Warszawska wokalistka Aga Masny, tworząca jako IVVA wydała mini album “This Album Does Not Exist”. Z tej okazji zadaliśmy artystce kilka pytań.
Gdzie należy szukać początków Twojego mini albumu „This Album Does Not Exist”? Co było dla Ciebie najważniejsze, żeby na nim zawrzeć?
Początkiem albumu był właściwie COVID – kiedy zaczęły się obostrzenia, byłam w Portugalii u rodziny mojego partnera i miałam jedynie laptop oraz klawiaturę MIDI. Jako, że nie miałam instrumentów, by pisać muzykę jak zazwyczaj, postanowiłam nauczyć się produkcji muzycznej. Zaplanowałam sobie 13 week challenge – stworzenia w każdym tygodniu nowego utworu, najlepiej w różnych gatunkach, w których zazwyczaj nie tworzę. Później znalazła się też na strychu stara gitara mojego partnera.
fot. materiały promocyjne
Zdecydowałaś się na dosyć okrojoną formę, bo na EPce znalazły się tylko cztery utwory? Czy to znaczy, że nie miałaś jeszcze pomysłów, które mogłyby wypełnić cały album?
Miałam pomysły, początkowo planowałam 7 utworów na EPkę, ale już nie mogłam się doczekać wydania tego, co gotowe. W międzyczasie napisałam i wypuściłam też „Surfskate babe”, które nie znalazło się na EPce.
Czy “This Album Does Not Exist” określa w jakiś sposób Twoje dalsze poczynania artystyczne?
Waham się, czy wypuszczać regularnie single, czy raz na jakiś czas album. Moje osobiste podejście do muzyki jest takie, że rzadko siadam wieczorem i uważnie przez godzinę słucham całego nowego wydanego albumu nawet moich najulubieńszych artystów. Wolę jak wydają częściej, a mniej.
Na czym w Twoim przypadku polega zbieranie pomysłów na kolejne piosenki? Czy to jest jakiś szczególny proces związany z szukaniem brzmień, które później stają się częścią Twoich utworów?
Niektóre piosenki powstają z instrumentem w ręku, inne zainspirowane jakimś brzmieniem, a jeszcze inne z małych wyzwań które sobie stawiam, jak na przykład napisania utworu w nietypowym metrum. Brzmienia znajduje przypadkowo w otoczeniu, ostatnio byłam w biurze i na jednym z biurek leżała fioletowo-biała klawiaturka, która mnie zaciekawiła. Podeszłam i uderzyłam parę klawiszy i… miały piękny dźwięk, taki lżejszy niż typowa klawiatura. Nagrałam te dźwięki na telefon i wiem, że muszę z nimi stworzyć kolejny utwór!
Ponoć w “Skill of Love” przerobiłaś gwizdanie w całkowicie nowy instrument. Jak wpadłaś na ten pomysł i jak to wyglądało od strony technicznej? Posługujesz się jakimś konkretnym programem, który pomaga Ci przerabiać takie nietypowe pomysły w dźwięki?
Uczestniczyłam w zajęciach z produkcji muzycznej, i tam za którymś razem pokazali nam taką metodę – z dowolnego nagrania bierzesz krótki kawałek fali dźwiękowej i ją zapętlasz. Trzeba poszukać odpowiedniego miejsca na początek i koniec pętli, aby dźwięk był przyjemny. Tak też zrobiłam z gwizdaniem. Program z którego korzystam to Ableton, a jeśli chcę jakiś dźwięk rozciągnąć (spowolnić) o na przykład 10 razy by uzyskać ciekawy efekt, to korzystam z PaulStretch.
Co było dla Ciebie najważniejsze jeśli chodzi o teksty na tym albumie? Na czym najbardziej zależało Ci, żeby w nich zawrzeć?
Chciałam zawrzeć w tekstach moje codzienne zmagania, niepewności, które dotyczą każdego z nas. Mam nadzieję, że teksty przemówią do słuchaczy. W filmach, gdy główna postać chce nabrać pewności siebie, to jest scena metamorfozy i „BOOM” gotowe. I film kończy się jak nasza bohaterka zdobywa serce swojego ukochanego (lub na odwrót). W rzeczywistości musimy codziennie pracować nad sobą: powtarzać sobie mantrę w głowie, by czuć się pewniej siebie, pracować nad swoim związkiem, rozmawiać i doceniać małe codzienne rzeczy aby nasze życie z księciem z bajki było „happily ever after”.
Do tej piosenki „Lover” powstał teledysk za pomocą algorytmów sztucznej inteligencji. Możesz przybliżyć na czym to polega i jak do tego doszło, że miałaś możliwość nagrać w ten sposób klip?
Teledysk „Lover” to obrazy wygenerowane za pomocą AI, które są wyświetlane na mojej osobie śpiewającej i tańczącej nadgarstkami przed ścianą. Wydaje się całkiem proste, prawda? Też tak myślałam, więc w duch książki „The Obstacle is the way”, którą akurat czytałam, szykując się na debiut, stwierdziłam, że ja dam radę go zrealizować. Okazało się to większym wyzwaniem.
Obrazy generuje się za pomocą komend, w których można ująć CO ma się znajdować na obrazie, w jakim to ma być STYLU, KOLORYSTYCE, PROPORCJE (obraz kwadratowy? Prostokątny), jaką ma mieć TEKSTURĘ i można wymyślać dalej i dalej. Jest parę ciekawych komend jak na przykład „tile”, która sprawia, że wygenerowany obraz można po zwielokrotnieniu jak kafelki jeden obok drugiego ustawić i będzie między nimi płynne przejście.
Początkowo chciałam obrazy w stylu impresjonistów, jak Monet, którego kocham. Okazuje się, że AI radzi sobie super z obrazami, które przedstawiają świat na świeżym powietrzu, ale niezbyt wnętrze mieszkania – ponieważ Monet nie malował raczej wnętrz mieszkań, a AI tworzy obrazy na podstawie istniejących obrazów które ma w bazie. To było moje pierwsze zetknięcie z mocnym ograniczeniem AI, powtarzające się na innych artystach, którym stylem się chciałam inspirować. Ostatecznie ze spójnością pomogła mi kolorystyka oraz decyzja by generować w stylu „starych polaroidów”. Pomysł i wskazówki na wykorzystanie AI jak i do montażu dał mi brat, który jest grafikiem.
fot. okładka EP
Co według Ciebie jest największą wartością Twojego albumu i co wyróżnia go na tle innych produkcji na polskim rynku muzycznym?
To z czego jestem najbardziej dumna, to jest to że sama wyprodukowałam muzykę na tym albumie, od nagrania instrumentów, wokalu, elementów elektronicznych jak i mix. Miałam przy tym wsparcie rodziny, przyjaciół i mojego partnera.
Twoja muzyka budzi różne skojarzenia. Jakiej sama słuchasz muzyki i czy czujesz, że twórczość innych artystów ma duży wpływ na to, co sama tworzysz?
Jestem wielką fanką Hayley Williams, Skott oraz Bonobo (przede wszystkim płyt „Black Sands” i „Days to come”). Każdy z tych artystów inspiruje mnie w inny sposób. Bardzo cenię wokal Hayley, to jak ekspresywnie śpiewa, a Skott, że sama produkuje swoją muzykę i za jej umiejętności songwriterskie. W Bonobo kocham bogactwo instrumentalne i połączenie żywych instrumentów i muzyki elektronicznej (co starałam się osiągnąć w mojej EPce). W zeszłym miesiącu widziałam Bonobo na żywo w Łodzi i niesamowite było usłyszeć klarnet, saksofon i puzon na scenie razem z elektroniką. Zainspirowało mnie to by też włączyć w moją muzykę klarnet, którego się uczyłam w szkołach muzycznych przez 7 lat.
Oprócz elektroniki wykorzystujesz w swoich kompozycjach brzmienie gitary i ukulele. Skąd Twoje zamiłowanie do tych instrumentów? Jesteś samoukiem, czy uczyłaś się gdzieś grać na instrumentach?
Można powiedzieć, że to przypadek! Mój brat chodził przez parę miesięcy na zajęcia z gitary, po czym porzucił ten instrument (z resztą na rzecz muzyki elektronicznej). Ja przejęłam ten instrument i zaczęłam się sama uczyć akordów i komponować piosenki. Z ukulele podobnie – moja przyjaciółka otrzymała ukulele w prezencie, jak ją odwiedziłam spróbowałam parę akordów i od razu zakochałam się w jego lekkim brzmieniu.
Czy jesteś gotowa, żeby koncertować ze swoim materiałem? Czy w ogóle podczas tworzenia takiego materiału myślałaś, jak będzie się on prezentował na żywo?
To jest mój kolejny krok – przygotowanie materiału do grania na żywo. Do tej pory występowałam zawsze w akustycznych składach i przyznam, że nie myślałam w trakcie tworzenia, jak materiał będzie się prezentował na żywo. Będzie to ciekawe wyzwanie i na pewno podejdę do niego kreatywnie, tak że na żywo będzie trochę niespodzianek.
Na koncie masz także utwór „If You Were Here This Christmas”, który pasuje do obecnego czasu. Mogłabyś przybliżyć okoliczności jego powstania?
W pierwsze święta z kotami (od tej pory w rodzinie są już aż cztery) razem z moim bratem stworzyliśmy utwór „Catsmas” pod pseudonimem „Eat Your Friends” i od tej pory stało się rodzinną tradycją, że musi co roku powstać utwór świąteczny, który potem będzie śpiewany na żywo w wigilię. „If You Were Here This Christmas” nawiązuje do mojego międzynarodowego związku – w roku, gdy powstał, mój partner leciał na święta do Portugalii. Od tamtej pory spędzamy święta razem raz u jednej rodziny, raz u drugiej i przelatujemy na drugi koniec Europy dzień lub dwa po wigilii.