Bovska nie próżnuje – trzy płyty wydane w ciągu trzech lat to nie lada wyczyn! 5 października odbyła się premiera nowego albumu artystki zatytułowanego „Kęsy”. To płyta wypełniona elektroniką w nietradycyjnym tego słowa znaczeniu.
Refreny są proste i chwytliwe, a beaty mocne i bardzo taneczne. Taki też jest pierwszy singiel zapowiadający album, utwór „Kimchi”. Mieliśmy okazję porozmawiać z Bovską o nowej płycie i koncertach. Zapraszamy do lektury!
fot. materiały promocyjne
Przy trzeciej płycie pt. „Kęsy” można już mówić o artystycznym duecie Bovska-Smoczyński, bo po raz kolejny do współpracy zaprosiłaś Jana Smoczyńskiego. Czy to jest na tyle sprawdzona współpraca, że nie potrzebowałaś zmian?
Wszystko wychodzi z przyjaźni. A nasze porozumienie artystyczne wypracowaliśmy sobie na poprzednich dwóch płytach. Jan jest współautorem i producentem tego albumu i ufam mu na tyle, że zna mój głos, a także brzmienie, które chcę uzyskać. Jest współtwórcą tego brzmienia. Świetnie nam się razem pracuje. Janek jest też bardzo zdolnym, sprawnym aranżerem i kompozytorem. A skoro iskrzy wciąż między nami muzycznie, to nie czuję potrzeby, żeby oddawać swoje piosenki w ręce kogoś innego. Potrafimy ze sobą rozmawiać i chodzić na kompromisy. Myślę że nasza relacja jest bezcenna.
Kłócicie się czasem na polu artystycznym?
Czasem się to zdarza, ale zawsze są to starcia twórcze, które do czegoś nas prowadzą. Nikt się jednak na nikogo nie obraża i zawsze dochodzimy do porozumienia. Dzięki temu, że się tak dobrze dogadujemy, mogliśmy współpracować ze sobą po raz kolejny. Śmiem twierdzić, że wypracowaliśmy sobie taki właściwy dla nas język muzyczny. Te charakterystyczne komponenty moich kompozycji są wykorzystywane bardzo świadomie i to tworzy mój styl.
Mam wrażenie, że na nowej płycie jest jeszcze więcej drobnych smaczków, które tworzą obraz płyty „Kęsy”. Jak Ty to widzisz?
To bardzo ważne, żeby umieć opowiadać pewne historie muzyką. Myślę, że też nauczyliśmy się pewnych sposobów na uzyskiwanie takiego brzmienia. Świadomie dodajemy pewne elementy, a niektórych się pozbywamy. Dojrzałość muzyczna i nasza świadomość jest już trochę większa, dzięki czemu potrafimy uzyskiwać w piosenkach, to co sobie założyliśmy.
Poprzedni album „Pysk” posiadał wiele piosenek o skomplikowanych formach, czasem nieregularnych. Przy nowych utworach bardziej uprościliśmy ich kształt. Kluczem dobrej piosenki jest współdziałanie tekstu i muzyki w idealnym połączeniu i znalezienie odpowiedniego brzmienia. Na brzmienie i jego jakość kładziemy szczególny nacisk.
A nie miałaś pokus, żeby tym razem odciąć się od tego systemu pracy i postawić na coś zupełnie innego?
Nagrywanie czegoś innego jest dla mnie także bardzo ciekawe. Uległam pokusie współpracy z innymi twórcami, więc nie musiałam zbytnio uciekać od siebie na mojej nowej płycie. Łukasz L.U.C. Rostkowski zaprosił mnie do współpracy przy trzech piosenkach na swojej płycie „GoodL.U.C.K.” To było dla mnie nowe i bardzo emocjonujące doświadczenie. Współpracowałam z Michałem Wasilewskim czyli Atari Wu z zespołu xxanaxx, który zaprosił mnie do jednej swojej piosenki, którą skomponował na swój producencki album. Stworzyłam do niej melodię i tekst. Jeszcze inną formą oderwania się od własnych projektów było pojawienie się na nowej płycie Vienia. Tutaj napisałam refren i zaśpiewałam.
Ta praca z innymi twórcami jest dla mnie bardzo inspirująca i tego typu spotkania są dla mnie cudowną odskocznią a także inspiracją. W swojej muzyce wracam wciąż do bazy. Moja muzyka jest na tyle charakterystyczna, że nie muszę daleko uciekać, bo zawsze to i tak będę ja. Czyli po prostu Bovska (śmiech). Mam jednak wrażenie, że moje kolejne płyty i tak trochę różnią się od siebie. Czuję postęp, bez rzucania wszystkiego za siebie i uciekania od tego, co tworzy mnie jako wokalistkę, kompozytorkę i autorkę tekstów. Ewolucja, a nie rewolucja.
Należy zauważyć, że na nowym albumie „Kęsy” bawisz się głosem. Przetwarzasz go czasem komputerowo, bawisz się nim…
Świadomie korzystam z komputerowych ozdobników i lekkiego przetwarzana głosu. To jest celowy zabieg. Wszelkie efekty, które wykorzystałam służą muzycznemu podparciu. Łatwo też odnaleźć mój ukłon w stronę słowa mówionego na tej płycie. W „Piętrze dziewiątym”, „Luksusie”, czy w „Mocno mocno” jest melorecytacja. W ukrytym bonusie można znaleźć też rapowany tekst, który jest do wysłuchania jedynie poprzez zeskanowanie QR kodu z fizycznej wersji płyty. Bonusowa trzynasta piosenka nosi tytuł BLEF.
Na nowym albumie są też piosenki bardziej melodyjne, może nawet piosenkowe.
Piosenka ma zawsze melodię, bardziej lub mniej skomplikowaną. Myślę że płyta „KĘSY” nieco łatwiej „wchodzi” poprzez większą klarowność melodyczną. Na poprzednim krążku „Pysk” bardziej poszaleliśmy i być może przez to stała się trudniejsza w odbiorze. Oprócz melodii trochę inaczej podeszłam także do tekstów, które świadomie inaczej formułowałam. W tych piosenkach zawarłam skrawki opowieści. I być może poprzez tę fabularyzację piosenki są bardziej wciągające.
A jak doszło do powstania piosenki „Na niby”, którą nagrałaś do filmu i na nowym albumie znalazła się w formie bonusu?
To jest kompozycja, która powstała do filmu „Narzeczony na niby”. Premiera miała miejsce na początku tego roku. Napisałam ją już po przeczytaniu scenariusza i obejrzeniu pierwszych jeszcze nie zmontowanych w całość zdjęć. To było dla mnie coś bardzo ciekawego. Zależało mi na tym, by dobrze uchwycić charakter filmu, nastrój i meritum treści. To producenci filmu przyszli do mnie, żebym taki utwór napisała. Zaczęło się znowu od „Kaktusa”, który także na chwilę pojawia się w filmie. Na płycie „Kęsy” utwór „Na niby” występuje jako bonus track i ma nieco wydłużoną niż oryginał formę.
Bardzo charakterystycznym utworem z tej płyty jest „Kimchi”. To on został pierwszym singlem. Sama wybierasz piosenki do promocji?
Tak, bo sama siebie wydaję, choć przy tym albumie wspomaga mnie Wydawnictwo Agora, które jest także dystrybutorem albumu. Wybór singli jest bardzo trudnym zadaniem, bo trudno nabrać dystansu do własnej twórczości. Tym bardziej, że ostateczna forma pojawia się tuż przed wydaniem. Ciężko jest podjąć decyzję.
Gdy już zadecydowałyśmy wraz z moją menadżerką o „Kimchi”, do piosenki stworzyłam lyric video, do którego narysowałam ponad 80 rysunków. Animacja jest tu mocno zaawansowana. Zrobiliśmy ten teledysk w sumie w 5 osób. Animował bardzo zdolny Bartek Szadurski. Robienie tego teledysku dało mi dużo satysfakcji, bo mogłam wyżyć się jako grafik. Czułam że to będzie spójne i bardzo moje. Sama piosenka ma bardzo charakterystyczny refren i w tym bicie jest coś, co nie pozwoli moim słuchaczom stać nieruchomo na koncertach.
Trzeba jednak wspomnieć też o balladach, które dają wytchnienie tej płycie.
Dają nie tylko wytchnienie słuchaczowi i mi. Są potrzebne. Jedna z nich „XYZ” doczekała się nawet teledysku i stała się kolejnym singlem. Szczególnie ją sobie upodobałam. Teledysk stworzony wraz z Katarzyną Kalumiere, Dorotą i Tomem Miko. Aktor, który partneruje mi w tym teledysku to Bartek Porczyk.
Nawiązując do tekstu „XYZ” czujesz, że Twoje kolejne historie, które opisujesz są bardziej osobiste?
Kiedyś się bardziej nad tym zastanawiałam, dziś już mniej. Być może nieco bardziej się otworzyłam i mówienie o pewnych rzeczach przychodzi mi z większą łatwością. Może więcej jest we mnie tekstowej odwagi. Jednak nie wszystkie historie odnoszą się bezpośrednio do mnie. Lubię kraść innym ich życiowe opowieści i z moich obserwacji też powstaje duża część tekstów. „XYZ” jest szczególnie mi bliska, bo wywodzi się z moich przeżyć. I pewnie ma to swoją dodatkową wartość.
Nie da się ukryć, że jesteś bardzo wyrazistą postacią od strony artystycznej, ale też wizualnej. Czy można mówić w Twoim przypadku o kreacji? Już pierwsza płyta wyraźnie zwracała na Ciebie uwagę.
Przy pierwszej płycie miałam dużo więcej czasu. Mogłam sobie więcej szczegółów ułożyć w głowie. Robiłam to jednak od początku sama. Oczywiście z pomocą moich przyjaciół, ale każdy element wychodził ode mnie. Wszystkie szczegóły wydania graficznego, sesji zdjęciowych, ilustracji i konstrukcji samych albumów fizycznych, miały dla mnie od początku ogromne znaczenie.
Kreacja kojarzy się z jakimś sztucznym zabiegiem, a to jest tak bardzo moje i stało się efektem moich poszczególnych działań. Chciałam też, żeby wyraźna strona wizualna była odzwierciedleniem muzyki. I bez tej barwy nie byłabym tak wyraźna. Ktoś napisał kiedyś, że to jest „Artpop”. Być może przez tę stronę wizualną jest w tym coś celnie opisującego mnie i moją twórczość.
Jesteś bardzo kreatywną postacią, bo Twoje płyty ukazują się bardzo szybko, niemal rok po roku.
Być może to za szybko, bo płyta powinna żyć dłużej niż rok. I czasem żal wydawać nową, gdyż skraca to żywot tej poprzedniej. Najważniejszy jest jednak dla mnie ten moment, kiedy mogę podzielić się z innymi moją nową muzyką. Nie mogę się też doczekać konfrontacji tego, co nagrałam z publicznością na koncertach. Właśnie gramy ten album na żywo. Poza tym nie chcę niczego odkładać na później. Bez sensu jest chowanie czegoś do szuflady. Oczywiście nie jest to łatwe, bo zgranie wszystkiego w czasie bywa ogromnym wyzwaniem, jednak chęć dzielenia się nowym jest ogromna. Mam ogromny apetyt na tworzenie nowych rzeczy.
A jeśli chodzi o koncerty, to można powiedzieć, że różnią się one od poprzednich?
Jesienią zagramy kilka koncertów klubowych. Na scenę wrócimy też wiosną a potem przed nami lato i, mam nadzieję, letnie festiwale. To co jest dla mnie ważne, to fakt, że ma nowy wizualny image. Powstała zupełnie wyjątkowa scenografia. Zaczęliśmy grać we Wrocławiu, gdzie premierę miał nowy teledysk do „XYZ”, a przewidziałam też niespodzianki na koniec trasy. W Warszawie możecie spodziewać się ciekawych gości, ale jeszcze nic nie zdradzę. Skupiam się na nowej płycie „Kęsy”, ale zahaczam też o bardziej energetyczne kompozycje z poprzednich albumów. „Kaktusa” też nie zabraknie.
A posiadanie takiego przeboju jak „Kaktus” to jest bardziej szczęście, czy przekleństwo?
Dla mnie jest to ogromne szczęście. Nie każdy może pochwalić się takim przebojem, tym bardziej, że ta piosenka była moim pierwszym singlem.
Niesamowitym jest fakt, że dzieciaki śpiewają w szkołach tę piosenkę. Dostaję filmy, że gdzieś ktoś do niej wciąż wraca, wykonuje dla przyjemności, śpiewa na szkolnej akademii czy konkursie wokalnym. Piosenka ma swoje odrębne życie. Chciałabym, żeby inne piosenki też znalazły sympatię wśród publiczności, niemniej zawsze będę uważać, że „Kaktus” jest moim błogosławieństwem.
Rozmawiał – Łukasz Dębowski
Jedna odpowiedź do “„Mówienie o pewnych rzeczach przychodzi mi z większą łatwością” – nasza rozmowa z Bovską”