„Nie oglądamy się na trendy, ani nie szukamy taniego poklasku czy rozgłosu” – rozmowa z zespołem Latające Pięści

“Procedury Wewnętrzne” to debiutancki album warszawskiej grupy Latające Pięści. Swoją muzykę określają jako progresywny punk lub ekstremalny pop. Z okazji premiery ich płyty mieliśmy okazję zadać kilka pytań zespołowi.

Zapraszamy do lektury.

 

fot. materiały promocyjne

 

 

 

Dużo czasu zajęło Wam wydanie debiutanckiej, pełnej płyty. Czy czujecie, że zamykacie nią jakiś okres w Waszym życiu artystycznym?

Paweł Kowalski: Trochę tak, ale bardziej chyba nastawiamy się na pokazanie ludziom tą płytą nowego rozdziału, którym być może będziemy podążać. Piszę „być może” bo nigdy nie stawiamy sobie założeń ani koncepcji, a „Procedury wewnętrzne” są pokazaniem stanu rzeczy na teraz. Natomiast co do zamykania etapów to osobiście ciągle czuję niedosyt z powodu delikatnego niedomknięcia okresu z naszych początków i utworów typu „Poczwarka”, „Leśne Duszki”, „To robi Loda”, które nigdy nie doczekały się oficjalnego wydawnictwa. Może kiedyś uda się je nagrać jeszcze raz i wydać w postaci płyty CD? Byłoby super. Ale nie jest to niezbędne, krążą one w obiegu w starych, „domowych” wersjach, a tymczasem pewnie skupimy się za jakiś czas na nowych numerach. „Procedury wewnętrzne” traktuje jako portal do nowych numerów.

Michał Głowacki: Najprościej byłoby odpowiedzieć: i tak i nie. „Procedury wewnętrzne” to niemal same nowości w naszym dorobku, kierunek muzyczny jest nieco inny niż do tej pory, ale nie odcinamy się całkiem od tego co już było obecne w naszej twórczości. Rozwijamy tu nasze pomysły i podejście do tworzenia muzyki. Wydaje mi się, że dla każdego twórcy nagranie płyty jest swoistym kamieniem milowym, fizycznym skończonym podsumowaniem pewnego okresu. U nas dochodzi też kwestia czasu. Istniejemy 7 lat, a to nasz debiutancki długograj, z nowymi numerami. Musieliśmy przeskoczyć samych siebie z poprzednich publikowanych gdzieś w internetach EP-kach. To płyta – drzwi, z jednej strony coś się zamyka a z drugiej otwiera.

Czy wypracowanie własnego stylu, to efekt długotrwałej współpracy, czy pewnych założeń, które skrystalizowały się jeszcze mocniej przed nagrywaniem płyty?

PK: Raczej efekt współpracy, spędzania ze sobą czasu, wspólnych imprez i słuchania muzyki. Wielkich wypowiedzianych założeń nigdy nie było. Istniały zapewne, ale raczej na zasadzie, że wisiały w powietrzu i każdy podświadomie je czuł. Ale jako tako wyznajemy szeroko rozumianą wolność artystyczną.

MG: I znów można odpowiedzieć tak samo jak na poprzednie pytanie. Z jednej strony gramy ze sobą już dość długo i mamy swoje sposoby na to, by to co robimy było szczerym przekazem, przefiltrowanym przez trzy różne osobowości. Mówię tu o totalnej swobodzie wypowiedzi artystycznej i absolutnej otwartości na muzykę, bez wartościowania i kategoryzowania. Nie stawiamy sobie żadnych założeń, ani ograniczeń na etapie komponowania i wymyślania muzyki i to zdaje się najlepiej oddaje esencję naszego stylu. To co słyszycie jest właśnie efektem określonego trybu pracy, ale też trzeba przyznać, że przy nagrywaniu Procedur musieliśmy się zastanowić jak do tego podejść z nową świeżością.

Mateusz Urbański: Co do założeń to pamiętam, że na samym początku naszego istnienia miałem w głowie dwa. Pierwszym był brak gitary, który miał umożliwić esencjonalnym instrumentom, jakimi są perkusja i gitara basowa odpowiednią wolność wypowiedzi. Drugim było granie takiej muzyki, jaką potem zaczął tworzyć zespół Ukryte Zalety Systemu. Jak widać, drugie się nie powiodło i było to wiadomo już po stworzeniu przez nas pierwszego utworu 🙂

Czy Wasz styl to wypadkowa wspólnych pomysłów, czy ostatecznie zostaje on zdefiniowany przez głównego lidera? Czy jest ktoś, kto ma ostateczne słowo nad tym, jak wyglądają Wasze kompozycje?

MG: Nie ma lidera. Jest chaotyczny tygiel emocji, pomysłów, zajawek, naszych bardzo różnych charakterów i niezgody na pewne aspekty rzeczywistości. Paradoksalnie te pozorne różnice między nami są siłą napędową tego zespołu. Ścierające się płyty tektoniczne potrafią wypiętrzyć całkiem klawe łańcuchy górskie.

PK: Jest pełna demokracja, co ma swoje plusy i minusy. Zespół ma trzech liderów.


Nie da się ukryć, że to co robicie jest bardzo pod prąd tego, co można usłyszeć w różnych modnych nurtach muzyki alternatywnej. Nie macie obaw, że przez to Wasza muzyka będzie marginalizowana, przez co trudniej Wam będzie dotrzeć do potencjalnego słuchacza?

PK: Trudno powiedzieć… Bo na pewno gdybym mówił, że nie chcemy być słuchani przez ludzi to byłbym hipokrytą – każdy muzyk chce być słuchany i docierać do jak największego grona ludzi. Ale też większość muzyków świadomie wybiera sobie, w jakim „promieniu” próbuje zaskarbić sobie uwagę ludzi. Grając taką muzykę jaką gramy nie nastawiamy się na startowanie do telewizji śniadaniowych, dni miast, czy eventów modowych. Jest to muza undergroundowa i tam też szukamy odbiorców. Ale tak – nie jesteśmy chyba nawet w tych modnych nurtach alternatywy 🙂 Jesteśmy undergroundem undergroundu.

MG: Czyż nie brzmi to nieco jak oksymoron, te modne nurty alternatywy? Hehe 🙂 Przed laty uknuliśmy sobie takie określenie naszej twórczości: progresywny punk. No i ten punk jest w tym przypadku kluczowym pojęciem. Ale znów nie taki mundurkowy sformalizowany punk z jego żulerskim, czy straightedge’owym etosem – wszak to tylko dwie strony medalu. Musi być coś więcej. Mamy to głęboko w dupie czy komuś się podoba to co robimy czy nie. Nigdzie nie przynależymy, bo nie lubimy. Nie oglądamy się na trendy, ani nie szukamy taniego poklasku czy rozgłosu. Jasne, wiadomo, że z takim podejściem nasze zasięgi są mniejsze niż porcje żarcia w fancy knajpkach, ale nam to pasuje. Przez te 7 lat nauczyliśmy się zwyczajnie czerpać przyjemność z tego że gramy i mamy możliwość wykrzyczenia tego co nas boli, wkurwia, irytuje i śmieszy. To nasz głos. A że czasem przychodzi na nas więcej, czasem mniej osób… Nie każdy kuma naszą lotkę, ale ci co zakumali, to już raczej z nami zostają. Śmieszne jest to całe zamieszanie i pseudo rynek muzyczny. Przynależność do jakiejś sceny… Wolność człowieku! Albo internet człowieku.

Energia Waszej muzyki jest tak skonstruowana, żeby w sposób bezpośredni przenieść ją na koncerty. Choć wydawać się może, że na żywo będzie prezentowała się jeszcze bardziej jazgotliwie. Jak Wy staracie się przenieść to, co działo się podczas nagrywania w studio bezpośrednio na koncerty?

MG: Zaczynając od końca pytania, to trzeba przyznać że proces jest odwrotny. Koncerty definiują nasze brzmienie i to co dzieje się na żywo jest wyznacznikiem tego co chcieliśmy zawrzeć na płycie. Dopiero w bezpośredniej konfrontacji z żywymi ludźmi pojawia się to o co chodzi w tym zespole. Tu ujawnia się cała orgiastyczna pełnia zatracenia w dźwiękach, w rytuale i tym specyficznym, nieuchwytnym spotkaniu z odbiorcą. Nie boimy się interakcji ani konfrontacji. Wypróbowanie przez walkę.

MU: Przez praktycznie cały czas naszego istnienia uważaliśmy, że jedynym właściwym sposobem nagrania przez nas płyty, jest nagrywanie „na setkę”. Że tylko w ten sposób będziemy mieć szansę przenieść to, co jest chyba naszą największą siłą. Jak już wiedzieliśmy, że będziemy nagrywać w Studiu Serakos i tam nie ma do tego warunków, baliśmy się trochę jak to będzie i czy nasza muzyka nie straci mocy. Ale już w czasie sesji zrozumieliśmy, że to trochę inna dyscyplina sportu i w niej też możemy wpaść na ciekawe pomysły 🙂

Czy wciąż czujecie, że Wasza muzyka jest innowacyjna i eksperymentalna, przez to niezrozumiana, co powoduje opór wśród osób, do których moglibyście dotrzeć? Czy próbowaliście zainteresować wydaniem Waszej płyty jakąś wytwórnię? Spotkaliście się z oporem z ich strony?

MG: Nawet nie próbowaliśmy uderzać do żadnej wytwórni. Uniknęliśmy dzięki temu oporu o który pytasz. Pojęcie innowacyjności zakłada w pewien sposób plan. My go nie mamy. Jeśli wydaje Ci się że to co robimy jest świeże, to może właśnie dlatego, że nie jest wyrachowane, nastawione na sukces i zaplanowane. Bliższe jest nam spontaniczne acz nie pozbawione rusztowania kontroli muzyczne odnajdywanie samych siebie w danym momencie życia. Jakkolwiek pretensjonalnie by to nie brzmiało.

PK: Nie stawiamy sobie założeń na bycie innowacyjnym i eksperymentalnym, a jeżeli tak wynika z tej płyty, to jest to wartość dodana a nie definicja. Założeniem jednym, o którym można twardo powiedzieć to jest to by każdy w tym zespole czuł, że może co chce. Wypadkową na pewno jest muzyka dosyć nietypowa, ale spotykamy się z dużym odbiorem pozytywnym i zrozumieniem wśród naszych fanów. Rozumieją nasz przelot, wkręcają się w to często tak samo jak my. Na szczęście trafiliśmy na pasjonata, Marka Wojtachnię z „Music & More”, któremu dziękujemy za sfinalizowanie procesu powstania tej płyty i sprawienia, że można ją kupić w postaci fizycznej.

Wasza muzyka opiera się na ekspresji basu. Czy to znaczy, że punktem wyjścia do Waszych kompozycji staje się właśnie gitara basowa? To na niej powstają pierwsze pomysły?

MU: Tak 🙂

PK: Często jest tak, że Mateusz przynosi różne motywy na próbę i to one głównie zaczynają proces powstawania nowego numeru, są iskrą początkową, ogień to już jednak zawsze wypadkowa całej trójki.

Gracie ze sobą od 2011 roku. Po drodze zdobyliście kilka nagród. Ale co tak naprawdę trzyma Was razem i sprawia, że jesteście zdeterminowani do tworzenia? Co powoduje, że chce Wam się nagrywać jedynie na Waszych warunkach?

MG: Mamy specyficzne poczucie humoru 🙂

PK: A któż inny miałby te warunki dyktować 🙂 ? Nie wyobrażam sobie byśmy byli zespołem, w którym zaczynamy kalkulować pewne ruchy muzyczne na słuchalność itp. To raczej właśnie szczerość przekazu skłania naszych fanów do słuchania naszej muzyki.

Nazwa grupy też nie jest przypadkowa? Ona ma definiować Wasz punkowy potencjał?

MG: Nazwa to fasada. Są takie miejscówki (i one przeważają), po których widzisz od razu, że tu jest fancy, a tu patola. Najfajniejsze są dla mnie jednak te nieoczywiste miejsca. Hala pofabryczna w której urządzono galerię, teatr usytuowany w byłej wędzarni ryb, czy skłot w dawnej siedzibie parlamentu (pobożne życzenie, hehe).
„Latające Pięści to nowe kulty cargo, ludzkość jest karmiona agresją i pogardą”.

MU: A co do naszej nazwy, to została ona wymyślona jako życzenie tego, jak chcemy żeby ludzie odbierali naszą muzykę. Co się udało.

Jakie macie oczekiwania względem płyty „Procedury wewnętrzne”?

PK: Fryderyk, jedynka na OLISie, Opole 😉 A poważnie, oczekiwania? Myślę, że to złe słowo. Mówiąc o rynku muzycznym to ciężko czegokolwiek oczekiwać, bo prawie nic nie zależy od ciebie 🙂 Patrząc na nas jako zespół, oczekiwałbym od niej, że będzie pretekstem do następnej płyty, a spoglądając na naszych fanów – że komuś się spodoba, ktoś się w nią wkręci, będzie miał z niej taką samą frajdę jak my, że dzięki tej płycie więcej osób przyjdzie na koncert.

MU: Ja to mam takie marzenie żeby sprzedało się 50 egzemplarzy płyty 🙂
A dzisiaj śniło mi się że nasza muzyka znalazła się w trailerze do filmu. Wydaje mi się, że na takie zainteresowanie raczej byśmy się nie obrazili 🙂

MG: Ja osobiście nie mam żadnych oczekiwań. Czekam na nasze nowe pomysły i na nową płytę. Reszta sama się wydarzy w takim stopniu w jakim ma się wydarzyć.

 

Nasza recenzja płyty „Procedury wewnętrzne”:

Latające Pięści – “Procedury wewnętrzne”

Leave a Reply