„Koniec kochania” to drugi singiel projektu Martyna Zając &. Piosenka swoim klimatem przenosi w czasy opolskich przebojów lat 70-tych. To dobroduszny walc, który bez cienia wątpliwości zaprasza do tańca. Warto posłuchać.
Najnowszy utwór „Koniec kochania” jest sentymentalną balladą o dojrzałym kończeniu relacji. Relacji, które nam nie służą. O pożegnaniu wakacyjnej miłości; bez żalu, złości czy pretensji. W pełnym pogodzeniu ze sobą i spokoju ducha. Ta ballada jest idealna na polską, jesienną chandrę. Na błogi, nieśpieszny spacer albo popołudniową herbatę. Piosenka swoim klimatem przenosi w czasy opolskich przebojów lat 70-tych. Dobroduszny walc, który bez cienia wątpliwości zaprasza do tańca. „Koniec kochania” to figura przewrotna mówiąca o tym, że najważniejszy związek w naszym życiu to ten z samym sobą.
fot. materiały prasowe
Autorem piosenki jest trio producenckie – Karolina Kossakowska, tekściarka; Michał Marecki, kompozytor; Martyna Zając, wokalistka. Piękna solówka jest autorstwa Piotra Czajera. Współprodukcja, mix i master – Jurek Zagórski. Na basie – Leszek Biolik. Gitary – Kuba Chmielarski. Perkusja – Artur Lipiński. Perkusjonalia – Aga Yano. Chórki wsparły Patrycja Malinowska i Marta Dryll.
*****
Po „Medalionie”, solowym albumie z „szamańskim popem”, Malvva powraca jako Martyna Zając i sięga po nieco bardziej „tradycyjną” alternatywę – po rasowe, żywe brzmienia i teksty, które mają „to coś”.
W nowej przygodzie towarzyszą jej producent Michał Marecki (związany wcześniej z m.in. T. Love) oraz Karolina Kossakowska, songwriterka. Tak rodzi się trio: Martyna Zając &.
Powstaje kilka uczciwych piosenek na kilka uniwersalnych tematów. Kilka piosenek dla dorosłych. Kilka piosenek po polsku.
Dotychczas wydany debiutancki singiel projektu – „Witaj, smutku”, to gęsta, oparta na kontrastach mikstura – mamy tu brawurowy, pulsujący bas i ciepły, jasny wokal; mamy subtelny ukłon w stronę poezji, ale i partię rapu; są tu funkowe klawisze i melancholijne chórki; są momenty taneczne i mniej. Słowem, jest tu wszystko oprócz… smutku. To kawałek, który płynie zaskakująco gładko i trzyma swój bezpretensjonalny vibe.