Miszel – „W stronę światła” [RECENZJA]

Nasz ocena

„W stronę światła” to debiutancki album Miszela wydany nakładem QueQuality w pierwszym kwartale 2021 roku. Na płycie znajdziemy aż 14 numerów. Czy każdy z nich pełen jest nieszablonowych patentów i błyskotliwych obserwacji? O tym w dzisiejszej recenzji.

Recenzja płyty „W stronę światła” – Miszel (QueQuality, 2021)

Zapewne nie raz mieliście już tak, że bardzo się na coś nastawiliście, a koniec końców okazało się to nie spełniać Waszych, jak się już wtedy okazało, górnolotnych oczekiwań. Pewnie już wyczuwacie pismo nosem i to do czego zmierzam. Otóż… no Miszel dlaczego nam to zrobiłeś? Zapowiadało się tak pięknie, a skończyło… chciałoby się powiedzieć, że tak jak zawsze.

Połowa czerwca 2020 roku i pierwszy singiel Miszela na kanale QueQuality. „Ligota” ujmuje swoją szczerością, emocjonalnością oraz opowiedzianą historią. Komu do tej pory obcy był drill, tak po tym utworze mógł śmiało uważać, że Miszel to istna świeżynka na polskiej scenie rapowej. To prawda, że drillowców w Polsce jest znikoma ilość, tym bardziej tych z większą popularnością. Od bohatera niniejszej recenzji tętniło życie i chęć pokazania się szerszej publiczności, na co pozwało mu wydawanie utworów na kanale Quebonafide.

Ogólnie każdy z nas się chyba spodziewał, że cała płyta będzie przesiąknięta stylem wywodzącym się z South Side w Chicago. Single w dużej mierze nie dawały podstaw, aby się do nich przyczepić. Było grubo, co tu dużo mówić. Agresywne, szybkie, dynamiczne instrumentale tworzone przez emocjonalne loopy, ścięte hi haty, uzupełniające snary oraz bardzo charakterystyczny bass z dużą ilością slidów (często nawet o oktawę). Dodatkowo szorstkie, gwałtowne, wręcz brutalne czy nihilistyczne teksty połączone z często ponurym, a zarazem żywiołowym stylem rapowania tworzy nam całościowo charakterystykę drillu. Jak nawija wykonawca „Miszel to traper” i nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Jednak drill to taki odłam trapu, który żyje w głębokiej komitywie z 808. Bez niej kompletnie ginie w tłumie.

Jeśli chodzi o samego Miszela i jego formę sztuki to łatwo dostrzec możemy chłopaka lecącego na pełnej, nieograniczającego się chyba w żadnym temacie. Rapem opowiada nam o swojej przeszłości, życiu w Wielkiej Brytanii czy w polskich blokach, o własnych stanach psychicznych, pragnieniach, smutkach, lękach, depresji czy towarzyszącej presji. Nie jest to typowa gangsterka wywodząca się z UK, lecz opowiadania dotyczące kolejnych części historii o szczerym, kochającym muzykę chłopaku, chcącego się zwierzyć ze swoich życiowych przemyśleń.

Jeśli chodzi o pozasinglowe kompozycje to zdecydowanie najciężej słucha się „Chandre Oram” oraz „God save the queen”. Niestety słuchając całego albumu można wyłapać panującą na nim monotonię. O ile osobno utwory brzmią naprawdę nieźle, tak słuchając ich wszystkich naraz zdajemy sobie sprawę o powielaniu schematów. Płyta nie jest zła, lecz mam wrażenie, że więcej tutaj chęci przekazania odpowiednich słów i wykrzyczenia własnych emocji niż niejednokrotnie pomysłu na zrobienie z tego naprawdę dopracowanego i jakościowego materiału.

Krążek możemy potraktować na duży plus dla Miszela. Stworzył autentyczną, szczerą, emocjonalną, drillową płytę, gdzie zawarł całego siebie. Choć w tekstach brakuje gier słownych czy metafor to jednak każdy może odbierać je na swój sposób, oczywiście pomijając sytuacje stricte odnoszące się do życia trapera. Ciekawi na pewno postać samego zawodnika QueQuality, który w dość szybkim tempie zyskał sobie uznanie wielu słuchaczy. Wydaje się mieć na tyle otwartą głowę, że warto będzie go śledzić w najbliższym czasie. Niemal pewni możemy jednak być, że będzie to nadal drill, lecz chłopak jest w nim na tyle dobry i świadomy, że jeszcze nie raz nas pewnie zaskoczy własnym materiałem.

Mateusz Kiejnig

 

Leave a Reply