MonsterGod powstali pod koniec 2004 roku w wyniku kilkuletnich doświadczeń i eksperymentów z różnymi rodzajami muzyki niezależnej. Zespół tworzą: Schnitter (wokal, klawisze, sampling) i Smoła (klawisze, sampling, programowanie, gitary). Właśnie wydali swoją najnowszą płytę pt. „Invictus”. To pierwszy od sześciu lat (album „Resurrected”) krążek duetu.
Recenzja płyty „Invictus” – MonsterGod (2018)
Płyta zespołu MonsterGod pt. „Invictus” pokazuje jak wiele różnych form może przybierać muzyka oględnie nazwana elektroniczną. Bo trzeba zaznaczyć na początku, że ich kompozycje bliższe są legendarnemu zespołowi Agressiva 69, czy też Ministry, niż czysto piosenkowym, nastrojowym produkcjom.
Mieszankę stanowi rasowo, wręcz szorstko zaprezentowana elektronika, w której łatwo znaleźć odniesienia do rockowej energii, industialu, a nawet mrocznego gotyku. Ta różnorodność przynosi spore zaskoczenie w trakcie odsłuchiwania całości.
Już pierwszy utwór „Silence In Violence” z gościnnym udziałem Voida (Mariusza Łuniewskiego) prezentuje przeplatanie się motywów, które w normalnym rozumieniu piosenki nie powinny do siebie pasować. A jednak! Zimnofalowe naleciałości, potęgowane przez motywy charakterystyczne dla gotyku, spotykają się tu z potężnymi bębnami, zrodzonymi na kanwie efektownej, ale niepokojącej elektroniki. A przecież istotną częścią jest też przewodnia gitara Voida. To wszystko razem zrodziło coś niepowtarzalnie dobrego. Do tego wprowadza jakąś muzyczną intrygę.
Kolejny kawałek pt. „The Living Torch” to już bardzie syntezatorowa, pulsująca propozycja, ale z charakterystycznym, podrasowanym wokoderem wokalem. Dziewiętnastowieczna poezja Charlesa Baudelaire również ciekawie odnalazła się w takim rytmie.
Jeszcze wyraźniej naznaczona została kolejna kompozycja tj. „Miss Kiss”. Przyciąga uwagę świeże brzmienie okraszone bardziej oszczędną, i przez to zdecydowanie bardziej czytelną elektroniką. Tytułowy utwór „Invictus” uderza znów w stronę inspiracji lat 80., ale odkrywających rejony bardziej siermiężne niż Depeche Mode.
Bywa też nadzwyczaj zjawiskowo, gdzie wreszcie głośne gitary przejmują dowodzenie, a w połączeniu z ostrym growlem (gościnnie Wojtek Król z Controlled Collapse i Clicks), dodają charakteru całej płycie. Pojawił się tu także gitarzysta legendarnego Ministry – Sin Quirin.
I kiedy wszystko zdążymy poukładać sobie słuchając tego krążka, znów zostajemy przybici czymś innym. Bo „We Are Friends” to propozycja, która mogłaby przejąć dowodzenie nawet na klubowych, zaciemnionych parkietach.
Ta płyta daje nieograniczone możliwości odkrywania muzyki i interpretowania jej na nowo. Żadna forma nie została do końca zamknięta, dzięki czemu jesteśmy ciągle zaskakiwani. A co najważniejsze, udało się całość ujarzmić, stworzyć charakterny klimat i odcisnąć w nich własne, spójne pomysły. Brzmi niedorzecznie? W przypadku MonsterGod wszystko jest możliwe.
Łukasz Dębowski