“Szczeliny” to tytuł debiutanckiego albumu warszawskiej wokalistki i songwriterki, tworzącej pod pseudonimem AURA.. Płyta ukazała się 24 października pod naszym patronatem medialnym. Z tej okazji porozmawialiśmy z artystką o jej długiej drodze, która doprowadziła ją do wydania tego albumu.
fot. materiały prasowe (foto.wania)
Twój debiutancki album „Szczeliny” to zestaw starannie wyselekcjonowanych utworów. Nie znalazł się na nim chociażby utwór nagrany pod szyldem Kayaxu – „Nieznajomy”. Czym kierowałaś się w wyborze piosenek na płytę?
Faktycznie piosenek było dużo więcej. W wyborze kierowałam się przede wszystkim emocjami. Poza tym jeden utwór miał nawiązywać do następnego, a więc jest zachowana na tym albumie chronologia wydarzeń z mojego życia. Chciałam, żeby wykonując te piosenki na koncertach, znów mogła przenieść tak określoną kolej rzeczy na scenę. Oczywiście podczas występów na żywo będzie działo się znacznie więcej niż na płycie, ale na pewno wszystkie te piosenki będą miały szansę zaistnieć w swojej pełnej, emocjonalnej formie. Na albumie znalazły się też propozycje, które opierają się na moich historiach, inne niezwiązane ze mną odrzuciłam.
A czy powodem takiej ilości piosenek było także to, żeby płyta nie była za długa?
To na pewno też było powodem, dlaczego album jest krótszy. Nie chciałam zamieszczać na niej nic na siłę. Nie interesują mnie zapychacze, które mają na siłę wydłużyć czas jego trwania. Stawiałam wyłącznie na jakość, a nie na ilość. Mam nadzieję, że w przypadku mojego albumu „Szczeliny”, słuchacz usiądzie i faktycznie posłucha całości od początku do końca.
Zdecydowałaś się na albumie zamieścić bonus w postaci remiksu „Rozerwanych”. Jak to ma się w takim razie do tego, co powiedziałaś na temat długości trwania płyty?
Szukałam jakiegoś motywu, który być może przyciągnie uwagę młodszego odbiorcy, będącego słuchaczem muzyki klubowej. Zależy mi, żeby ten album mógł trafić do możliwie szerokiego grona słuchaczy. Poza tym ważny jest dla mnie tekst piosenki, a dzięki temu, że ten remiks jest specyficznie skonstruowany i ma głośniej zaznaczony wokal, to młodszy odbiorca będzie mógł się skupić także na słowie. Ten remiks powstał z młodym gniewnym, czyli Krucxym, który dopiero wkracza na rynek muzyczny. Jego wersja bardzo mnie zaskoczyła, bo jest czujnym słuchaczem, nagrywającym piękne harmonie i dodającym zawsze coś więcej od siebie. To bardzo kreatywny twórca, dzięki czemu wypracowaliśmy wspólny kompromis, jeśli chodzi o inną wersję „Rozerwanych”.
Jednym z przystanków na drodze prowadzącej Cię do wydania płyty „Szczeliny” był Twój udział w projekcie My Name Is New. Co dała Ci wtedy współpraca z Kayaxem?
Faktycznie zostałam dostrzeżona przez Kayax, dzięki czemu mogłam zaprezentować swój utwór „Nieznajomy”. Jeden z muzyków, z którym długo współpracowałam, czyli Bartek Mielczarek polecił mi My Name Is New po to, żeby się sprawdzić. W końcu kilku artystów wybiło się dzięki temu projektowi, a byli to m.in. Mery Spolsky i thekayetan. Nie spodziewałam się, że ktoś się wtedy odezwie, a jednak dostałam telefon, że to co robię jest dla nich interesujące. Ta współpraca jednak nie przyniosła kolejnych rezultatów, bo należę do osób, które nie lubią czekać. Muszę cały czas coś robić, iść do przodu i dalej wzięłam sprawy w swoje ręce. Cieszy mnie to, że dostałam wtedy doceniona, ale zaczęłam poszukiwać dla siebie innych rozwiązań, które pozwolą mi działać. Dlatego brałam udział w różnych festiwalach.
Utwór „W niepokoju myśli”, który wykonałaś podczas festiwalu Rzeszów Carpathia Festival także nie trafił na Twój debiutancki album. Co to była za piosenka?
Właśnie ten utwór nagrałam wspólnie ze wspomnianym Bartkiem Mielczarkiem. To jednak była propozycja, którą dopiero próbowałam określić swój styl i przecierałam nim pierwsze szlaki. Uważam, że jest to dobry utwór festiwalowy, co zresztą potwierdza moje zakwalifikowanie się na ten festiwal. Wystąpiłam wtedy z całym zespołem, pokazałam tym samym, że dobrze czuję się na scenie. To było moje poszukiwanie własnego miejsca, więc ten utwór nie pasował do koncepcji mojego pierwszego albumu. Dlatego pozostał on jedynie ciekawostką.
Co działo się z Tobą wcześniej, zanim dotarłaś do momentu, w którym zaczęłaś pisać teksty i nagrywać swoje piosenki?
Wcześniej chciałam być aktorką. Przygotowywałam się do szkoły teatralnej, a co za tym idzie, szukałam też sposobu na to, żeby w jakiś oryginalny sposób móc wyrażać siebie poprzez muzykę. Zawsze śpiewałam, chciałam być plastyczna w piosenkach, które wykonuje. Swego czasu fascynował mnie nawet musical i jeździłam ze swojego rodzinnego Chełma do Warszawy, gdzie miałam różne warsztaty. Wtedy zaczęłam się bardziej interesować muzyką alternatywną, zaczęło podobać mi się poszukiwanie własnej tożsamości muzycznej. Stwierdziłam więc, że jednak nie teatr będzie moją największą pasją, a właśnie muzyka. Obie dziedziny to jest granie na emocjach, tylko robi się to przy pomocy innych narzędzi. I te związane z pisaniem tekstów i komponowaniem stały się dla mnie ciekawsze.
Czy jednym ze sposobów poszukiwań muzycznych było nagrywanie live sesji? Na YouTube można znaleźć Twoje nagranie na żywo piosenki „Przy mnie bądź”, która znalazła się na płycie.
Sensem działań każdego artysty powinno być granie koncertów, dlatego każda taka sytuacja jest dla mnie cenna. Uczy pokory, cierpliwości i obycia się ze sceną, dlatego naturalnym było dla mnie nagranie takiej live sesji. Trzeba to robić, szczególnie gdy jest się artystą niezależnym. Na płycie można znaleźć bardziej rozbudowaną wersję piosenki „Przy mnie bądź”, z czego się cieszę, bo jest przez to znacznie bogatsza brzmieniowo.
Twój album pokazuje, że lubisz się otaczać ludźmi, którzy będą w stanie pomóc Ci w zobrazowaniu Twoich pomysłów. Zgodzisz się z tą opinią?
Jestem bardzo emocjonalną, czasem też rozchwianą osobą, dlatego potrzebuję wokół siebie ludzi, którzy będą w stanie obiektywnie spojrzeć na to, co chcę zrobić. Musiałam nauczyć się oddawać kontrolę nad swoimi pomysłami, bo miałam ich za dużo. Wykrzykiwanie zbyt wielu treści na raz nie jest dobre. Dzięki pomocy zdolnych ludzi trzymałam się w ryzach. Poprzez współpracę ze świetnymi muzykami mogłam włożyć każdą moją piosenkę w jakąś określona formę. Gdyby nie oni, to nie nagrałabym tego albumu, bo każdy utwór miał po kilka różnych wersji. Miałam to szczęście, że trafiłam na ludzi z dobrym uchem, dlatego cała płyta jest dosyć spójna. Jedną z nich jest Monika Mimi Wydrzyńska z Linii Nocnej, z którą spędziłam wiele czasu podczas długich sesji. Ona niesamowicie czyta ludzi, dlatego pisanie z nią tekstów było fascynujące.
Czy to, że wszystkie teksty na Twojej płycie są w języku polskim było świadomą decyzją?
Kiedyś pisałam wyłącznie po angielsku i zauważyłam, że niepotrzebnie się w ten sposób chowałam. Jeżeli chciałam w emocjonalny sposób trafić do słuchacza, to wiedziałam, że nie mogę się kryć. A tylko w bezpośredni sposób mogłam się odsłonić, pisząc w ojczystym języku. Wiedziałam, że tak będę lepiej zrozumiana i tylko w ten sposób mogę mu oddać możliwie dużo. Wymaga to odwagi, ale tylko tak mogłam być całkowicie prawdziwa. Proces twórczy był przez to dłuższy, ale bardziej satysfakcjonujący. Język angielski bywa zbyt płytki, żeby zawrzeć w nim całą paletę emocji. Język polski jest przepiękny i pozwala bawić się słowami, czego przykładem są teksty Sanah.
Innym songwriterem, z którym współpracowałaś był Senny, czyli Hubert Kapturkiewicz. Jak z nim się dogadywałaś w kwestii pisania piosenek?
On działa podobnie jak Mimi. Zawsze przychodziłam do niego z czymś, dzięki czemu mieliśmy już na czym pracować. Nigdy nie pojawiałam się bez pomysłu na to, co chcemy stworzyć. On pozwalał mi złapać dalszy kierunek, w którym podążaliśmy. Hubert to bardzo kreatywny twórca, a do tego zawsze bardzo angażował się w naszą wspólną pracę.
A czym dla Ciebie jest utwór „Jeśli to sen”, w którym zdecydowałaś się zaśpiewać w duecie z Mikołajem Macioszczykiem?
Zaprosiłam Mikołaja do gotowej formy, ale zostawiłam mu drugą zwrotkę. Stwierdziłam, że on musi się tutaj wypowiedzieć poprzez własne słowa. Chciałam, żeby sam to zrobił, bo miało to być po męsku. Tym bardziej, że Mikołaj sam dużo pisze. Poza tym on dorzucił też kilka pomysłów jeśli chodzi o muzykę. Nagrywanie z nim było bardzo twórcze, bo nie podszedł do tego na zasadzie – przyjdę, zaśpiewam i do widzenia. On zaangażował się w proces twórczy, przez co piosenka „Jeśli to sen” stała się jeszcze ciekawsza. Brałam pod uwagę kliku wokalistów, ale to Mikołaj utkwił mi w pamięci. Jest męski, konkretny, pięknie gra na emocjach i ma barwę głosu, która najbardziej mi odpowiadała. Dobrze się zgraliśmy muzycznie, co widać również w teledysku do tej piosenki.
fot. Karolina Susło
Mikołaj wystąpił w programie The Voice of Poland. Sama nie wzięłaś udziału w tym programie. Czy to była Twoja świadoma decyzja, że nie chcesz brać udziału w programach typu talent show?
To nie jest tak, że z jakiegoś powodu obraziłam się na te programy. Brałam nawet udział w kilku castingach, ale warunki tych programów nie były dla mnie akceptowalne. Nie byłabym już wtedy artystką niezależną, na czym najbardziej mi zależało. Takie programy mają swoje zasady i musiałbym się do nich naginać, a ja nie chciałam chować autorskiej muzyki i własnych ambicji. Nie czułam więc potrzeby śpiewania coverów, bo wiedziałam, że jestem już na innym etapie. Uważam jednak, że takie programy to jest dobre miejsce do zdobywania słuchacza, ale nie do zaprezentowania własnej twórczości. A ja staram się chronić swoją muzykę. Nie wykluczam, że nie wezmę udziału w jakimś programie, jeśli będę mogła w ten sposób pokazać twórczość, nad którą spędziłam wiele czasu i włożyłam w to mnóstwo emocji.
Działasz w szeroko pojętej muzyce pop. Czy tworząc piosenki miałaś takie myśli, żeby to co nagrywasz, czegoś nie przypominało? W jaki sposób nadawaliście Twoim utworom oryginalności?
Nad każdym artystą wisi takie niebezpieczeństwo. Przecież w muzyce już wszystko zostało wymyślone. Poza tym wciąż pracuje się na tych samych akordach, więc artyści głównie bawią się harmoniami, właśnie po to, żeby to czegoś nie przypominało. Miałam bardzo czujnego producenta, który wyłapywał różne detale. On mówił: „słuchajcie, to za bardzo przypomina jakąś inną kompozycję, musimy pokombinować”. I to się działo na gorąco, uciekaliśmy wtedy w inną stronę. Zbliżanie się do kogoś jest niebezpieczne, bo nikt nie chce być kopią. Warto się natomiast inspirować. Podpatrywanie kolegów oraz koleżanek z branży muzycznej i inspirowanie się nimi nie jest złe i nie ukrywajmy – większość to robi.
Za co najbardziej lubisz album „Szczeliny”?
Bardzo lubię ten album za to, że dzięki niemu całkowicie się otworzyłam. Jak to mówił osiołek ze Shreka – „cebula ma warstwy”, więc ja musiałam te wszystkie warstwy z siebie zdjąć. Myślę, że ta płyta pokazuje, że z każdą piosenką bardziej się otwieram. Nie ukrywam, że byłam w dobrym miejscu w życiu, dzięki czemu mogłam sobie na to pozwolić. Lubię więc ten album za to, że mogłam zrobić na nim wszystko to, co podpowiadały mi emocje. Nikt mnie na tej płycie nie cenzurował. A wszystko to znajdzie swoje właściwe odzwierciedlenie na koncertach, na które serdecznie zapraszam w 2023 roku.
Rozmawiał: Łukasz Dębowski
fot. okładka płyty (Kasia Rogowiec)