Po zawieszeniu działalności grupy T.Love, Muniek Staszczyk powraca w solowej odsłonie. „Syn miasta” to jego druga solowa płyta. Prezentujemy recenzję tego albumu.
Recenzja płyty „Syn miasta” – Muniek Staszczyk (Wydawnictwo Agora, 2019)
Od Muńka Staszczyka należy oczekiwać rzeczy dobrych lub bardzo dobrych. Na przestrzeni lat artysta przyzwyczaił nas do własnego stylu, niejednoznacznie komentujących tekstów oraz wartości muzycznej. I to wszystko znajdziemy na solowej płycie pt. „Syn miasta”, chociaż w nieco innym, świeżym otoczeniu muzycznym.
Nie bez znaczenia jest, że producentem albumu został Jurek Zagórski (odpowiedzialny m.in. za ostatnie płyty Natalii Przybysz), który potraktował te piosenki w charakterystyczny dla siebie sposób.
Wydobył z nich pasujący do Muńka gitarowy, nieco przybrudzony, ale też wciągający klimat. Przez to, bez komplikowania czegokolwiek, pozwala odnaleźć się w tych nie do końca optymistycznych piosenkach.
Jeżeli ktoś pokochał „Polę”, wielki przebój, za który odpowiedzialny był Dawid Podsiadło i Olek Świerkot, ten może być trochę zdezorientowany słuchając całości. Kolejnej takiej piosenki tutaj nie znajdziemy. Album wydaje się różnorodny, czerpiący z wielu inspiracji, co nie pozwala przypisać „Syna miasta” do jednej, oczywistej konwencji.
Za „Szwy” odpowiedzialny był coraz bardziej ostatnio popularny Król. Dzięki temu, łatwo wyczuć w tej kompozycji jego harmonię i prowadzenie utworu. Znajdziemy też odrobinę poetycko-jazzowych dźwięków („Krajobraz z wilgą i ludzie” Marka Grechuty) i takich korzennych brzmień bluesowo-rock’n’rollowych bliskich płycie „Old Is Gold” zespołu T.Love („Ołów”). A jeśli już mowa o macierzystej grupie Muńka to najbliższe takim skojarzeniom będą swobodnie płynące na gitarowej przystępności „Zakurzone tynki w Petersburgu”. No i ten piękny minimalizm w kompozycji Kasai („Kłamstwo”).
W tekstach Muniek posługuje się typową dla siebie stylistyką. Porusza pewne tematy w sposób aluzyjny, dotyka bolączek, ale bez bratania się z jakąkolwiek opcją. Genialny tekst „Poli” to tylko przedbieg do tego, co możemy usłyszeć na tej płycie. Niektóre z nich nabierają dodatkowego znaczenia w obliczu zdrowotnych problemów artysty.
Ten album jest przystępny, ale nie na tyle, by zrozumieć i pochłonąć go za pierwszym podejściem. Nie wszystko musi nam się od razu spodobać, natomiast należy docenić to, że Muniek Staszczyk stworzył wartościową płytę pełną niekomercyjnych zabiegów. Stąd lepiej nie poszukiwać na niej przebojów.
Łukasz Dębowski
To jest bardziej prymitywne niż chamskie disco polo,pioseneczki dla dzieci w przedszkolu…
sialala ttralala bum cykcyk hej jejej ,um-pa um-pa um-pa um-pa