18 października 2024 ukazał się – pod naszym patronatem medialnym – pierwszy album projektu Syndyba. Ich muzyka łączy z sobą minimal jazz, neoclassical czy idiom skandynawski. Zapraszamy do zapoznania się z naszą recenzją tego wydarzenia.
fot. okładka albumu
Recenzja płyty „Syndyba” – Syndyba (2024)
Muzyka instrumentalna daje większą możliwość zatopienia w niej własnego życia, a więc element związany z uniwersalizmem jest nadrzędną wartością takiej twórczości. Szczególnie jeśli jest zbudowana na zawodowstwie, niebanalnych harmoniach instrumentalnych i otwartości względem słuchacza. Taki właśnie jest pierwszy album projektu Syndyba. A jego tytuł „Syndyba” wziął się od słowa wykrzykiwanego przez 2 letniego synka, Stanisława – „jako wyraz niepohamowanej radości i szczęścia”.
Ten upust emocjonalny ładnie wpasowuje się w poszczególne kompozycje, tworząc znamienną przestrzeń artystyczną, którą można odnaleźć w podobnych produkcjach, chociażby Olafura Arnaldsa, Felixa Röscha lub Hani Rani. Nie jest to jednak główna wskazówka, gdyż zespół czerpiąc z różnorodności stylistycznej – od neoklasycyzmu aż po jazz – za każdym razem tworzy własną opowieść, osnutą lekkością niezwykle wartościowych brzmień.
Syndyba to dwójka artystów, którzy znajdują wspólny obszar do eksploatacji takiej muzyki, wyzwolonej na dźwiękach fortepianu (Miłosz Bazarnik) i perkusji (Łukasz Giergiel) oraz przyozdobionej w sposób dyskretny syntezatorami. Właściwie każda kompozycja posiada malowniczo rozpisane dźwięki, które w sposób intuicyjny trzymają się pewnego formatu. Panowie zadbali też o to, żeby ukazująca się melodyka miała silny wpływ na stronę emocjonalną tego projektu.
Dzięki temu dostaliśmy rozciągnięte w swym wyrafinowaniu utwory, które mocno oddziałują na naszą wyobraźnię, stąd mowa o gotowym scenariuszu, w który możemy wpisać własne przeżycia. Słychać, że duet szukał pomysłu na zobrazowanie każdej kompozycji, wyraźnie uciekając od przewidywalności („Changes”). Warto zwrócić uwagę na brzmienie perkusji, która wprowadza pewien puls, jakby dodatkowy koloryt, a nie tylko rytmizuje wybrane kompozycje (szczególnie ciekawie współistnieje z fortepianem w numerze „Dark Light”). Poza stonowanymi, ale pozbawionymi błahości momentami, występują też mocniejsze propozycje, które jeszcze bardziej wymykają się gatunkowemu podporządkowaniu („Who Knows”).
Zespół nie stawia na przesadnie długie kompozycje, raczej staje skonkretyzować przekaz w danym obszarze artystycznym, wciąż nie pozbawiając nas możliwości własnej, zupełnie dowolnej interpretacji (piękny, nieco bardziej klasycznie prezentujący się „Stay”). Być może ułożenie poszczególnych utworów także ma swoje znaczenie, bo na początku znajdują się subtelniejsze, wręcz jakby jaśniejsze w przekazie propozycje (kojący „Balm”), by w końcowej częsci dostrzec odmienną, nieco mroczniejszą sytuację muzyczną (wspomniany „Dark Light”).
Poszukiwanie własnego języka wypowiedzi artystycznej należy uznać na tym albumie za owocne. W tej pozornie spokojnej sferze muzycznej znajduje się wiele wyszukanych kontekstów, które przenoszą nas w dowolne rejony osobistej wrażliwości. Wiele zależy od naszego zaangażowania, stanu emocjonalnego i chwili, która w danym momencie ma na nas największy wpływ. Możliwe to było tylko przy tak dużym wyczuleniu na brzmienie, udaną kooperację, dojrzałość twórczą i kreatywność, objawiającą się w każdym momencie tego projektu. Syndyba – nazwa godna zapamiętania.
Łukasz Dębowski
*****
Album jest dostępny w serwisach cyfrowych: https://adm.ffm.to/syndyba