Płyta „Dekalog Spolsky” to dziesięć zasad Mery Spolsky przedstawionych w dziesięciu piosenkach. Album ukazał się 27 września. Poznajcie naszą recenzję.
Dziesięć przykazań Spolsky uczy, że „nie mówi się drugiej osobie źle”, a wszystkim smutnym myślom warto pokazać „FAKA” lub zamienić je w „Technosmutek”.
Recenzja płyty „Dekalog Spolsky” – Mery Spolsky (Kayax, 2019)
Mery Spolsky powraca z przytupem. Jej druga płyta naszpikowana jest muzyczną kreatywnością, przewrotnymi tekstami i dystansem do rzeczywistości. „Dekalog Spolsky” brzmi zabawnie, a przy tym pokazuje mnogość starannie wplecionych taneczno-elektronicznych elementów, które eksponują osobowość wokalistki.
Ten album posiada wiele szczegółów, które wykorzystane bez pomysłu i staranności brzmiałyby pospolicie, tendencyjnie, wręcz kiczowato. Artystka potrafi korzystać z dobrodziejstw tego wszystkiego w sposób niezwykle umiejętny, a uderzający z każdej strony bit daje się oswoić i prezentuje się wręcz uzależniająco.
Umiejętność wykorzystania elektroniki nie jest w takiej sytuacji prosta, bo balansowanie na granicy dobrego smaku mogłaby przechylić te piosenki na niekorzystną stronę. Tak się jednak nie stało. Mery posiada wyczucie i doskonale potrafi kreować rzeczywistość muzyczną na kanwie tego wszystkiego, co na pozór mogłoby prezentować się pretensjonalnie tj. mocne bity, syntetyczna elektronika i bardzo opisowe teksty.
Zaskakuje też cała otoczka związana z płytą. W końcu „Dekalog Spolsky” to zasady, którymi wokalistka kieruje się w życiu. Oczywiście w tym przypadku Mery puszcza do nas oko i nie wszystko należy odbierać zbyt dosłownie, bo przecież „nie noś cielistych rajstop” („Cieliste rajstopy”), to nie tylko przeźroczysty materiał, ale bardziej odniesienie do tego, żeby w życiu nie być nijakim. Ukrytą wieloznaczność można odbierać na swój sposób, choć pierwsze zetknięcie ze słowami artystki może wydawać się zbyt oczywiste. A tu okazuje się, że w tekstach znajdziemy wiele niedopowiedzeń i błyskotliwych stwierdzeń.
Kompozycje zbudowane na elektronice nie składają się z prostych zabiegów i zlepienia poszczególnych dźwięków komputerowymi gotowcami. Przy pomocy No Echoes artystka analogowo stworzyła wszelkie bity, często sięgając do przedmiotów codziennego użytku („Szafa Meryspolsky”). Wszystkie sample są autorskie i to także przekłada się na odbiór całości. Owszem czasem jesteśmy policzkowani prostotą zaserwowanych bitów, ale okazuje się, że takie muzyczne linczowanie na granicy techno bywa bardzo przyjemne („FAK”, „Technosmutek”).
Pewne jest, że twórczość Mery Spolsky nie pozostawia słuchacza obojętnym. Być może dla wielu taka prezentacja artystyczna będzie nie do zaakceptowania, ale przecież „najgorszy to odbiór jednolity”.
Dobra, oryginalna propozycja muzyczna dla wszystkich, którzy mają odrobinę dystansu. Tym bardziej, że w żaden sposób odniesienia do dekalogu, wiary oraz symboli religijnych nie są obrażaniem kogokolwiek. Poza stworzoną wizualizacją nie stają się elementem tych piosenek.
Najlepiej jednak zapomnieć o wszystkim, co zostało opisane w tej recenzji i po prostu zacząć dobrze bawić się przy „Dekalogu Spolsky”. Ot tak, po prostu!
Łukasz Dębowski