„Szczęście trzeba budować na miłości” – nasza rozmowa z Damianem Maliszewskim

“Kochaj” to premierowy utwór Damiana Maliszewskiego, do którego wokalista napisał słowa i muzykę. Teledysk do piosenki, w reżyserii Huberta Gostomskiego, został zrealizowany na Malcie. Mieliśmy okazję porozmawiać z Damianem o jego nowej piosence, ale też o początkach, inspiracjach i ludziach, których spotkał na swojej drodze. Znalazło się też miejsce na kilka bardzo osobistych wypowiedzi.

fot. Hubert Gostomski

 

Twoja podróż muzyczna zaczęła się dawno temu. Dlaczego tak rzadko dzielisz się z publicznością swoją muzyką? Co stoi na przeszkodzie?

Największą przeszkodą jestem ja sam. Wciąż brakuje mi pewności siebie i wiary w to, że mam talent.

To złożony problem. Ziarna zasiane w dzieciństwie, dają plony w życiu dorosłym. Nie my te ziarna sialiśmy, tylko dorośli, nasi rodzice, opiekunowie. Miałem trudne dzieciństwo. Mój tata nie był przygotowany do tego, żeby być ojcem i dobrym mężem. Przemoc, awantury, alkohol, zdrady. Gdyby nie miłość mojej mamy do mnie, być może nie nagrywałbym w ogóle, bo jak się całe dzieciństwo siedzi w oknie, z bólem brzucha i czeka na tatę, myśląc, czy przyjdzie pijany i zdemoluje mieszkanie, czy może jakimś cudem, w ogóle nie wróci na noc i prześpimy ją spokojnie, poczucie wartości dziecka, fundamenty, na których powinno budować swój kręgosłup moralny, są żadne, nie istnieją. Od dawna zbieram żniwa tamtego siania.

Jednocześnie to tata bardzo chciał, żebym grał i śpiewał. Był ze mnie dumny, chwalił się kolegom, ale co z tego? Jednego dnia pochwalił, drugiego dnia działy się w domu sceny, o których wolę nie myśleć. Teraz nie chcę o wszystkim mówić, bo nie czas. W przyszłości może wrócę do tematu i opowiem o pewnych rzeczach. Przeżyliśmy z mamą i rodzeństwem piekło.

Przyznam, że nie wiedziałem. Bardzo szczere i odważne wyznanie. Co musi się stać, żebyś jednak uwierzył, że masz talent?

Mało kto wie jaka jest prawda o moim dzieciństwie. Znają ją tylko sąsiedzi i rodzina. No i przyjaciele.

Ja wiem, że mam talent, ale kiedy wysyłam piosenkę do rozgłośni radiowych i odzew jest prawie żaden, wtedy zaczynam wątpić w ten talent. Pojawiają się myśli, że może lepiej byłoby wyjechać za granicę i sprzątać domy. A to trzeba zupełnie odwrotnie. O swoje marzenia należy walczyć tak, że jeśli nas nie wpuszczają drzwiami, musimy wejść oknem.

Tak, jak wielu wrażliwców, mierzę się z obecnymi czasami. Pochodzę trochę z innej epoki. Duchowo tkwię w latach 70/80/90, kiedy to relacje międzyludzkie były inne, muzyka była inna, kiedy do tekstów i melodii przywiązywało się większą wagę. I kiedy media promujące muzykę wyglądały zupełnie inaczej. Świat był inny. Czuję jakby ktoś wyrwał mnie stamtąd i zakotwiczył w dzisiejszej rzeczywistości, co momentami jest trudne. Próba odnalezienia się we współczesności, w ogóle staje się coraz trudniejsza dla sporej części ludzkości.

Teoretycznie wszyscy artyści dążą do sukcesów medialnych i myślą, że wtedy poczują się dowartościowani i spełnieni. Ja podświadomie też dążę, ale doświadczenia na przestrzeni lat pokazały, że mało kto, u schyłku życia, jest po takiej gonitwie za sukcesem spełniony. Na ogół ludzie dogorywają w poczuciu wewnętrznej samotności, z ogromną pustką w sercu. Dobrze jest umieć znaleźć balans. Szczęście trzeba budować na życiu osobistym, rodzinnym, na miłości, podróżach, nie na sukcesach zawodowych i sławie. Sukcesy trzeba traktować jako dopełnienie. Zaburzenie tych proporcji prowadzi do samotności.

Jeszcze do niedawna byłeś aktywnym komentatorem rzeczywistości. Twoje felietony cieszyły się dużą popularnością w Polsce. Ostatnio piszesz rzadko, dlaczego?

Przyszedł moment, w którym poczułem, że należy się wycofać. Sytuacja społeczna i polityczna w Polsce jest dramatyczna. Ludzie rzucają się sobie do gardeł. Poziom nienawiści jednych do drugich, przekroczył granice bezpieczeństwa. Zawleczki zostały odbezpieczone. Teraz tylko czekać, aż te granaty wybuchną. Wchodzę w taki wiek, że zaczynam szukać spokoju, nie konfliktów. Awantury miałem przez 18 lat w domu. Miewam oczywiście momenty, że mnie nosi i coś bym napisał, ale mam na to świetną metodę.

Piszę w moim notatniku, komentuję w notatniku, ale nie publikuję. Tak schodzą ze mnie emocje.

Ale czy to znaczy, że rezygnujesz z dziennikarstwa i teraz już tylko muzyka? 

Oczywiście, że nie. W wolnych chwilach piszę dla reo.pl. Tam piszę o ekologii, bo przyroda jest dla mnie ważna. Myślę też, że wrócę z moimi felietonami, ale już na moim blogu damianmaliszewski.pl.

Raczej będę unikał polityki. Wypompowała mnie chwilowo.

Żyjemy w czasach szybkiego przepływu informacji. Media promują skrótowość. Nad mediami w ogóle straciliśmy kontrolę.

Wszyscy posługują się obrazkowymi informacjami, które sygnalizują nam coś, ale nie dają czasu na analizę komunikatu. Z tego rodzą się problemy. Zalewają nas „fake newsy”. To generuje poczucie rozdrażnienia i konflikty. Przekaz medialny musi szokować, żeby się sprzedał.

Mózg od natłoku tylu informacji, coraz szybciej się nudzi, a co za tym idzie, potrzebuje jeszcze więcej bodźców, no i wtedy pojawiają się siostry Godlewskie (śmiech). Ten proces nie może trwać bez końca. Albo zrobimy ileś kroków w tył, wrócimy do starych wartości, albo żeby nie zwariować, będziemy musieli stać się robotami. Mam tu na myśli daleko idącą ingerencję techniki w ludzkie ciało.

Zauważ, nasza cywilizacja uważa się za wyjątkowo oświeconą, a wracamy do prymitywnej komunikacji, której używali ludzie, gdy jeszcze nie istniało pismo i języki. 10 tys lat p.n.e rysowano obrazki na skałach – petroglify. My dziś zamiast pisać odręcznie słowa, zamiast rozmawiać ze sobą, posługujemy się coraz częściej emotkami i gifami. Zataczamy niebezpieczne koło.

fot. Hubert Gostomski

Jak się na Ciebie patrzy, słucha w wywiadach, obserwuje w Internecie, tryskasz energią i zawsze się uśmiechasz. Jakoś więc odnalazłeś się w tym świecie, no chyba, że to maska? 

Z natury jestem zwariowany. Szalony, jak Adele. To jest dziewczyna, która jeśli niechcący puści bąka na scenie i wyłapią to mikrofony, usiądzie na ziemi i będzie się śmiała do rozpuku. Zrobiłbym pewnie tak samo. Choć może nie, ja bym się położył i ze śmiechu kopał nogami w podłogę.

Mam też coś z Jasia Fasoli.

Już dwa razy na koncertach pomyliłem swoje piosenki. Muzycy grali jeden utwór, ja próbowałem śpiewać tekst innej kompozycji. Kiedyś się zagapiłem i na wysokości kościoła, gdy wierni z niego wychodzili, uderzyłem twarzą centralnie w znak drogowy. Znak „STOP” zresztą.

Okulary zamieniły się w pajęczynę. Jakiś baran postawił znak drogowy na środku chodnika. W sklepach wchodzę w lustra, zostawiając na nich odcisk nosa. Dobrze, że zębów sobie jeszcze nie wybiłem. Prywatnie, wśród przyjaciół lubię się wygłupiać. W mediach jeszcze nie umiem przekroczyć tej bariery wygłupów tak, jak mógłbym i momentami chciałbym. Kamera mnie stresuje, więc mało mnie w telewizji, a jeśli już się coś sporadycznie zdarzy, to bywam sztywny, jak kij od miotły. Cieszę się, że Katarzyna Nosowska przełamała swoje bariery i pokazała Polakom cudowne poczucie humoru.

A maski przybieramy wszyscy. Żyjemy w czasach kreowania. Chcemy by nas widziano lepiej, niż my sami siebie widzimy.

Śmiech nie wyklucza tęsknoty za tym, co było kiedyś.

Od „Niewinnych niedoskonałych” minęło już sześć lat. I to jest Twój autorski początek. Jak udało Ci się namówić przy tej piosence do współpracy Majkę Jeżowską? Wydała ten singiel w swojej wytwórni.

Autorskim początkiem właściwie był utwór „Jest Twoja”.

Pewnej nocy wracając z pracy, a pracowałem jako barman w „Złotych Tarasach”, chciałem przytulić bliską mi osobę, za którą od miesięcy tęskniłem. Nie mogłem tego zrobić fizycznie. Mieszkałem wtedy na warszawskiej Pradze, w ponad stuletniej, rozsypującej się kamienicy. Ledwo wiązałem koniec z końcem. Wróciłem do mieszkania i zacząłem grać. Chciałem przytulić muzyką. Rano nie pamiętałem dźwięków. Na szczęście wszystko nagrałem. Musiałem uczyć się każdej nuty od nowa. Utwór wysłałem mailem tejże osobie i napisałem: „Jest Twoja, nazwij, jak chcesz”. Dostałem szybką odpowiedź:

„Jest Twoja”, to idealny tytuł.

Tak też zostało. Muzyka często była oprawą w TVP. Znalazła się również w filmie o papieżu.

A Majka i jej rola w Twoim życiu?

Majkę poznałem dokładnie rok przed wydaniem singla „Niewinni niedoskonali”. Poznaliśmy się poprzez media społecznościowe. Pamiętam pierwsze spotkanie. Zaprosiła mnie do siebie na kawę. Zamiast kwiatów, przyniosłem całego arbuza. Otworzyła drzwi i oniemiałem na moment. Ubrana w fuksjową sukienkę do kolan i wysokie szpilki. Znałem ją z telewizji i kojarzyłem z tiulowymi spódnicami. Nagle stanęła przed mną piękna dama w blond włosach.

Z czasem się zaprzyjaźniliśmy. Po usłyszeniu demo, zabrała mnie do Sulejówka. Poznała ze znakomitymi producentami, z Wojtkiem Olszakiem i Michałem Grymuzą. Byłem trochę oszołomiony, że ja, zwykły chłopak pochodzący ze Śląska, z Rybnika, mogę współpracować z ludźmi, którzy nagrywali z Marylą Rodowicz, Natalią Kukulską, Edytą Bartosiewicz. Nie byłem jednak gotowy na nagranie popowej piosenki. Na nic nie byłem gotowy. Miałem próbę w studiu. Poprosiłem Wojtka i Michała o czas. Ci okazali się wyrozumiali i uprzejmi. Nie dali mi odczuć, że czegoś nie potrafię.

Przyjaźń z Majką się rozwijała. Teraz traktuje mnie trochę, jak syna. Wynika to z jej opiekuńczości. Taka już jest. Gdy wyjeżdża w trasy koncertowe, zostaję z jej kotami Xabim Alonso i Tiną. Można powiedzieć, że ostatnie lata dzielę życie między domem rodzinnym w Rybniku, a domem Majki w Warszawie. Staramy się sobie pomagać w różnych sytuacjach. Mamy wspólnych znajomych, przyjaciół. W tym środowisku wszyscy się znają. Sporo jej zawdzięczam. Nikt nie wie, że wsparła finansowo mój teledysk „Earth – Ziemia”, a wsparła.

Ciekawi mnie jednak historia utworu „Niewinni niedoskonali”. Wróćmy jeszcze na moment do przeszłości, zanim zapytam Cię o najnowszy singiel. Tamten finalnie nagrałeś z innym producentem. Jak do tego doszło?

Wtedy, jako niedoświadczony muzyk borykałem się z wieloma problemami. Niepewność siebie, brak techniki w głosie. Zanim poznałem Majkę Jeżowską, przyjaźniłem się z Katarzyną Cerekwicką. Poprosiłem Kasię, żeby mi pomogła. Kasia uratowała te nagrania, bo nic by z tego nie było. Oprócz tego, że jest jedną z najlepszych wokalistek w Polsce, okazała się też świetną nauczycielką śpiewu. Zresztą ukończyła wydział jazzu i rozrywki. Dyplom obroniła na ocenę celującą, więc miałem najlepsze wsparcie. Codziennie przez tydzień przed nagraniami ćwiczyłem u Kasi.

Klimat piosenki „Niewinni niedoskonali” stworzył Michał Tokaj. A Michała poznałem dzięki wokalistce jazzowej, Adze Zaryan, której jestem niezwykle wdzięczny, za taki jej wkład w moją drogę artystyczną. Aga od ponad 10 lat jest pierwszą damą polskiego jazzu i mimo, że nie słucha takiej muzyki, jaką wykonuję, pomogła mi bezinteresownie. Chcąc przekazać Michałowi moją wizję muzyczną, wysłałem mu piosenkę „A to co mam” Kasi Kowalskiej. Kiedy zobaczył kierunek, od razu wiedział o co mi chodzi. Przysłał mi pierwszy aranż. Odsłuchiwałem wieczorem w mieszkaniu. Piękne harmonie, ładne aranżacje smyczków, delikatność. Łzy spływały mi po policzkach. Właściwie nie było poprawek. Strzał w dziesiątkę.

I to, że Michał zechciał współpracować z debiutantem, uznaję za swój sukces. Tym bardziej, że jest to zapracowany artysta i tworzy od dawna z największymi nazwiskami na polskiej scenie muzycznej. Oprócz tego w mojej piosence zagrał jeden z najlepszych kwartetów smyczkowych na świecie – Atom String Quartet.

fot. Hubert Gostomski

Jakie były wtedy Twoje inspiracje?

W lipcu 2011 r. zastanawiałem się – kim jest Adele? Wszyscy o niej mówili. Pewnego wieczoru postanowiłem sprawdzić. Włączyłem jej koncertowe wykonanie piosenki „Someone Like You”. Zaniemówiłem i nie mogłem złapać tchu. Pomyślałem, że po tym całym sztucznym popie, przesyceniu plastikiem, pojawiło się coś, co ma światło. Dziewczyna śpiewała tylko przy fortepianie, co wystarczyło, by poruszyć najgłębsze emocje. Umocniłem się wtedy w przekonaniu, że skoro skomponowałem utwór na fortepianie, to cały aranż także musi być oparty na fortepianie. W muzyce warto być wiernym swoim emocjom. Dużą rolę w mojej drodze odegrał też Robert Lewandowski. Kompozytor, nie piłkarz (śmiech).

Ten, który jest autorem wybitnych orkiestrowych aranżacji na płycie „Kalejdoskop” Andrzeja Piasecznego. Ten sam, który stworzył „Grateful” dla Edyty Górniak.

Roberta poznałem 10 lat temu. Miałem poczucie, że spotkałem geniusza. Od niechcenia grał moje piosenki, u mnie w pokoju, na wspomnianej już warszawskiej Pradze, a ja czułem jak unoszę się nad ziemią. Robił to wyjątkowo. Później kontakt nam się urwał. Posłuchaj płyty „Kalejdoskop” Andrzeja. Te aranżacje mogłyby być nominowane do Oscara. Robert uczył się w Hollywood od największych kompozytorów muzyki filmowej. Mam mimo wszystko dużo szczęścia w życiu, że trafiam na takich ludzi.

Dlaczego zdecydowałeś się wtedy wydać singiel „Niewinni niedoskonali” w formie fizycznej? Wydawanie singli przestało mieć już rację bytu od jakiegoś czasu.

Wydałem to z jednego, prostego i bardzo osobistego powodu. Był to list pożegnalny do osoby, którą bardzo kochałem, a z którą kilka lat wcześniej się rozstałem. Obiecałem sobie, że zamiast spisanego listu, dostanie nagraną piosenkę, na krążku. Tak więc się stało. I do tej pory dostaję wiadomości od obcych osób, że odnajdują w tej piosence nadzieję, pocieszenie. Dlatego też wiem, że było warto.

Być może gdybym nagrał ten utwór w nieco zmienionej, bardziej współczesnej formie, właśnie z Michałem Grymuzą, byłaby bardziej popularna. Wiem jednak, że zrobiłem ją tak, jak chciałem. A przy okazji dotarłem do ludzi, którzy potrzebowali jej we własnym życiu.

Dlaczego nie wykorzystałeś tej pierwszej popularności, która do Ciebie przyszła i nie poszedłeś za ciosem?

Nie byłem na to gotowy, pomimo tego, że miałem więcej własnych utworów. Nie potrafiłem też zmierzyć się z showbiznesem. Miałem zbyt duże ciśnienie, żeby polubiła mnie branża muzyczna, a ta nie lubi prostego śpiewania. Muzycy zachwycają się amerykańskimi muzykami, zachodnią muzyką, alternatywą. Blokował mnie strach przed odrzuceniem. Szukałem akceptacji i pochwał. Może to się wydać śmieszne, ale też bardzo bałem się „ścianek”.

Moim ówczesnym menagerem był Radek Mróz, który dziś prowadzi serwisy informacyjne w TVN24.

Radek bardzo mnie wtedy wspierał. Jest profesjonalistą i zna się na mediach. Pamiętam rozdanie nagród „Orły” w 2012 roku, na które mnie wysłał. Nie miałem marynarki, pożyczył mi swoją. Wejście na czerwony dywan i błyski fleszy tak mnie sparaliżowały, że uciekłem przed fotoreporterami. Nie chciałem stanąć na ściance. Teraz już wiem, że opinia ludzi z branży nie jest najważniejsza. Liczy się tylko publiczność.

To wszystko przeplatane też było depresją, z czym wielu artystów mierzy się od lat. Nie wszyscy o tym mówią. Uważam, że trzeba mówić. Udawanie często kończy się tragediami. Jeżeli ktoś jest artystą, bez względu na działkę, w której tworzy, przeżywa wszystko kilka razy mocniej. Dlatego też w miejscach, gdzie ludzie są na świeczniku, czują presję, pojawiają się problemy. Wrażliwcy nie radzą sobie ze swoją nadwrażliwością, szukają ukojenia, ucieczki, czego najlepszym przykładem była Whitney Houston.

Podobnie było z Avici’m, który popełnił samobójstwo. Stał się jedynie maszynką do zarabiania pieniędzy. A w centrum tego szumu medialnego pozostał sam. To go przygniotło. Mój ukochany aktor Robin Williams… Michael Jackson, Amy Winehouse, Alexander Mc Queen, Freddie Mercury… Wszyscy żyli w destrukcyjny sposób, popełniając powolne samobójstwo. Nie można tego potępiać, ani tym gardzić. Należy współczuć i próbować takim ludziom pomóc. Zanim wypowiemy o kimś z pogardą „ćpun”, pamiętajmy, że nałogi i depresje, to potworne choroby. Z drugiej strony nie można też nikomu kazać żyć. Nie przywiążesz nikogo do kaloryfera i nie zmusisz do tego, żeby żył.

W polskim show biznesie tych samobójstw na szczęście jest mniej, bo i show biznes taki, że ludzie jakoś sobie z nim radzą, ale są depresje i inne problemy. Bezkarność i anonimowość hejterów internetowych, brukowe portale i strony na Facebooku, niszczą wiele życiorysów.

Show biznes nie jest dobrym miejscem. Wrażliwi ludzie przegrywają. Gdybym miał twardszy tyłek, już dawno bywałbym na ściankach. Może będę musiał się tego nauczyć, bo mam świadomość, że to ostatnie podrygi młodości.

fot. Hubert Gostomski

Jak zdobyłeś środki na to wszystko? Wielu młodych ludzi chce spełniać marzenia, śpiewać, ale nie mają pieniędzy.

Mój pierwszy singiel wydałem dzięki pomocy przyjaciół. Wydanie go w takiej formie wymagało dużych nakładów finansowych. Moi rodzice ciężko pracowali fizycznie, żeby utrzymać dom i zapewnić mi wszystko, czego potrzebowałem, gdy byłem dzieckiem. A nie byłem sam, mam jeszcze brata i siostrę. Tacie mogę wiele zarzucić, ale nie to, że był leniem. Pracował na kopalni, czasami na 3 zmiany. Nie wiem jak dawał radę. Tak, czy siak, w domu się nie przelewało.

Bez pomocy ludzi, trudniej realizuje się cele. Spotkałem na swojej drodze wiele dobrych dusz. O marzeniach trzeba mówić głośno, bo nigdy nie wiadomo kto nas usłyszy. Chcesz pojechać w podróż do USA? Napisz o tym na kartce i powieś nad łóżkiem. Następnie powiedz o tym znajomym i opublikuj post w mediach społecznościowych. Nagle się okaże, że któryś z Twoich znajomych od niedawna mieszka w USA i pomoże Ci w spełnieniu marzenia. Nie można się bać głośno myśleć. Mam wiele kompleksów, ale wiem, jak się spełnia marzenia, bo kilka spektakularnych spełniłem.

Jakie na przykład? 

No choćby śpiewanie i komponowanie. Udział w Fort Boyard, skok ze spadochronem, lot na paralotni, „Szansa na sukces”.

Wizyty w USA i półroczny pobyt na Florydzie. Kilka wizyt w Nowym Jorku. Koncert w Kanadzie, podróże po Europie. To, że zajmuję się dziennikarstwem, mimo, że nie mam nawet matury. Krystyna Janda udostępniała moje teksty wiele razy, a jest dla mnie legendą. Jej wykonanie „Na zakręcie” uważam za muśnięte palcem Boga. To, że spotkałem na swojej drodze tylu życzliwych i wrażliwych ludzi.

To, że mogę przyjaźnić się z wieloma artystami, na których się wychowałem. Czerpać z ich mądrości i doświadczenia. Myślisz, że uwierzyłbym 20 lat temu, że kiedyś będę odbywał nocne rozmowy telefoniczne z Zofią Czerwińską? Albo, że zaśpiewam na jej 85-tych urodzinach, jej ulubiony utwór „My way” Franka Sinatry? Kochałem Balcerkową z „Alternatywy 4” i nagle pełna wdzięku, mądrości życiowej i inteligentnego poczucia humoru, jest w moim życiu. Nie przyszłoby mi do głowy, że Mariuszowi Szczygłowi, ikonie dziennikarstwa, mistrzowi słowa, będę opowiadał w jakiejś kafejce na 5th Avenue, w Nowym Jorku, ważny fragment swojego życia. Jeśli kiedyś wydam książkę, to tylko dzięki Mariuszowi, bo czytał fragmenty i powiedział „Pisz! To jest bardzo dobre!”. Więc piszę.

Nie pomyślałbym w wieku 13 lat, gdy podchodziłem w Rybniku po autograf do Majki Jeżowskiej, po jej koncercie, że za kilkanaście lat polecimy razem na wakacje do Grecji i będziemy rozmawiali o wszystkim, mając do siebie ogromne zaufanie itd. To są rzeczy, za które każdego dnia mam w sobie sporo wdzięczności. Trochę mi się wszystkie nieszczęścia przeszłości w ten sposób zwróciły. Środowisko artystyczne od wielu lat jest moim domem.

No to przy takim wsparciu, powinieneś już wyskakiwać z lodówki i być na wszystkich bilboardach. 

Ale ja nie przyjaźnię się z ludźmi, żeby pomagali mi w karierze. Pierwsze dwa wspólne zdjęcia z Zofią i Mariuszem, zrobiłem sobie na ich prośbę. Z Majką było podobnie. Ona zaproponowała pierwsze wspólne selfie i opublikowaliśmy je na Facebooku. W relacjach cenię sobie dyskrecję i to samo zapewniam ludziom, z którymi mnie coś łączy. A jeśli łączy, to dlatego, że się lubimy, możemy wymieniać między sobą nasze energie, doświadczenia, a nie dlatego, że ktoś ma w tym jakiś biznes. To znaczy biznesem jest już sama wymiana energii, ale wiesz co mam na myśli. Mam alergię na plotki.

Co według Ciebie stało się z polską muzyką? Dlaczego wciąż tak mało jej w radiu? 

W rozgłośniach radiowych najważniejsze są reklamy, a muzyka jest jedynie dodatkiem. Piosenka ma nie przeszkadzać i nie skłaniać do głębszych przeżyć i refleksji. Kiedyś wszyscy czekali na premiery nowych polskich utworów i żaden dziennikarz nie śmiałby wpływać na repertuar artysty.

Dziś dziennikarz radiowy jest w stanie odesłać premierowy utwór topowego artysty z uwagami, że ma niewłaściwe tempo lub coś należy w nim zmienić.

Czy Ty również spotkałeś się z czymś takim?

Oczywiście, że tak. Przy pierwszym singlu usłyszałem wiele uwag. Ballady są przez media spychane na margines.

Jeśli wytwórnie z zachodu przysyłają odgórnie „Hello” Adele, największe stacje radiowe do znudzenia będą grały „Hello” Adele. Weź spróbuj taki utwór nagrać po polsku, to dostaniesz zwrotną informację o następującej treści: „zbyt wolny, nie wpisuje się w nasz format. Proszę nagrać dużo szybciej, a najlepiej w ogóle proszę napisać hit „.

Wszyscy artyści spotykają się dzisiaj ze „ścianą”. Młodzi wykonawcy trafiają na coś zupełnie nie do przeskoczenia. Poza internetem nie mają szansy zaistnieć w mediach, które powinny kształtować wrażliwość i pokazywać różnorodność. Dziś modna stała się alternatywa, disco polo i hip-hop. Brakuje balansu pomiędzy tym wszystkim.

Wspomniałeś, że Internet daje szansę. A może jednak talent show?

Internet jest trampoliną, chociaż to także zmieniło się ostatnimi czasy. Nagrałem ambitną, popową piosenkę „Kochaj” i wrzuciłem ją do mediów społecznościowych. Tydzień po premierze miała 5 tysięcy odsłon. Nie jest to dużo, jak na melodyjną piosenkę, której po prostu dobrze się słucha. Stąd bez wsparcia innych mediów, ciężko jest się przebić do potencjalnego słuchacza.

Żeby dotrzeć do ludzi, muszę za wszystko płacić. Reklamy na Facebooku są coraz sprytniej skonstruowane. Za tę samą liczbę odbiorców pojedynczego posta, płacę dziś więcej, niż jeszcze kilka miesięcy temu. Przestałem więc płacić, bo skąd na to wszystko brać pieniądze?

O udział w talent show jestem pytany przy okazji każdego wywiadu. Byłem już. Byłem przecież w „Szansie na sukces”. Mam swoje autorskie piosenki, nagrywam teledyski, więc nie chcę śpiewać coverów narzuconych przez produkcję w talent show. Jak artysta ma udowodnić, że ma coś do zaoferowania, jeśli nie przez swoje piosenki właśnie? Nie odnajduję się w sposobach promocji nastawionych na promowanie głównie wizerunku. Mówiłem Ci, pod pewnymi względami jestem staroświecki (śmiech). Poza tym widziałem umowy podpisywane z uczestnikami jednego z takich talent show. Wiesz, że do końca życia muszą milczeć na temat tego, co było za kulisami, pod groźbą gigantycznych kar finansowych? Nie mogą krytykować ani telewizji, ani programu, nawet, jeżeli poczują się skrzywdzeni… Dziękuję za taką promocję. Kocham niezależność i wolność. Jeśli mnie ktoś wołami zaciągnie do talent show – pójdę. Na razie czuję, że mógłbym nie udźwignąć tej machiny.

Mimo to z Twoją interpretacją „Hallelujah” udało Ci się zaistnieć w świadomości wielu ludzi, bez wsparcia telewizji.

Otóż to. Czasami zdarzają się takie strzały w życiu. Emocjonalne rzeczy bardzo szybko rozchodzą się w sieci. Miałem szczęście, że dzięki temu coverowi dotarłem do bardzo szerokiego grona odbiorców. Tutaj Internet spełnił swoją funkcję, choć tego nie oczekiwałem. Zrobiłem coś bardzo szczerego. Zaśpiewałem mojej kochanej siostrze na jej ślubie, w ramach prezentu. Tam nie było ani grama ściemy. Świat to docenił, bo wykonanie rozeszło się na wszystkie kontynenty. Do dziś łącznie na trzech kanałach YouTube obejrzało to ponad 20 milionów internautów, z czego aż kilka milionów, to Amerykanie. Mimo, że utwór śpiewam po polsku, wzruszali się tak, jak Polacy. Ludzie szukają wzruszeń, nie tylko w piosence, ale w szeroko rozumianej sztuce. Poszukują czystych emocji i zagłuszanie ich potrzeb sieczką, jest wpuszczaniem do organizmu toksyn.

Istnieją jednak popularni wykonawcy, którzy stoją w kontrze do tego, czym karmią nas rozgłośnie radiowe.

Właśnie. Zachwycam się panią Stanisławą Celińską. To jest osoba, która wzrusza mnie za każdym razem, gdy widzę ją w telewizji. Oglądałem ją na tegorocznym festiwalu w Opolu i nie byłem w stanie powstrzymać łez. A oprócz tego, jest człowiekiem z piękną aurą. Istnieje więc przestrzeń dla tego typu muzyki i dla ludzi, którzy mają podobną wrażliwość. Staram się, żeby to był mój kierunek. Chcę wzruszać ludzi prawdziwymi, czystymi emocjami. Zawsze też przywiązuję wagę do tekstu.

Trzeba przyznać, że dziś bez dużego wysiłku można stworzyć piosenkę, którą podchwycą radia i w łatwy sposób dotrze do potencjalnych odbiorców. 

A właśnie chyba nie tak łatwo. Zenek Martyniuk i Sławomir są geniuszami. Napisać hit, jest dużo trudniej, niż uwerturę. Nie mam problemu z tym, że istnieje disco polo lub tania elektronika. Pod warunkiem, że w muzyce, mediach panuje równowaga.

W muzyce zawsze istniała moda na coś. W latach 80 była to elektronika. W latach 90 była to już bardziej żywa muzyka. Ciepło wspominam wykonawców – od Varius Manx, po Bajm, na których się wychowałem. Nie słuchało się wtedy tylko melodii, ale odbierało się też mocniej teksty, interpretację piosenki. Utożsamiało się z nimi. Dziś wszystko idzie w stronę łatwości odbioru oraz płytkości przekazu. Dochodzimy do muru nie tylko w muzyce, ale też w zwykłym życiu i czas już się zatrzymać. Uważam, że kryzys cywilizacji jest bliski.

Wydarzyło się coś szczególnego, że ten rok jest dla Ciebie wyjątkowy? Wypuściłeś kolejne piosenki, z czego jedną z nich jest premierowa „Kochaj”. 

Całe moje życie podporządkowane jest… ósemce. Ważne rzeczy, które miały dotychczas miejsce, działy się wtedy, gdy pojawiała się ta cyfra. Wierzę, że istnieje coś, czego nauka nie jest w stanie jeszcze wytłumaczyć. Urodziłem się 8 maja. Pierwszy raz wujkiem zostałem 8 sierpnia, chociaż moja siostra miała wyznaczoną zupełnie inną datę porodu. Co więcej, powiedziałem jej wtedy, że swoje pierwsze dziecko urodzi z ósemką w dacie. Śmiała się i mówiła, że plotę głupoty. Tata miał wypadek samochodowy w 2002r. I to był najczarniejszy okres w życiu mojej rodziny. Walczyliśmy o jego życie, przy jednoczesnym ścieraniu się z systemem, w którym rządziły pieniądze, łapówki. Wiedziałem, że tata odejdzie, zobaczyłem to w jego oczach. Próbował mi też coś pokazać na ścianie. Coś tam widział. Wróciłem do domu i powiedziałem mamie, że tata odejdzie i, że stanie się to z ósemką w dacie. Od wypadku żył jeszcze 18 dni. Zmarł 18 grudnia. Przeżyliśmy dramat. Jakoś to przetrwałem. Mimo to i tak uważam, że silniejsze od nas mężczyzn są kobiety.

Moja siostra, ta którą znasz ze słynnego ślubu, zanim poznała swojego obecnego męża i zanim zaśpiewałem na ich ślubie „Hallelujah”, niedługo po śmierci naszego taty, straciła swojego partnera, a ojca ich dwóch córek. Popełnił samobójstwo. Została sama z dwójką małych dzieci. Ta kobieta jest dla mnie wzorem do naśladowania. Ja bym się chyba zabił. Ona przetrwała. Może teraz łatwiej będzie wielu osobom zrozumieć, dlaczego tak szczerze zaśpiewałem jej to „Hallelujah” w kościele.

Życie podrzuca nam znaki. Trzeba nauczyć się je czytać. Takich historii mam absolutnie niezliczoną ilość. Jest coś mistycznego, co rządzi ludzkim życiem. Stąd przeświadczenie, że to, co dzieje się w trakcie mojej artystycznej ścieżki, nie jest przypadkiem. Dlatego też 2018 rok pod tym względem staje się wyjątkowy. Wiedziałem, że coś się wydarzy i zaczyna się dziać.

Czy Twój udział w popularnym programie „Fort Boyard” też był podporządkowany tej cyfrze?

Właśnie to jest także idealny przykład na to, że nie wyssałem sobie tego z palca i jeśli ktoś mi powie, że to zbiegi okoliczności, to każę mu się puknąć w czoło. Występ w tym programie był spełnieniem moich marzeń z dzieciństwa. To największa przygoda mojego życia. Telewizja wyznaczyła termin nagrania na 8 lipca 2008 roku. Wygraliśmy wtedy 8080 zł…Zanim kwota wyświetliła się na tablicy, wiedziałem, że będą ósemki.

A wiesz kiedy miał swoją premierę singiel „Niewinni niedoskonali”? 18 lutego 2012 roku i nie miałem na to żadnego wpływu. Dostałem telefon z TVP z informacją, że jedynym wolnym terminem w programie „Kawa czy herbata” była ta data. Miesiąc wcześniej, 18 stycznia Sebastian Witkowski, realizator, przysłał mi gotowy mix i mastering tego utworu. Marek Sierocki wyemitował w „Teleexpressie” teledysk do „Niewinnych niedoskonałych”… 18 kwietnia. Także nie miałem na to wpływu. Mógłbym Cię tak zsypywać tymi ósemkami.

Trzeba też wspomnieć, że 8 czerwca 2018 roku ukazał się wreszcie Twój premierowy utwór „Kochaj”.

Ten utwór jest ciepły i chciałem, aby towarzyszył ludziom już w wakacje. Tekst jest osobisty. Nagrałem go ze świetnymi muzykami m.in. z Marcinem Świderskim i Piotrem Aleksandrowiczem. Podróż na Maltę, gdzie powstał teledysk, była spontaniczna. Tam mieszka twórca klipu, Hubert Gostomski.

Włożyłem w kompozycję oraz teledysk dużo pracy i sporo pieniędzy. Wydanie singla na własny koszt, realizacja obrazu, to minimum 20 tysięcy złotych. Także nie ukrywajmy, w dzisiejszych czasach tworzenie na własną rękę, jest bardzo kosztowne. Na szczęście kilka miesięcy wcześniej, przy okazji premiery orkiestrowego utworu „Earth-Ziemia”, współkompozycji z Marcinem Kuczewskim, teledysk do utworu wparło miasto Rybnik, fani, no i Majka Jeżowska oczywiście. To uskrzydla.

Muszę zadać to pytanie, co się wydarzy 8.08.2018?

Coś wyjątkowego dla mnie.

Masz już kolejne plany muzyczne?

Wiem, że wszyscy, którzy pokochali „Niewinnych niedoskonałych”, czekają na refleksyjny, melodyjny utwór. To dzięki fanom mam przekonanie, że to, co robię ma jakiś sens. Będę więc dążył do wydania całej płyty, bez oczekiwań, że zagra mnie radio. Wyobraź sobie, że przez przez kilka lat wstydziłem się używać słowa „fani”. Zastępowałem je słowami „sympatycy, słuchacze”. Krępowało mnie myślenie, że mogę mieć fanów, ale jeśli sami nie mają problemu z tym określeniem, to Bogu dzięki, że są.

Czekamy więc na kolejne piosenki. Dziękuję Ci za rozmowę.

To ja dziękuję. Twój portal jest wyjątkowym miejscem. Jestem przekonany, że o „Polska Płyta-Polska Muzyka” będzie coraz głośniej.

6 odpowiedzi na “„Szczęście trzeba budować na miłości” – nasza rozmowa z Damianem Maliszewskim”

  1. Tak po wszystkich artystach i dziennikarzach w internecie jedzie a nawet matury nie ma! Śpiewa ładnie, ale za pisanie lepiej niech się nie bierze. Jak chce być dziennikarzem TO DO SZKOŁY MARSZ! Kiedyś go lubiłam, ale jego wywody jakby wszystkie rozumy pozjadał zniechecaja do jego osoby. Stał się kimś w stylu- nie znam się to się wypowiem… Panie Damianie- czas dorosnąć !

  2. Damian, jest wszechstronie utalentowany, Milosc, to swietna nietuzinkowa piosenka. Nie jest w stanie ukryc swojej skromnosci i niepewnosci. Show byznes tego nie znosi, bedzie trudno Damianie, boje sie bardzo,sie boje zeby Cie nie zjedli, lub zebys, roznych objawow nie uznal za zjedzenie. Trzeba walczyc bo masz miecz. Dziekuje za mile slowa. Zosia i Zenek

Leave a Reply