1 kwietnia 2020 ukazała się druga płyta zespołu .Comin. Album „Człowiek” (choć na okładce widnieje też tytuł “23 45 32 11 33”) pojawił się w formie fizycznej. Poznajcie naszą recenzję tego wydarzenia.
Recenzja płyty „Człowiek” – .Comin (2020)
Druga płyta zespołu .Comin to przykład na to, że muzyka bazująca na cięższych odmianach rocka, a właściwie metalu może być bardzo kreatywna i koncepcyjnie przemyślana. Tytuł albumu to „Człowiek”, chociaż na przedniej części okładki widnieje szyfr „23 45 32 11 33”. Szukanie właściwego kodu do ich muzyki może być nie tylko ciekawe, co nawet inspirujące. A faktycznie jest się do czego odnieść, słuchając ich premierowego materiału.
Co istotne, muzyka wałbrzyskiego bandu jest niezwykle świeża, pulsująca młodzieńczą energią, chociaż panowie korzystają z klasycznych, bardzo wyraźnych odniesień. Dojrzałość jednak trzyma każdy utwór w przemyślanej konstrukcji. Ich szaleństwo z jednej strony wyzwala potężną dawkę energii, ale z drugiej wydaje się przemyślane, jakby było ciągiem pewnego przyjętego założenia. Dzięki temu nie ma bałaganu, jakiś nielogicznych rozwiązań. Być może to spostrzeżenie wydaje się nietrafione, a wynika ono z tego, że całość jest po prostu bardzo dojrzała.
Owszem uderzają nas gwałtownie poprowadzone motywy, thrashmetalowe zapętlenia, pełne nu metalowej dynamiki momenty, ale dostajemy też bardziej przystępne fragmenty, które opierają się na całkiem przyjemnej melodyce („Kłamca”). Okazuje się, że jedno nie wyklucza drugiego. .Comin wymyka się łatwym definicjom. Panowie potrafią umiejętnie „łatać” poszczególne utwory świetnie poprowadzonymi gitarami. Nie ma tu żadnego zgrzytu, niedomagania, czy też choroby, która zżerałaby solidne wypełnienie całości.
Na albumie znajdziemy więc kawałki poprowadzone w jeszcze bardziej kreatywny sposób, które właśnie uciekają przewidywalności („Po grób”). Warto dodać, że wszystkie kompozycje oparte są na świetnie przygotowanych harmoniach, co stanowi niejako silny fundament każdego utworu („Człowiek”). Dodatkowym atutem jest głos wokalisty Grzegorza Stawickiego, który potrafi przyjmować różne formy, odnajdując się w bardziej oczywistym śpiewie, ale też nie jest mu obcy agresywny przekaz, a nawet zapędy w stronę growlu. Strona liryczna też się broni.
Ich druga płyta nie jest długa (podobnie było z debiutanckim albumem). Dostaliśmy na pozór tylko siedem kompozycji, co daje niewiele ponad 35 minut muzyki. Za to od strony twórczej otrzymaliśmy więcej niż moglibyśmy oczekiwać. To esencjonalna, mocno nasycona emocjami porcja wiele znaczącego grania. Masywne, ale inteligentnie porcjowane uderzenie wyraźnie odnosi się do klasyki gatunku (słychać w tym choćby stary, dobry Illusion). Nie zabiera to jednak .Cominowi pewnej znaczącej oryginalności.
Poza tym brawa należą się za odwagę bycia w zgodzie z własnymi przekonaniami, co nie pozwoliło im zbliżyć się w stronę modnej, zbyt przewidywalnej rockowej alternatywy. „Very metal” (jak sami nazywają gatunek, w którym działają) definiuje ich muzykę w kwestii treściwości. Nie ma tu zbędnego rozcieńczania brzmień. I dobrze.
Łukasz Dębowski
fot. materiały prasowe