60. Krajowy Festiwal Piosenki Polskiej w Opolu. Niski poziom „Premier” i udany koncert „Czas ołowiu” [RELACJA]

Drugi dzień 60. Krajowego Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu to rozczarowujący poziom „Premier” i całkiem udane wspomnienie wybranych artystów w koncercie „Czas ołowiu”.

Drugi dzień 60. Krajowego Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu rozpoczął się od koncertu „Premier”. Artyści, którzy wzięli w nim udział nie należą do pierwszej ligi i niestety tylko kilku z nich zasługuje na wyróżnienie. Prowadzącym był – co nie dziwi, bo jest pupilkiem TVP – Tomasz Kammel i nieco irytujący – Mateusz Szymkowiak.

Na początku przypomniała o sobie zeszłoroczna zwyciężczyni tego konkursu – Karolina Lizer, łącząca elementy muzyki ludowej z popem („Czysta woda”).

fot. materiały prasowe

Będąc bardzo obiektywnym trudno jest docenić weteranów sceny pop-rap (?), czyli duet Mezo i Liber („Jakie masz dziś plany”). Czy naprawdę na polskim rynku muzycznym – gdzie scena hip-hopowa tętni bogactwem różnorodnych wykonawców – jest jeszcze dla nich miejsce? Jedynie kogoś z sentymentu może zainteresować ich teraźniejszą twórczość (zresztą w tekście pojawiają się akcenty przypominające o ich wcześniejszych dokonaniach). Kolejno wystąpiła Anastazja Maciąg (swego czasu wzięła udział w „The Voice Kids”), udowadniając, że to jeszcze nie jest jej czas, choć zaprezentowała nowoczesny numer w jakiś sposób odnajdujący się we współczesnych realiach („Moment”).

Lepiej wypadł Dominik Dudek niedoceniony w preselekcjach do Eurowizji. Całkiem ciekawy wokalista nosi w sobie naturalność, co przekłada się na autentyzm jego wykonań, choć piosenka „Idę” to niewiele znaczący „letniaczek”. Kolejny duet na opolskiej scenie to Sara Chmiel (obecna wokalistka zespołu Łzy) i jej życiowy partner Gromee („Ty i ja” z tekstem sióstr Melosik). To nie był najlepszy występ – wydawać się mogło, jakby artystka nie mogła odnaleźć się w tym utworze. Nie bardzo należy rozumieć pojawienie się na scenie Andrzeja „Gromee” Gromali (przecież współkompozytorzy nie pojawiają się z wykonawcami) – po prostu był wczoraj, to i dziś się pojawił. Następnie mogliśmy usłyszeć mocny głos, czyli Łukasza Drapałę z piosenką „Jeszcze jestem”, zbyt nieśmiało sięgającego do muzyki rockowej. Co za tym idzie jego propozycja okazała się mało istotnym, do bólu przewidywalnym numerem popowym.

Po nim wystąpił Iwaneczko, który wciąż nie może znaleźć sobie miejsca na polskiej scenie muzycznej. O ile jego wcześniejsze dokonania były w miarę stylowe, o tyle premierowa „Miłość”, to zupełnie nic ciekawego. Wciąż niewykorzystany potencjał. Anna Sokołowska śpiewa ponoć od 20 lat, chociaż teraz dopiero można było o niej usłyszeć. I z całym szacunkiem, do jej występu (fałszów) trudno odnieść się pozytywnie (sama piosenka „Jesteś przy mnie” również nie zachwyca). Czy naprawdę niektórzy żyją w innej rzeczywistości i nie widzą, że muzyka jest dziś w zupełnie innym miejscu? Jeżeli taki utwór przechodzi selekcje do konkursu „Premier”, to aż strach pomyśleć, jakie były te, które się nie zakwalifikowały.

Seibert to zdolny i całkiem charyzmatyczny wokalista, może nawet najciekawszy ze wszystkich występujących. „Niby tak, niby nie” obroniło się w jego wykonaniu, chociaż takich piosenek powstało już bardzo wiele. Rafał Brzozowski od lat ma stałą posada w TVP i poza telewizją publiczną nikt o nim nie chce słyszeć. W sumie nie ma co się dziwić. Ulubieniec Mediów Narodowych jest w wielu kręgach zdyskredytowany. Nie pomoże mu naprawić własnego wizerunku siłowo zaśpiewana piosenka „W pokoju hotelowym”. Zespół Tulia z Haliną Mlynkovą starał się połączyć nowoczesność z folkiem. Numer „Przerwany” w jakiś sposób obronił się na opolskiej scenie, choć akurat głos Haliny zupełnie nie pasował do charakterystyki wokalnej Tuli.

Według głosowania regionalnych oddziałów telewizyjnych wygrał – o zgrozo – Rafał Brzozowski (bonus w postaci 60000 tysięcy za bycie wiernym reżimowej telewizji, to całkiem niezła premia). Gratulował mu sam Kammel, opatrując swoją wypowiedź obrzydliwym, bezrefleksyjnym komentarzem – „artyści występujący na innych festiwalach powinni występować w Opolu, a Rafał wszędzie indziej”. Szkoda, że nie włączył myślenia, dlaczego jest tak, a nie inaczej.

Nagroda ZAiKS trafiła do Meza i Libera (za najlepszy tekst) oraz Łukasza Drapały (za muzykę). Natomiast nagroda Karola Musioła powędrowała do Haliny Mlynkovej i Tulii.

Tegoroczny festiwal cierpiał na ogromny niedostatek pierwszoligowych artystów, co potwierdza nie tylko cały koncert „Premier”, ale także występ gwiazdy wieczoru, czyli zespołu Zakopower, który już wczoraj dał o sobie znać podczas „Wielkiej Gali – Od Opola do Opola” (zresztą podczas obu występów zaśpiewali m.in. ten sam utwór, czyli ich największy hit – „Boso”).

 

 

„Czas ołowiu”, czyli koncert będący hołdem dla artystów, których już z nami nie ma.

W koncercie wzięło udział kilku artystów, głównie tych, którzy nie mają okazji pojawiać się przy różnego rodzajach innych wydarzeniach okolicznościowych. Dla nich to była szansa przypomnieć o sobie, stąd piosenki „wielkich nieobecnych” wykonali, m.in. Kasia Moś, Ania Rusowicz, Marcin Sójka, Mateusz Ziółko, Sławek Uniatowski, Andrzej Lampert.

Świetnym pomysłem było wspólne wykonanie utworu tytułowego, czyli „Czasu ołowiu” z repertuaru Budki Suflera z nieco zmienionym tekstem Marka Dutkiewicza, dzięki czemu udało się wspomnieć o tych, którzy odeszli w minionych latach (np. Kora, Zbigniew Wodecki, Krzysztof Krawczyk).

W trakcie koncertu usłyszeliśmy „Sen o Warszawie” Czesława Niemena (w wykonaniu zawsze świetnie odnajdującego się w wielkim repertuarze – Piotra Cugowskiego), „Zacznij od Bacha” Zbigniewa Wodeckiego (Andrzej Lampert z przerysowanym wykonaniem), „W żółtych płomieniach liści” Łucji Prus (w doskonałej interpretacji Alicji Majewskiej i Kuby Badacha) i „Mamo” Violetty Villas (w odsłonie – biorącej kiedyś udział w „Szansie na sukces” – Małgorzaty Markiewicz).

Sławek Uniatowski z charakterystycznym dla siebie feelingiem wykonał piosenkę Krzysztofa Krawczyka („Za Tobą pójdę jak na bal”), Zofia Nowakowska co najwyżej poprawnie zinterpretowała „Nie wierz mi, nie ufaj mi” i „Przetańczyć z Tobą chcę całą noc” Anny Jantar. Nie zabrakło utworu „Nie dokazuj” Marka Grechuty (odsłona Kamila Bednarka umniejsza tej propozycji) oraz „Jeszcze w zielone gramy” Wojciecha Młynarskiego (zbyt patetyczna odsłona Marcina Sójki). Następnie Kasia Moś zabrała nas w bardziej rozrywkowe rejony, a to dzięki Karin Stanek („Jedziemy autostopem” i „O Jimmy Joe”).

Usłyszeliśmy też „Kocham wolność” z repertuaru Chłopców z Placu Broni (wyk. Mateusz Ziółko), „Motylem jestem” / „Beatlemania story” / „Odpływają kawiarenki” Ireny Jarockiej (wyk. Halina Mlynkova), „Jak na lotni” Andrzeja Zauchy (doskonałe wykonanie Kuby Badacha, co nie jest zaskoczeniem, bo w końcu wokalista nagrał cały album z piosenkami Zauchy), „Cykady na Cykladach” Maanamu (Natasza Urbańska w konfrontacji z takim repertuarem zbyt aktorska, choć wokalnie dała radę) i „Moją krew” Republiki (nie dziwi wykonanie Justyny Steczkowskiej).

W bonusie dostaliśmy Piotra Kupichę, który po prostu odśpiewał piosenki „W perły zmienić deszcz” i „Wołanie przez ciszę” zespołu Universe, a także trio Ziółko, Uniatowski i Sójka z „Zabiorę Cię Magdaleno” / „Szczęśliwej drogi już czas” Witolda Paszta i grupy Vox. Tulia zaprezentowała utwór „Mały książę” Kasi Sobczyk (oj, coś tutaj zdecydowanie nie wyszło), a Ania Rusowicz „Nie pukaj do moich drzwi” swojej mamy Ady Rusowicz i Niebiesko-Czarnych (właściwie to był duet).

To nie koniec, bo kolejno na scenie pojawili się – dawno zapomniany Jerzy Grunwald z „Białym krzyżem” Krzysztofa Klenczona i Czerwonych Gitar (niestety manieryczne wykonanie), ponownie Alicja Majewska tym razem z Włodzimierzem Korczem, by zaprezentować „Panie Wasowski, Panie Przybora” (niespodzianka, bo to utwór artystki nagrany na płytę „Piosenki Korcza i Andrusa” z 2022 roku). Na finał znów wyszła na scenę Kasia Moś, żeby oddać tym razem hołd Romualdowi Lipce, wykonując „Aleję gwiazd” Zdzisławy Sośnickiej.

Orkiestra Polskiego Radia i Orkiestra Grzegorza Urbana znakomicie uwypukliła całość, co też podniosło rangę tego koncertu. I właściwie dzięki całej oprawie muzycznej, ten koncert można uznać za udany.

Łukasz Dębowski

 

 

Leave a Reply