„Dare” to trzecia studyjna płyta Kamp!, jednego z najważniejszych zespołów w historii polskiej elektroniki. Prace nad albumem trwały blisko rok, dzięki czemu brzmi on dokładnie tak, jak Tomek, Michał i Radek wymyślili sobie na początku prac.
Kamp! są w trakcie trasy koncertowej promującej nowy album, nad którą objęliśmy patronat medialny. Poniżej nasza rozmowa z zespołem i krótka relacja z koncertu w Łodzi.
1. Czy czujecie, że Wasza nowa płyta „Dare” posiada mniej zawiłą, wręcz bardziej lekką formę w stosunku do poprzedniego albumu? Czy to było Waszym założeniem nagrywając te utwory?
Na pewno jest to album przystępniejszy i bardziej czytelny niż Orneta. Mamy wrażenie, że jest to nasza najbardziej komunikatywna płyta – zarówno w warstwie muzycznej, jak i tekstowej. Naszym założeniem były na pewno dosyć proste struktury opierające się na zwrotkach i refrenach, krótkie czasy utworów i przejrzyste linie wokalne. Po dość abstrakcyjnej Ornecie byliśmy na pewno spragnieni materiału bardziej konkretnego.
2. Teksty natomiast podążają w stronę refleksji lub też bardziej gorzkiego przekazu. Czy nie czujecie, że takie zderzenie muzyki tanecznej z gorzkim przesłaniem buduje większą istotność tego albumu?
Nie mogę się zgodzić, że przekaz płyty jest gorzki. Z pewnością poruszamy niezbyt przyjemne tematy, ale myślę że w tych tekstach jest też bardzo dużo optymizmu. Nie biadolimy nad zastaną sytuacją, raczej namawiamy do zmiany optyki w wielu kwestiach. Nasz pierwszy singiel „Don’t Clap Hands” dotyka ekologii. Owszem jest niewesoło, globalne ocieplenie to naprawdę nie mit, toniemy w plastiku i mordujemy zwierzęta – to sytuacja zastana, ale jeśli co dziesiąty słuchacz Kamp! zacznie zwracać świadomie uwagę na te kwestie, to już jest się z czego cieszyć.
Podobnie w przypadku utworu „Manana” lub „Nanette” (bardzo polecamy stand-up Hannah Gadsby o tym samy tytule, via Netflix) – poruszamy tam sprawy tolerancji, homofobii, szowinizmu. Niestety żyjemy w dość mało tolerancyjnej rzeczywistości, co bardzo dobrze widać w naszym kraju. Chcemy jednak grać dla ludzi otwartych, empatycznych, nie dla intelektualnych szowinistów, którzy zawsze mają rację.
Nikt nie jest nieomylny i niczyje poglądy nie są tymi jedynymi właściwymi, więc dajmy ludziom przestrzeń by byli tym, kim chcą być i wstrzymajmy się z naszymi uprzedzeniami i ocenami. To jest właściwy przekaz tej płyty – ośmiel się być kim chcesz.
3. Ponoć nad „Dare” pracowaliście prawie rok. Dlaczego tak długo to trwało?
Z każdą płytą wymyślamy się trochę na nowo. Zmieniamy naszą formułę, by nie znudzić siebie samych i naszych słuchaczy. Potrzebujemy tego czasu, by znaleźć kreatywną energie między sobą i wspólne punkty między naszymi, bardzo szerokimi inspiracjami. To własnie ta „praca” trwa zazwyczaj dużo dłużej niż samo pisanie i nagrywanie piosenek. Optymistyczne jest jednak to, że czujemy, że na „Dare” nie wyczerpaliśmy jednak tej nowej formuły. Nie zbieramy się z podłogi, nie jesteśmy wyczerpani i jest w nas siła, żeby wrócić po trasie do studia i rozwinąć to zaczęliśmy na tej płycie.
4. Z których projektów dla innych artystów jesteście najbardziej zadowoleni? I jakie rzeczy dla innych przygotowujecie w najbliższym czasie?
Tak naprawdę, to nigdy nie byliśmy zespołem, który dużo współpracował z innymi zespołami. Jeśli dochodziło do kolaboracji to były to zazwyczaj remiksy. Dopiero przy „Dare”, otworzyliśmy się i zaprosiliśmy kogoś z zewnątrz w sam środek naszego intymnego procesu twórczego. Poprosiliśmy Hanię Rani z duetu tęsko, by zaśpiewała i zagrała w piosence Drunk. Wniosła mnóstwo świeżego powietrza i emocji do tego utworu, a to dla nas czytelny sygnał by decydować się na takie współprace częściej.
Ostatnio pracowaliśmy również z Izabelą Trojanowską, z którą wykonywaliśmy wspólnie utwór na niezapowiedzianym koncercie na placu Zbawiciela w Warszawie. Spędziliśmy ze sobą dużo czasu w studio i było to niesamowite doświadczenie!
5. Czym wyróżnia się Wasza najnowsza trasa koncertowa? Szykujecie niespodzianki, czy w pełni stawiacie na nowy materiał?
Na trasie będzie bardzo dużo materiału z „Dare’ – gramy praktycznie całą płytę na żywo, ale jak zwykle nie oszczędziliśmy naszych starszych utworów i dopasowaliśmy ich brzmienie do formuły „Dare”. Koncerty są na pewno dużo bardziej klubowe, taneczne niż płyta. Dużo zahaczamy o muzykę techno, które jest dla nas wielką inspiracją. Więc będzie szansa mocno się wytańczyć i spocić.
6. Strona wizualna koncertów jest dla Was również ważna?
Jak najbardziej! W trasę po raz pierwszy zabieramy ze sobą oświetleniowca, który czuwa nad atmosferą budowaną światłem i wizualizacjami. Muszę dodać, że jako zespół nigdy nie oszczędzaliśmy się jeśli chodzi o energię na scenie, ale już po kilku koncertach na trasie wiem, że weszliśmy na zwierzęcy level!
To, co wyprawia zespół Kamp! na trzeciej płycie pt. „Dare” to dopiero początek tego, co dzieje się na koncertach. Właściwie ich muzyka jest na tyle energetyczna, wręcz porywająca, że łatwo chłonąć nowe kompozycje i po prostu dobrze się przy nich bawić. Tak było w Łodzi, gdzie pojawili się 12 października w klubie Soda Underground.
Panowie nie ukrywają swojej fascynacji muzyką techno, ale premierowe kompozycje, z których większość można usłyszeć podczas trwającej trasy koncertowej, wykraczają poza przyjętą formułę.
W skrócie można powiedzieć, że ich występ to lawa świetnie brzmiących dźwięków. Od początku wyglądało to jak pojedynek najlepszych dj’ów, kiedy to budowali gustowne konstrukcje muzyczne, reprezentując poczucie dobrego smaku. Poza tym widać, że premierowe kompozycje dostarczają im radości, co przekładało się na odbiór. Publiczność nie stała w miejscu od pierwszej piosenki.
Komunikatywność to ważny element ich występów, bo w końcu byli tam dla fanów, którzy wypełnili niemal w całości dość ciasny klub. Po co szukać lepszych wrażeń muzycznych, wielkich klubowych imprez w Berlinie czy Londynie, skoro w Polsce gra Kamp! Szukajcie ich na kolejnych koncertach.
Łukasz Dębowski