“Koniec kochania” to drugi singiel projektu Martyna Zając &. Piosenka swoim klimatem przenosi w czasy opolskich przebojów lat 70-tych. To dobroduszny walc, który bez cienia wątpliwości zaprasza do tańca. Warto posłuchać.
„Koniec kochania” to propozycja dla wszystkich, którzy tęsknią za piosenkową wytwornością, gdzie szlachetnie ułożona warstwa liryczna pięknie współgra z charakterem całości. Martyna Zając to niezwykle świadoma wokalistka, potrafiąca spajać własną wrażliwość z czymś uniwersalnie urokliwym. Tutaj każde słowo, dźwięk, ale też przekaz płynący z interpretacją wokalistki ma swoje uzasadnione miejsce.
fot. materiały prasowe
Za projektem podpisanym imieniem i nazwiskiem artystki występują również Karolina Kossakowska (tekst) i Michał Marecki (muzyka), choć tak naprawdę ostatnie słowo należy do Martyny, która potrafiła nadać temu utworowi dodatkowej głębi, przenosząc nas do swojego intymnego świata. I nawet jeśli historia niesiona opisowymi słowami nie została wyciągnięta z jej życia, to wierzymy, że jest inaczej… To tak naprawdę ważna zależność, dająca możliwości określonego odbioru tej jakże urzekającej, nieotoczonej banałem piosenki.
W zobrazowaniu wizji artystycznej pomogli wokalistce cenieni muzycy, czyli Leszek Biolik (bas), Piotr Czajera (solówka gitarowa), Kuba Chmielarski (gitary), Artur Lipiński (perkusja) oraz Aga Yano (perkusjonalia). Ważną rolę odegrał także, współpracujący na co dzień z Natalią Przybysz – Jurek Zagórski (mix i master). Dzięki temu dostaliśmy stylowy numer, który mieści się w dzisiejszym postrzeganiu muzycznym, choć klimat przenosi nas w odległe rejony (melodia w tempie walca). Tak wyrażony estetyzm powoduje, że trudno nie zasłuchać – a może wręcz łatwo rozkochać się – w tej propozycji, nawet jeśli wydźwięk treści nie jest do końca optymistyczny (choć „po każdym końcu jest nowe słońce”). Atrakcyjny staje się także balladowy charakter, bo nie powoduje znużenia. Wręcz rodzi odrobinę refleksji, a w ostatecznym rozrachunku przynosi dużą porcję przyjemności.
Czasem niespełna 4 minuty potrafią dostarczyć więcej emocji, niż cały album, choć akurat na płytę projektu Martyny Zając & warto jest czekać. Tam zapewne skrywać się będzie więcej tak dojrzałych muzycznie oraz interpretacyjnie momentów, które doskonałe układają się z uczuciowością wymagającego słuchacza. Przynajmniej „Koniec kochania” to sygnalizuje. W tym przypadku także teledysk ma swoje znaczenie. Styl i klasa.
[rec. Łukasz Dębowski]
*****
Najnowszy utwór „Koniec kochania” jest sentymentalną balladą o dojrzałym kończeniu relacji. Relacji, które nam nie służą. O pożegnaniu wakacyjnej miłości; bez żalu, złości czy pretensji. W pełnym pogodzeniu ze sobą i spokoju ducha. Ta ballada jest idealna na polską, jesienną chandrę. Na błogi, nieśpieszny spacer albo popołudniową herbatę. Piosenka swoim klimatem przenosi w czasy opolskich przebojów lat 70-tych. Dobroduszny walc, który bez cienia wątpliwości zaprasza do tańca. „Koniec kochania” to figura przewrotna mówiąca o tym, że najważniejszy związek w naszym życiu to ten z samym sobą.
Autorem piosenki jest trio producenckie – Karolina Kossakowska, tekściarka; Michał Marecki, kompozytor; Martyna Zając, wokalistka. Piękna solówka jest autorstwa Piotra Czajera. Współprodukcja, mix i master – Jurek Zagórski. Na basie – Leszek Biolik. Gitary – Kuba Chmielarski. Perkusja – Artur Lipiński. Perkusjonalia – Aga Yano. Chórki wsparły Patrycja Malinowska i Marta Dryll.
*****
Po „Medalionie”, solowym albumie z „szamańskim popem”, Malvva powraca jako Martyna Zając i sięga po nieco bardziej „tradycyjną” alternatywę – po rasowe, żywe brzmienia i teksty, które mają „to coś”.
W nowej przygodzie towarzyszą jej producent Michał Marecki (związany wcześniej z m.in. T. Love) oraz Karolina Kossakowska, songwriterka. Tak rodzi się trio: Martyna Zając &.
Powstaje kilka uczciwych piosenek na kilka uniwersalnych tematów. Kilka piosenek dla dorosłych. Kilka piosenek po polsku.
Dotychczas wydany debiutancki singiel projektu – „Witaj, smutku”, to gęsta, oparta na kontrastach mikstura – mamy tu brawurowy, pulsujący bas i ciepły, jasny wokal; mamy subtelny ukłon w stronę poezji, ale i partię rapu; są tu funkowe klawisze i melancholijne chórki; są momenty taneczne i mniej. Słowem, jest tu wszystko oprócz… smutku. To kawałek, który płynie zaskakująco gładko i trzyma swój bezpretensjonalny vibe.
fot. materiały prasowe