Tynsky – „See what’s on my mind” [RECENZJA]

Nasz ocena

Tynsky wraz z EP’ką „See what’s on my mind” aspiruje do stania się jednym z najciekawszych debiutów tego roku. Czy twórczość młodego muzyka jest godna uwagi? O tym w dzisiejszej recenzji jego albumu.

Recenzja płyty „See what’s on my mind” – Tynsky (Magic Records, 2022)

Tynsky to pochodzący z Płocka młody wokalista, który przez wiele miesięcy wypuszczał kolejne single, pokazując tym samym, co jest dla niego interesujące w muzyce. Większość z nich złożyła się na winylowy album „See what’s on my mind”, stanowiący wybór różnych brzmień nie tylko alternatywnych. Cały materiał jest więc zbiorem doskonale zrealizowanych propozycji w języku angielskim, które nie odstają w żaden sposób od podobnych światowych produkcji.

Jak na debiutanta, który dopiero wkroczył na polski rynek muzyczny (a może nie tylko), Tynsky odniósł już kilka zauważalnych sukcesów. Oprócz suportu przed grupą Simple Red, artysta został dostrzeżony przez kultowy magazyn Rolling Stone (w artykule został wymieniony jego utwór „Magical”). Jego pierwszym międzynarodowym osiągnięciem okazał się jednak utwór „Give me some love” (stworzony dla produkcji Netflixa), który znalazł się na 29. miejscu TOP 200 Shazam Global. Niezrozumiałe jest więc nieumieszczenie tego kawałka na debiutanckim albumie, ale być może chodziło tu o jakieś kwestie prawne.

Ciekawym zabiegiem było wydanie całej płyty (przez wydawcę określana EPką, choć znalazło się na niej 10 utworów) w wersji winylowej. Ta strategia może okazać się jakimś nowym kierunkiem, który omija format CD.

Muzycznie dzieje się tu całkiem sporo, bo właściwie artysta zaprezentował całe spektrum swoich umiejętności i inspiracji muzycznych (nie ukrywa, że uwielbia Eda Sheerana), począwszy od syntezatorowych brzmień, aż po propozycje bardziej organiczne, wysnute na motywach gitary akustycznej (ciepłe brzmienie „Californian Beach”).

Tynsky to multiinstrumentalista, który już w wieku 14 lat komponował pierwsze piosenki na pianinie, dlatego ten album zdradza wiele jego zainteresowań. Niekiedy nawet zbyt wiele, choć można uznać to za poszukiwanie właściwego kierunku, którego ten zestaw piosenek jeszcze nie zdradza. Jego propozycje są lekkie, nieprzeciążone produkcyjnie, choć doskonale zrealizowane, o co zadbała duża wytwórnia muzyczna Magic Records. Najważniejsze, że nikt na siłę nie próbował ukształtować jego twórczości, choć słychać w tym naleciałości tego wszystkiego, co w jakiś sposób naznacza – w tak określonej produkcji – dzisiejsze postrzeganie piosenki songwriterskiej. Może tylko chwilami za bardzo nam się to z czymś kojarzy („Baby You’re the one I need”), przywołując na myśl starszych kolegów, takich jak Niall Horan, James Bay, czy wspomniany już Ed Sheeran. Choć trzeba dodać, że dzieje się tu więcej, bo syntezatorowe dźwięki uciekają jeszcze w inną stronę („See what’s on my mind„).

Ogromną zaletą tego materiału jest to, że został doskonale przygotowany, mogąc w ten sposób konkurować z podobnymi projektami na całym świecie. Tynsky bez kompleksów może wyjść z tymi piosenkami znacznie dalej, co zresztą już się dzieje. I bardzo dobrze. Warto przyglądać się poczynaniom młodego wokalisty, bo ładnie łączy tradycję z nowoczesnością oraz popową melodykę z czymś bardziej angażującym. Może jeszcze jest to zbyt bezpieczne, płynące po wytartych szlakach, ale rozbudzające nadzieje na przyszłość. Ogromny potencjał, który powinien dać o sobie znać w przyszłości czymś jeszcze bardziej znamiennym. Dlatego warto mieć ten album w swoich zbiorach, bo za kilka lat może okazać się on nieosiągalnym rarytasem. Tym bardziej, że wydanie winylowe zostało dopracowane pod wieloma względami (splatter vinyl i osobne zdjęcia). Dobra robota.

Łukasz Dębowski

 

Jedna odpowiedź do “Tynsky – „See what’s on my mind” [RECENZJA]”

Leave a Reply