dodatkowo coś niezwykle poruszającego. Przecież zdarzają się bardzo dobre słowa i wyborna muzyka, ale ważne, żeby współgrały razem. „Nasze senne sprawy” mają to coś, co tworzy harmonię. Tekst wzmacnia muzykę i odwrotnie. Ciężko jest do końca uzasadnić, dlaczego jakiś utwór jest piękny. Zapewne dużą rolę odegrał tu Wojciech Młynarski.
Pani Ewa Bem też jest wyjątkową artystką, z którą Państwo współpracowali. Pani Dorota zaśpiewała nawet w duecie z Panią Ewą na swojej płycie „Ale”. Czy to było więc naturalne, że jeden utwór Pani Ewy Bem powinien znaleźć się na wspólnej płycie Miśkiewiczów?
D.M.: To jest wybitna wokalistka, która od samego początku swojej działalności była też doskonałą artystką. Od samego początku charakteryzowała się oryginalną barwą głosu, sposobem śpiewania, swingowania, który jest niespotykany w Polsce. Drugiej takiej postaci nie ma. Wspaniała, nietuzinkowa, utalentowana… długo można wymieniać. Od zawsze chylę czoła przed jej wielką charyzmą. Poza tym ona wie, jak dobierać sobie repertuar. Od zawsze wiedziała, co będzie do niej pasować, w czym się odnajdzie. Ma doskonałą intuicję. Ja często słucham jej piosenek, które na przestrzeni lat nic nie straciły na swojej atrakcyjności.
fot. okładka płyty
Jeszcze jednego artystę przy okazji nowej płyty warto wspomnieć, a jest nim Grzegorz Turnau, który niemal od zawsze pojawia się na płytach Pani Doroty Miśkiewicz. Tym razem napisał słowa do utworu „Strefa ciszy”. Na czym polega to Wasze porozumienie artystyczne, że Pan Grzegorz pojawia się tak często przy nazwisku Pani Doroty Miśkiewicz?
D.M.: To wynika z tego, że się po prostu lubimy. Podoba nam się także to, co tworzymy wzajemnie. Po jakimś czasie doszłam nawet do wniosku, że to będzie ciekawe, jeśli przy kolejnym moim projekcie, w jakiejś formie Grzegorz będzie się pojawiać. Chociażby poprzez to, że napisze tekst. Cieplej robi się na sercu, kiedy na każdym albumie jest taki jego akcent. Tym razem obdarował nas specyficznym, może nawet trochę dziwacznym tekstem „Strefa ciszy”. To jeden z kilku premierowych utworów na płycie. Grzegorz sprawił, że musieliśmy wyjść ze strefy komfortu, nie wystarczyło napisać liryczną piosenkę. Trzeba było odnieść się do nieco teatralnej w moim odbiorze warstwy słownej, nie tracąc przy tym jazzowego charakteru.
Kolejną ważną postacią, która pojawiła się na płycie „Nasza Miłość” jest Pianohooligan. Czy współpraca z nim to wynik poszukiwań kogoś, kto trochę pochuligani w tych utworach, przełamie pewną konwencję tych kompozycji? Dlatego właśnie zdecydowaliście się na Piotra Orzechowskiego?
H.M.: Zastanawialiśmy się nad pianistą, bo było pewne, że Michał Miśkiewicz zagra na perkusji i Sławek Kurkiewicz na kontrabasie. Oni jako duet są zgrani, w końcu współpracują ze sobą już ponad 20 lat. Dorota znała Piotra Orzechowskiego „Pianohooligana”, ja też wiedziałem, że to niezwykle kreatywny muzyk. Poza tym cenię sobie to, gdy w muzyce jazzowej ktoś chuligani, tworzy własną wizję artystyczną, rzuca pomysłami, na które ja mogę zareagować. Ważne jest też, że potrafi odbierać moje propozycje i je przetwarzać w coś ciekawego. Bez tej niespodzianki, która może się wydarzyć podczas grania, jest nudno. A Piotr potrafi cały czas zaskakiwać. Bardzo to w nim cenię.
Na płycie „Nasza Miłość” znalazł się też jeden, dosyć specyficzny utwór zatytułowany „Hurriedly”, który nie doczekał się tekstu. Czym jest dla Państwa ta kompozycja?
H.M.: To jest klasyczny standard jazzowy, na bazie którego powstało wiele innych kompozycji. Najwięksi na świecie pisali swoje kompozycje na bazie tych akordów, zmierzyłem się z nimi i ja komponując “Hurriedly”. To jest też taki nasz ukłon w stronę bebopu. Ja uczyłem się na bazie tego gatunku. Piotr Orzechowski, a także moje dzieci są już innym pokoleniem i zapewne rzadziej sięgali do tej klasyki. Dlatego ich świeże spojrzenie na bebop jest zaskakujące, dzięki nim powstała nieco inna rzeczywistość muzyczna. Bardzo podobają mi się ich pomysły, bo oni odświeżają tę formę klasyki jazzowej.
D.M.: Ten utwór wykonywaliśmy dotąd jedynie na koncertach. Szukałam sposobu na to, jak go zaśpiewać, bo to nie jest muzyka, z którą obcuję na co dzień. Potraktowałam to jako wyzwanie.
Niektóre z tych utworów, odwołujące się poniekąd do historii jazzu potwierdzają, że ten gatunek zupełnie się nie starzeje, a nawet po latach niektóre kompozycje brzmią jeszcze lepiej. Zgodzicie się z taką opinią? I czy są tacy wykonawcy, których wspólnie słuchacie, i których twórczość w żaden sposób się nie zestarzała?
H.M.: Oczywiście są tacy wykonawcy, którzy są dla nas zupełnie ponadczasowi. Miles Davis, John Coltrane, Charlie Parker – pewnie jeszcze kilku wielkich i ponadczasowych artystów mógłbym wymienić. To są takie odniesienia, z których wszyscy korzystają. To od nich wszyscy się uczą jazzu. Płytą, która w ogóle się nie zestarzała jest „Kind Of Blue” Davisa, chociaż pewnie ma ona tyle lat, ile ja już żyję. Istnieją takie rzeczy, które nigdy nie przeminą, i które łączą pokolenia. A są tacy muzycy, którzy uważają, że na przykład od Coltrane’a nigdy nikt lepiej nie zagrał na saksofonie.
Czy tak jak słuchacie Państwo innej muzyki, jesteście w stanie słuchać też Waszej muzyki? Czy nie robicie tego, bo obcujecie ze swoją muzyką na koncertach? I jak to jest z płytą „Nasza Miłość”?
H.M.: Przy produkcji i nagrywaniu tyle razy nasłuchałem się nowych utworów, że kiedy ukazała się fizycznie przesłuchałem ją tylko raz. Nie mam potrzeby, żeby do tego wracać. Po latach wracam do niektórych swoich starych nagrań i czasem dochodzę do wniosku, że kiedyś grałem lepiej niż teraz (śmiech). To są moje osobiste odczucia, bo dzieci mówią coś zupełnie innego.
D.M.: Mieliśmy niedawno wywiad dla radia, który był przeplatany utworami z naszej płyty i muszę przyznać, że słuchaliśmy ich z przyjemnością. Także nie słuchamy tego, co już nagraliśmy, bo znamy już całość na pamięć i po prostu nie ma takiej potrzeby, ale gdy już to, co nagraliśmy gdzieś usłyszymy, to zawsze jest to miły odbiór.
Co jest dla Państwa najważniejsze, jeśli chodzi o album „Nasza Miłość”? I czy jesteście gotowi na to, żeby skonfrontować ten materiał z publicznością na koncertach?
H.M.: Czekamy na ten moment, kiedy będziemy mogli stanąć na scenie. Granie koncertów to jest moja praca, całe moje życie, w końcu spędziłem już ponad 50 lat, grając dla ludzi. Bardzo mi tego brakuje, bo żadna inna forma grania, chociażby w studiu czy transmisji internetowej nie zastąpi wymiany energii podczas grania koncertów z publicznością. Najbardziej czekamy więc na żywe granie i ten moment, kiedy będziemy mogli zaprezentować nowy materiał w ten właśnie sposób.
Czy chciałby Pan zaprezentować ten materiał dokładnie w dniu swoich urodzin, skoro pretekstem do jego powstania jest zbliżający się jubileusz 70. urodzin? Czy często zdarzało się, że nie było Pana w dniu urodzin w domu, bo był Pan wtedy w trasie koncertowej?
H.M.: Zostałem zaskoczony tym pytaniem, bo przyznam szczerze, że nie pamiętam. Na pewno tak się mogło zdarzyć, bo kiedyś wyjeżdżałem w długie trasy koncertowe. Natomiast nie przypominam sobie, żebym specjalnie organizował koncert w dniu urodzin. Miały miejsce raczej sytuacje jubileuszowe, coś na zasadzie benefisów przy okrągłych rocznicach. Teraz coś planujemy, ale nie wiadomo co z tego wyjdzie.
Za rok będziemy obchodzić kolejny jubileusz, bo minie 20 lat od ukazania się pierwszej płyty „Zatrzymaj się” Pani Doroty. Czy w związku z tym jubileuszem pojawią się jakieś niespodzianki? I czy w ogóle jubileusze mają dla Państwa jakieś znaczenie?
D.M.: Zdałam sobie sprawę, że ja żadnych jubileuszy dotąd nie obchodziłam i nie wiem, czy to będę zmieniać. Dla mnie lepszym powodem do świętowania jest jubileusz taty.
H.M.: Dla mnie jubileusze są bardzo miłe, chociaż muszę przyznać, że to mnie stresuje. To jest jakaś odpowiedzialność, bo wiąże się to z zapraszaniem gości. A ja przecież na przestrzeni lat grałem z wieloma wybitnymi muzykami i czasem nie wszystkich da się zaprosić. Także wybór repertuaru nie jest łatwy. Ale przyznam, że wszelkie spotkania po koncertowe przy okazji jubileuszy są zawsze bardzo miłe.
Jan Ptaszym Wróblewski napisał, że: „jak Miśkiewiczowie zbiorą się do kupki, to już wiemy, że grozi mi coś fantastycznego”. Czy w takim razie można liczyć na to, że ten wspólny projekt będzie miał swoją kontynuację?
D.M.: Bardzo żyjemy tym albumem. To ważny dla nas projekt, bo włożyliśmy w niego dużo pracy i serca. Nie mamy teraz głowy do tego, żeby myśleć o kontynuacji. To jeszcze nie jest ten moment. Chociaż tata powiedział, że jak skończy 80 lat to chętnie przyjmie podobny prezent (śmiech).
Czy miały miejsce już wcześniej jakieś rodzinne spotkania we wspólnych projektach albo koncertach, szczególnie dla Państwa ważne?
D.M.: Jest taki piękny projekt mojego taty, nazywa się „Pocztówki z Rio”, który ma dużą obsadę, i w którym także ja wzięłam udział. Można je obejrzeć na moim kanale Youtube. Chciałabym, żeby tata go kiedyś nagrał. Często spotykaliśmy się też wspólnie na płytach taty, bo on zawsze lubił mieć blisko swoje dzieci. I przyznam, że każde takie spotkanie jest dla mnie fajne i bardzo wartościowe.
H.M.: Każde spotkanie artystyczne wnosi coś innego, dlatego nie potrafiłbym wyróżnić jakiegoś konkretnego projektu, który jest dla mnie ważny. Nie ukrywam, że dobrze czuję się, gdy wspólnie muzykujemy i tak jak powiedziała Dorota, lubię mieć dzieci blisko siebie. Chociaż na scenie traktuję ich zawsze jak artystów, pełnoprawnych muzyków i wtedy nie ma znaczenia, że to są moje dzieci. Za każdym razem to dla mnie jednak duża przyjemność, gdy możemy wspólnie koncertować.
Czy recenzujecie się Państwo wzajemnie jeśli chodzi o osobne projekty, nad którymi pracujecie?
H.M.: To właściwie niemal zawsze ma miejsce. Jeśli tylko ktoś coś stworzy, to pokazuje efekty swojej pracy. Słuchamy i rozmawiamy wspólnie o tym, szukamy czasem wspólnie jakichś oryginalnych pomysłów. Czasem robimy to pod kątem tego, czy przypadkiem czegoś nie przypomina, to z czym przychodzimy. I jeśli tak jest, to wtedy wiadomo, że warto coś zmienić. Dorotka zawsze dzieli się tym, nad czym pracuje. Przynosi pierwsze wersje swoich piosenek i chce poznać moje zdanie na temat tego, co sama stworzyła. Później słuchamy wspólnie już skończonego projektu.
Czy macie Państwo takie kolejne wydarzenia, które stanowią dla Państwa wyzwanie? Myślę tutaj chociażby, o tym, że Pani Dorota będzie uczyć na Akademii Muzycznej we Wrocławiu. Czy można to uznać za wyzwanie?
D.M.: Nie ukrywam, że stanowi to dla mnie wyzwanie. Pierwsze zajęcia pojawią się już w październiku, ale niedługo będą egzaminy wstępne. Przyznam, że jestem tym przejęta, bo dotąd uczyłam tylko podczas Warsztatów Jazzowych w Chodzieży. Z pewnością takie dwutygodniowe spotkania to nie jest to samo, co prowadzenie studentów przez cały rok. Myślę, że dla mnie to także będzie rozwijające.
H.M.: Cieszę się z tego dodatkowo, bo to będzie we Wrocławiu. Obecnie Akademia Muzyczna znajduje się w budynku, w którym mieszkałem, bo tam była kiedyś także bursa muzyczna. Tam też poznałem moją żonę. Właściwie należy uznać to miejsce za początek naszej rodziny, co ma dla mnie ogromną wartość sentymentalną.
Rozmawiał: Łukasz Dębowski
Jedna odpowiedź do ““Bez ciągłej współpracy nic nie mogłoby się udać” – Dorota Miśkiewicz i Henryk Miśkiewicz [WYWIAD]”