„Przeżywam swoje zawodowe pierwsze razy dość późno” – Marcin Januszkiewicz [WYWIAD]

Po kilku latach obecności na scenie muzycznej i redefiniowaniu doskonale nam znanych utworów Agnieszki Osieckiej czy zespołów Perfect oraz Lady Pank, Marcin Januszkiewicz prezentuje autorski materiał – EPkę „Wolny Spokój”. Z tej okazji mamy dla Was wywiad z wokalistą m.in. na temat tworzenia własnych utworów.

fot. Przemysław Wojtaś

Zaczynałeś od coverów. Wiele osób zna Cię głównie z twórczości Osieckiej, Perfectu i Lady Pank. To pomaga czy przeszkadza? Nie masz wrażenia, że w ten sposób łatwo wpaść w pułapkę? Z jednej strony zdobyłeś większą rozpoznawalność, ale czy to otwiera drzwi do pokazywania autorskiej twórczości?

To faktycznie niełatwe. Sam sobie dość wysoko ustawiłem poprzeczkę, gdy wziąłem na warsztat gigantów polskiej piosenki. Od dawna jest mi bliska twórczość Agnieszki Osieckiej. Równie dawno zamarzyłem sobie, żeby płyta z jej piosenkami była moim fonograficznym debiutem. Z kolei Bogdan Olewicz, który współtworzył między innymi legendarne utwory Perfectu, jest moim absolutnym mistrzem, jeśli chodzi o pisanie tekstów. Wymieniłem akurat tych dwoje autorów, ponieważ warstwa słowna ma dla mnie w piosence ogromne znaczenie, nie tylko z racji zawodu – wszak jestem dyplomowanym aktorem – ale i z zamiłowania. Odkąd pamiętam poezja była moją ulubioną formą literacką, najbliższą mojej wyobraźni. Do tanga trzeba jednak dwojga, dlatego muzyka jest dla mnie równie ważna co tekst. W piosenkach Osieckiej, Perfectu czy Lady Pank podobało mi się zawsze jedno i drugie. Obie te warstwy idealnie tam ze sobą współgrają. Dla Osieckiej pisali wybitni, choćby Jacek Mikuła, Seweryn Krajewski, Krzysztof Komeda. Perfect to przecież Zbigniew Hołdys, w tym nie do podrobienia wokal Grzegorza Markowskiego. Z kolei Lady Pank – Jan Borysewicz. No, giganci po prostu.

Jak się tak nad tym zastanawiam teraz to faktycznie może i można by się obawiać tychże herosów i legend. Ale przecież ta muzyka mnie ukształtowała, wyznaczyła kierunek w moim artystycznym świecie. Jestem dumny, że właśnie z ich twórczością mogłem stawiać pierwsze kroki na scenie tak „na poważnie”. Ba, nawet pozwoliłem sobie na osobisty komentarz do tej twórczości, dorzuciłem do tego świata kawałek swojej duszy – obie płyty „Osiecka po męsku” i „Perfect Lady Pank” to wspólne aranżacje moje i wybitnych muzyków, z którymi gram od lat. Dzięki temu o wiele śmielej mogę w końcu zacząć dzielić się autorskim materiałem.

Kim w takim razie jest Marcin Januszkiewicz, który w końcu występuje z autorskim materiałem?

Jakkolwiek banalnie to brzmi – sobą, w tej chwili trzydziestosześcioletnim.

Czy banalnie – nie wiem. Raczej szczerze. A jakie emocje towarzyszą Ci w tym czasie?

Ekscytacja i podniecenie. Gdy śpiewam na scenie tylko swoje piosenki, czuję się dosłownie nagi, odsłonięty. I dość niepewny. Ostatni raz podobne stany emocjonalne przeżywałem, jak miałem jakieś siedemnaście lat. Było to podczas pierwszych publicznych występów, za bilety, w rodzinnym Piotrkowie Trybunalskim.

Ciekawe jest to, co mówisz, bo… z jednej strony brałeś udział w wielu różnych projektach i zdarzało Ci się już wychodzić do świata z własną muzyką. Z drugiej długo czekałeś, by wyjść z czymś w miarę skończonej formie – jeśli coś takiego w ogóle funkcjonuje w Twoim przypadku. Dlaczego na ten autorski debiut wybrałeś właśnie ten materiał? Skąd wziął się Wolny Spokój? Kiedy zrodził się w Twojej głowie i jak długo powstawał?

Tak naprawdę w takiej formie jak teraz nigdy nie wychodziłem do świata z własną muzyką. Przeżywam swoje zawodowe pierwsze razy dość późno. Może dzięki temu bardziej świadomie je czuję i doceniam. Ale nie wiem też, czy rzeczywiście tak długo na to czekałem… Dla mnie to wszystko po prostu się dzieje, wszystko ma swój czas. Sam czas jest pojęciem iluzorycznym, wymyślonym na potrzeby linearnego określania rzeczywistości. A w moim życiu rzeczywiście wszystko się trochę dzieje wszędzie i na raz. A przynajmniej bardzo dużo się dzieje i różnorodnie. Z tej perspektywy mogę powiedzieć, że Wolny Spokój powstawał od zawsze. Te piosenki to cały ja. To, co przeżyłem, co podpatrzyłem w świecie, w ludziach. To, co gdzieś usłyszałem, od kogoś albo dzięki komuś. To, co usłyszałem w swojej głowie. No i wreszcie to, co poczułem – bo Wolny Spokój to trochę jest takie poczucie. Na przestrzeni lat zrozumiałem wiele swoich lęków, niepokojów, pragnień i marzeń.

A czym w związku z tym, co mówisz, różni się pisanie dla kogoś od pisania dla siebie? Proces twórczy wygląda wtedy inaczej? Pytam, bo pisanie tekstów czy współudział w komponowaniu muzyki nie są Ci obce. Robisz to zawodowo dla wielu gwiazd polskiej estrady.

Myślę, że różnicą jest właśnie to odsłonięcie się przed odbiorcą, tak wprost. Kiedy piszesz dla kogoś, masz świadomość, że przez pryzmat innego wykonawcy Twoje słowa lub melodia będą miały inny wydźwięk. To naturalne. Zawsze jak pisałem dla kogoś z polecenia lub oddawałem jakiś gotowy kawałek, starałem się dopasować go do danego wykonawcy, patrzyłem na jego twórczość, osobowość czy wrażliwość. Ale miałem i ciągle mam świadomość, że pewne rzeczy, które czasem zaklinam w tych piosenkach, są „nie do przejścia”. Pewne niuanse nie wybrzmią tak, jak brzmią w mojej głowie. W końcu każdy człowiek ma swój własny, inny kontekst. I to dobrze.

 

A propos kontekstów… Skąd wzięło się Twoje podejście do łączenia różnych gatunków muzycznych w swojej twórczości? Na EPce można znaleźć prawie wszystko. Czemu Wolny Spokój brzmi właśnie tak jak brzmi?

E tam, nie wszystko. Zdecydowanie za mało w niej techno (śmiech). Jestem ulepiony z tak różnych stylów muzycznych, że nie ma nic dziwnego w tym, jaką muzykę tworzę. Zawsze dobrym przykładem dla mnie jest tutaj pan Sting, którego album „Nothing like the Sun” jest moim ulubionym albumem ever. On sam zrobił już tyle wersji swoich własnych utworów, że trudno je nawet coverować. Bardzo mnie jara takie flirtowanie z twórczością. Jeśli się wyjdzie z założenia, że cały wszechświat wibruje i wybrzmiewa w harmonii, to nie widzę problemu z połączeniem muzyki klasycznej z elektroniką. Chociaż już gorzej z disco polo. W każdym razie – wszyscy jesteśmy zlepieni z różnych kosmosów. Nie rozumiem, dlaczego miało by to nie wybrzmiewać w mojej muzyce. Nie robię jej pod linijkę.

Co było Twoją główną inspiracją przy tworzeniu tekstów na EPkę? I do której grupy należysz – większą uwagę zwracasz na muzykę, czy na tekst właśnie?

O, już trochę odpowiedziałem na to pytanie. Najbardziej lubię obserwować życie. Preferuję życie. I ludzi. I to mnie w zasadzie inspiruje najbardziej. Oraz to jak ja sam pośród tego życia oraz ludzi egzystuję, jak z tym całym planem współgram. Btw. nie znam takich grup, że „ja wolę tekst” albo „ja wolę muzykę”. To chyba jakiś mit jest do obalenia.

Możemy spróbować to zrobić (śmiech)! Przez chwilę zostańmy jeszcze jednak przy Twoich autorskich działaniach. Na przełom kwietnia i maja zapowiadasz kolejny singiel. Czy i tu mamy spodziewać się gościa specjalnego? Był Olbrychski, był Szyc, był też Koza. Trzeba przyznać, że niecodzienny to zestaw. Masz jakiś klucz na dobieranie współtowarzyszy?

Niecodzienny, nieklasyfikowany – jakoś pasują do mnie te słowa bardzo, chyba tak zatytułuję cały album. Skoro już ustaliliśmy, że lubię łączyć różnorodności, to wspomniane nazwiska nie powinny dziwić. Ale tym razem nie planuję żadnych gości, nie w najbliższym singlu w każdym razie. Chociaż przyznaję, mam w głowie pomysły na kolejne kolaboracje i – jak się tylko uda – to z przyjemnością je zrealizuję.

 

Jakie wyzwania napotkałeś przy produkcji, nagrywaniu i promowaniu tego materiału?

Kasa, kasa i jeszcze raz pieniądze (śmiech). No tak, akurat taka prawda. W tej chwili swoją muzykę wypuszczam w świat za własne zarobione pieniądze. Nie widzę w tym nic złego i cieszę się, że mnie na to stać. Ale oczywiście byłoby łatwej, gdybym dysponował jakimś odgórnym budżetem. Czas pokaże, może się jakiś znajdzie.

Każdy z wypuszczonych dotąd teledysków czy też obrazów do utworów z Wolnego Spokoju jest zupełnie inny. Opowiesz trochę o koncepcji na nie? W czyjej głowie rodziły się te pomysły?

To akurat różnie. Autorem obrazów do singli z Wolnego Spokoju jest Marcin „Zorak” Szymański, łódzki raper i beat-boxer. Człowiek obdarzony wieloma talentami. Znamy się od lat, wspólnie zdarzyło się nam tworzyć też muzykę. Zorak sam odezwał się do mnie jakiś czas temu, że zajmuje się teraz robieniem klipów. Pomyślałem, że spadł mi z nieba. I tak, wspólnymi siłami, w połączeniu inspiracyjno-towarzyskim, udało się stworzyć klipy w technice poklatkowej, z wybudowanymi przez Zoraka makietami scenografii z kukiełkami w rolach głównych. Od niedawna współpracuję też z wybitną Olą Knedler, której talent i punkt widzenia niezwykle mnie inspirują. Ola w znacznym stopniu odpowiada w tej chwili za wizualną część mojej twórczości.

Spróbujesz w kilku prostych zdaniach zachęcić nieprzekonanych do przyjścia na koncert z Twoim autorskim materiałem? Co możesz im zaproponować?

Ale że aż w zdaniach? Ojej. Nie wiem, czy nieprzekonanych da się przekonać. I czy ja w ogóle chciałbym kogokolwiek do czegokolwiek przekonywać. A już zwłaszcza do mojego świata.  Ale jeśli ktokolwiek ceni sobie różnorodność, kocha muzykę, ma mega otwarte horyzonty a przede wszystkim nie do końca radzi sobie ze swoją wrażliwością na co dzień – to bardzo zapraszam na mój koncert.

Wolny Spokój i co dalej?

Hmmm… Jako, że wszystko to tak jakoś w życiu idzie sinusoidą, to teraz pewnie jakiś Szybki Niepokój. Byle chwilowy.

11.04.2023 r., Warszawa

Rozmawiała: Iza Sykut

 

fot. Przemysław Wojtaś

Jedna odpowiedź do “„Przeżywam swoje zawodowe pierwsze razy dość późno” – Marcin Januszkiewicz [WYWIAD]”

Leave a Reply