„Zenith” to pierwszy solowy album Macieja Mellera, gitarzysty Riverside. Jak prezentuje się jego muzyka na tej płycie? O tym dowiecie się z naszej recenzji.
Recenzja płyty „Zenith” – Maciej Meller (2020)
Solowy album „Zenith” Macieja Mellera, znanego z zespołów Riverside, Quidam, a także Meller Gołyźniak Duda to wydarzenie zaskakujące. I to nie tylko ze względu na niespodziewany pomysł wydania własnej płyty, ale też zawarcia na niej zaskakującej opowieści muzycznej, rozpisanej w ośmiu odrębnych aktach.
Każdy utwór to nieco inna odsłona pomysłów Macieja, które nie uciekają aż tak daleko od tego, co znamy z twórczości we wspomnianych zespołach. Chyba najbliżej Mellerowi do Quidam, chociaż dzieje się tu znacznie więcej, niż moglibyśmy oczekiwać.
Każdy utwór to trochę odmienne podejście do samej formy progresywnego rocka.
Artysta niekoniecznie ściga się z dzisiejszymi trendami w muzyce gitarowej. Całość prezentuje się świeżo, ale sporo na tym albumie klimatu, który przywołuje wspomnienia minionych lat. To niekiedy dosyć klasycznie zgrane kompozycje, niezwykle klimatyczne, a przy tym silnie wszczepione w artystyczną wizję samego artysty. Chociaż ta nie mogłaby funkcjonować bez profesjonalnego zespołu, który udało się zebrać na potrzeby nagrania tej płyty, tj. wokalisty Krzysztofa Borka (Three Wishes), basisty Roberta Szydło, klawiszowca Łukasza Damrycha (Lion Shepherd, Maciej Gołyźniak Trio), a także Łukasza Sobolaka (EABS, Mikromusic). W „Plan B” pojawia się jeszcze drugi głos (choć na co dzień też wprawny gitarzysta) Szymon Paduszyński, o którym jeszcze będzie głośno. Stąd Maciej Meller to nie solista, a zespół. Owszem, wszystkie kompozycje należą do twórcy projektu, ale już teksty to działka niezwykle charakterystycznego wokalisty.
Do zawodowstwa wszystkich muzyków nie można się doczepić. „Zenth” to album nagrany pieczołowicie, z należytym namaszczeniem, ale też luzem, jakby każda z tych kompozycji spadła z nieba. Wiele w nich przestrzeni, powietrza, ale też należytej jakości. Te utwory zadowolą nie tylko wielbicieli wspomnianego Riverside, z którym Maciej od jakiegoś czasu współpracuje. To dobra propozycja dla miłośników światowego prog-rocka, którzy wciąż z uwielbieniem patrzą na klasykę gatunku.
Dlatego skojarzenia ze Stevenem Wilsonem to zbyt duże uproszczenie. Wiele w tej muzyce charakterystycznych smaczków, które stanowią o sile i indywidualności samego Macieja. Tym bardziej, że otrzymujemy całą paletę różnych emocji, która ta muzyka wywołuje. Od głębokiej melancholii wywołanej angażującymi harmoniami gitar („Fox”), aż po świetliste odcienie wielowymiarowych brzmień („Aside”). Przy tym dostajemy pięknie poprowadzone melodie z mocniejszymi tąpnięciem („Knife”). Całość jest jednak niebywale spójna i malowniczo rozciągnięta (utwory mają po 5, 6, a nawet 8 minut!). Bonusem jest akustyczny „Magic”, który staje się zamknięciem tego krążka.
Z jednej strony przystępna lekkość, z drugiej zawodowe zaangażowanie, przekładające się na wielowymiarową formę tych kompozycji. Zawsze jednak na tyle przekonująco, by zaliczyć „Zenith” do ważnych wydarzeń tego roku. Prawdziwa wartość w muzyce nigdy nie zginie. Dowodzi temu ten jakże szlachetny, a przy tym inteligentnie stworzony album.
Łukasz Dębowski
Doskonały gitarzysta. Było wiadomym, że gość wyda materiał dopracowany pod każdym względem. Takich muzyków potrzeba w tym kraju- niezwykle zdolnych , a przy tym skromnych. Szacunek!