MiM to wyjątkowy projekt, wyłamujący się z jakichkolwiek schematów, zainicjowany spontanicznie w lutym 2021 roku przez kompozytora i instrumentalistę – Maćka Gazdę. Album “Morda” jest już dostępny na YouTube, a poniżej można znaleźć naszą recenzję tego wydarzenia.
fot. okładka albumu
Recenzja płyty „Morda” – MiM (2022)
Projekt to wyjątkowy i niebanalny, bo skład zespołu nie jest stały, wręcz – jak określa pomysłodawca Maciek Gazda – wciąż będzie się zmieniać. Mowa o intencjonalnej grupie MiM, która ma na koncie eklektyczny w rockowej specyfice album „Morda”. Udział wielu wokalistów i muzyków sprawił, że ich wspólny materiał naładowany jest nie tylko dużą ilością wytrawnych pomysłów, ale także charakternym wyrażaniem pewnej emocjonalności, którą niosą poszczególne utwory.
Wydźwięk albumu wydaje się mocny nie tylko ze względu na aspekt poruszania się w szeroko pojętej muzyce rockowej / hard rockowej, z mniej lub bardziej klasycznymi odniesieniami, ale także poprzez sam przekaz. Jak mówi inicjator całego zamieszania, czyli wspomniany wcześniej Maciek Gazda (kompozytor, multiinstrumentalista) – „sytuacja wynikająca z pandemii i wybuch wojny w Ukrainie ustawiły niejako warstwę tekstową”. Bywa więc gorzko, przytłaczająco, ale z wypływającą refleksją, która podnosi wartość poszczególnych utworów (tytułowy utwór „Morda„).
Całość materiału powstała zdalnie i choć w dzisiejszych czasach nie jest to aż tak zaskakujące, to jednak w odniesieniu do albumu „Morda” ma to swoje dodatkowe znaczenie, bo nie wyczujemy znacznych dysproporcji wewnątrz poszczególnych propozycji. Każda kompozycja ma wewnętrzną siłę, sugestywną spójność, a jednocześnie posiada pewien indywidualizm, który wynika z wrażliwości i talentu poszczególnych artystów, szczególnie tych występujących w roli wokalisty (wokalistki).
Jednym z najbardziej dojrzałych, a przy okazji wymownych kawałków – oprócz wspomnianego utworu „Morda” – jest „Ból” z udziałem Łukasza „Beaver” Bobrowskiego, budzący skojarzenia z najciekawszymi dokonaniami zespołu Illusion. Oczywiście wszelkie skojrzania można uznać za przypadkowe, niezmienne jest jednak to, że twórczość na tym albumie ma określony wyraz artystyczny bez względu, w którą stronę odchyla się muzyka.
Stąd obok potężnych, rozbudowanych w niejednoznaczny sposób numerów („Gotta Go to School” ze znaczącymi rozwinięciami klawiszy i mocniejszymi akcentami), pojawiają się bardziej klasycznie (piosenkowo) rozwinięte momenty (rockowa poetyka w „Zaciemnieniu” z udziałem wokalisty Piotra „Syrok” Syrockiego). Należy też zwrócić uwagę na kobiecy akcent, czyli wokalny udział Kai Łukaszewicz. Na wyróżnienie zasługuje tutaj neurotyczny, nacechowany zmiennością w obszarze kompozycyjnym – „Delayed„.
Nie da się ukryć, że każdy z muzyków wniósł w ten projekt wiele własnej prawdy, co faktycznie przełożyło się na ostateczną charakterystykę ich wspólnego albumu. Tutaj jednak należy wyróżnić samego Maćka Gazdę, który był w stanie połączyć wiele wątków, tworząc swego rodzaju artystyczny aglomerat. Udało mu się to, bez względu, w jaki sposób będziemy odbierać i ostatecznie ocenimy jego poszczególne części.
Pewnie można było bardziej doprecyzować całość, nadać mu większej niejednoznaczności, ale i tak pod wieloma względami ten album wygrywa (a już na pewno bardzo dobrze się go słucha). Niemało pomysłów, ale za to jedna myśl przewodnia i ten ciężar muzyki wynikający z zawodowstwa. Nic dodać, nic ująć. Warto posłuchać, tym bardziej, że materiał jest dostępny chociażby na YouTube.
Łukasz Dębowski
fot. materiały prasowe