“Joyful Noise”, to piąty album kompozytora i producenta muzycznego, występującego jako Vinnie Jinn. Jest to fuzja instrumentalnej muzyki filmowej z domieszką elektroniki, jazzu i bluesa. Zachęcamy do zapoznania się z naszą recenzją tego wydarzenia.
fot. okładka albumu
Recenzja płyty „Joyful Noise” – Vinnie Jinn (2022)
„Joyful Noise” to już piąty album kompozytora, producenta, ale też patrona sztuki – Vinnie Jinna, będący zmyślną fuzją muzyki elektronicznej z żywym brzmieniem instrumentów. Takie przenikanie się organicznej muzyki z samplami i dźwiękami o syntetycznym zabarwieniu stanowi istotę jego nowej płyty. Przy tym nie dostaliśmy przesilenia na którąkolwiek stronę, dzięki czemu odbiera się ją całościowo, jako wytrawny zestaw doskonale wyważonych kompozycji. Stąd obok nienachalnej elektroniki usłyszymy echa muzyki bluesowej, a nawet namiastkę jazzu.
Do tego dochodzi aspekt około muzyczny, a mianowicie okładka albumu została zaprojektowana przez mieszkającą w Kijowie artystkę Alię i przedstawia ona różne fazy księżyca, wskazujące ważne dla artysty daty, a także dni premiery nadchodzących singli. Dlatego należy ten nieszablonowy projekt odbierać całościowo, wnikając w strukturę poszczególnych utworów, ale także w te dodatkowe elementy, które przy okazji łączą się z muzyką. Tym bardziej, że każdy z nich staje się dopełnieniem całości.
Wracając jednak do twórczości, to w tym przypadku mamy do czynienia z ilustracjami muzycznymi, które w żaden sposób nie stają się mało angażującą formą, stanowiącą jedynie muzykę tła. Raczej dostaliśmy kompozycje mogące posłużyć jako doskonałe uzupełnienie jakiegoś filmu. Zresztą jedna z firm postanowiła wykorzystać fragmenty tej płyty, jako soundtrack w filmie animowanym “Moon Kontrol”. Wcale to nie dziwi, bo artysta jest niezwykle dokładny w efektownym odzwierciedlaniu własnych zamysłów, które ukazują jego ideę związaną z tymi utworami.
Vinnie Jinn nieźle radzi sobie też jako gitarzysta, serwując nam wysmakowane motywy gitarowe i ładnie zobrazowane ślady pianina, łączące się z linią melodyczną wysnutą na kanwie gustownej elektroniki. Raczej nie pojawiają się przesilenia w stronę syntetycznych brzmień, choć niektóre kompozycje mogłyby być zaczątkiem projektu ściśle elektronicznego („Mellow”). Intrygują także fragmenty, które czerpią z wytrawnego, ale nieprzesadnie ekspansywnego, a więc trudnego w odbiorze jazzu („Sunday Morning Jazz”). Raczej należy takie skojarzenia odbierać jako inspiracje, a nie cel, który ma wyznaczać kierunek poszczególnych kompozycji. Nie ma w tym także silenia się z materią względem muzyki bluesowej („Orange Zest„).
Z jednej strony mamy więc nienachalny wydźwięk poszczególnych utworów, a z drugiej angażujący klimat, który nie pozwala odbierać tej płyty bezemocjonalnie. To duży sukces związany z krążkiem „Joyful Noise”. Jest w tym też duża dojrzałość, a także świadomość tego, co chce się osiągnąć, tworząc takie kompozycje. Dlatego cel artystyczny został osiągnięty i to z nawiązką. Należy dodać, że do końca roku wciąż będą regularnie pojawiać się single promujące ten instrumentalny album. To nie jest rzeczy odkrywcza, ale zasługująca na naszą uwagę. Doskonale słucha się wieczorami – warto sprawdzić. Enjoy!
Łukasz Dębowski