Od ostatniego, pełnego albumu zespołu L.Stadt minęło 7 lat. W międzyczasie wydali interesującą Epkę pt. „You Gotta Move”. Pochodzą z Łodzi, gdzie powstali w 2003 roku.
Ich nowa płyta to już nieco inna historia, odbiegająca od muzycznych początków grupy. Ten projekt nie miał być z założenia albumem. Więcej w dzisiejszej recenzji.
Recenzja płyty „Lstory” – L.Stadt (Mystic Production, 2017)
Łódzki zespół L.Stadt powraca z dziwną, lecz niezwykle interesującą płytą pt. „L.Story”. Wydawać się może, że muzyczne oblicze grupy jest znane. I choć ostatnia EPka pt. „You Gotta Move” odbiegała od wcześniejszych dokonań chłopaków, to dopiero tym razem można mówić o czymś zupełnie innym.
Początkowo miał to być jednorazowy projekt. Współpraca z tekściarzem Konradem Dworakowskim nie skończyła się jednak na jednorazowym wykonaniu piosenek podczas Koalicji Miast dla Europejskiej Stolicy Kultury we Wrocławiu. Zaraz potem pojawił się pomysł na cały krążek.
I dobrze, bo takiej muzyki na polskim podwórku nie ma. Powstał zbiór kompozycji, które wymykają się formie czysto piosenkowej. Każdy z utworów to wielowarstwowa forma. Złożenie ich z kilku elementów tworzy obraz czegoś rozbudowanego, a jednocześnie każdy kawałek piosenki jest oszczędny, wręcz minimalistyczny.
Gitarowe brzmienie nie jest już wyznacznikiem L.Stadt. Stanowi jeden z elementów całości. Elektroniczne dodatki oraz syntezatory, które pojawiają się dosyć często, nie tworzą jednak współczesnego zapatrywania się w tym kierunku muzycznym. Wszelkie tego typu dźwięki stanowią retro konstrukcję, tworząc przy tym wręcz orkiestrowe aranżacje.
I do tego wszystkiego często pojawia się Chór Chorei, który kompletnie zmienia wizerunek tego krążka. Przy tym uniknięto patetyczności, niepotrzebnego wydumania tych piosenek.
Najciekawiej wypada „Most”, gdzie w tle pojawiający się chór, recytując przechodzi na pierwszy plan. Równie zaskakująco wyłaniają się singlowe „Oczy kamienic”, gdzie przełamanie refrenów zaśpiewami wprowadza wręcz lekkie, lecz kontrolowane zamieszanie.
Niepospolicie, choć najbardziej przystępnie wyłania się utwór pt. „Pozwól zasnąć / idzie sen”, zaśpiewany dosyć wysokim głosem, jak na możliwości wokalne Łukasza Lacha. Do tego magiczny saksofon malujący część tej kompozycji…
Oprócz formy muzycznej, ten album posiada jeszcze jeden koloryt. A są nim opowieści wpisane w sedno tych pieśni. Niby rzecz można odnieść do zderzenia różnorodności miasta Łodzi („podbite oczy kamienic”, „tysiące dziur w które ucieknie ściek”, „stłuczone serce dzielnicy”). Jednak te historie posiadają większy uniwersalizm.
Teksty odnoszą się do przeszłości, uderzają w nutę sentymentalnych wycieczek do tego, co już było. I poprzez to powstają teraźniejsze refleksje. Na pozór jest spokojnie i nieco melancholijnie, ale tak naprawdę dzieje się tu tak dużo, że co chwilę jesteśmy czymś zaskakiwani. Pomysłowość tego projektu budzi podziw.
I choć trzeba oswoić się z tym krążkiem, słuchając go kilkakrotnie, to po jakimś czasie dochodzimy do wniosków, jak bardzo wartościowa jest to muzyka.
Łukasz Dębowski