„Największą wartością na tym albumie jest dla mnie autentyczność” – Eduardo Bortolotti [WYWIAD]

 

“Huapango Nights” to debiut fonograficzny Eduardo Bortolottiego, skrzypka jazzowego meksykańskiego pochodzenia. Płyta miała swoją oficjalną premierę 11 grudnia 2020 roku. Zapraszamy na nasz wywiad z artystą.

fot. materiały prasowe

Koncepcja płyty “Huapango Nights” jest niezwykle oryginalna. Skąd pojawił się pomysł, żeby nagrać album, na którym pojawią się odniesienia do meksykańskiej muzyki ludowej? 

Dziękuję. Cieszę się, że płyta tak jest odbierana, i że udało mi się stworzyć coś oryginalnego w tych czasach. 

Kilka czynników wpłynęło na całokształt tego projektu. Jedno to to, że długo grałem (i wciąż gram) muzykę tradycyjną w zespole ludowym. Drugie to to, że czułem, że właśnie będąc zagranicą – w Polsce, taki przekaz będzie dla mnie bliższy i “prawdziwszy”, zwłaszcza na debiutanckim albumie. Nie chciałem się ograniczyć czy zaszufladkować w gatunku world music albo zrobić tylko aranżacje, więc próbowałem jedynie korzystać z głównych melodii i dodać je jako element wyróżniający.  

W jaki sposób dokonywał Pan selekcji utworów, które wiążą się z meksykańską muzyką ludową? Czy któreś z nich są dla Pana szczególnie ważne i wiążą się z miejscem, z którego Pan pochodzi, czyli rodzinną miejscowością Puebla?

Na płycie pojawiają się cztery znane melodie meksykańskie: La Bruja, La Llorona, El Cascabel oraz Allá en el rancho grande. Ten ostatni trochę mniej oczywisty, ale wciąż ten sam motyw melodyczny. Myślę, że wybrałem je dlatego, że lubiłem je grać w zespole ludowym, zwłaszcza, że te pierwsze trzy wspominane melodie pochodzą z regionu Veracruz (niedaleko mojego miasta) i właśnie z tego regionu pochodzi zespół, do którego należałem. Jeździłem co weekend do nich na próby i koncerty.

Natomiast, jeżeli chodzi konkretnie o sposób selekcji to przed nagraniem całego albumu, miałem już parę aranżacji dla skrzypiec solo z tych numerów. Mając już taką wizję zacząłem pomału skupiać się na ich przearanżowaniu dla pełnego składu.

Co było najtrudniejsze w realizacji całego projektu? Czy muzycy biorący udział w tym przedsięwzięciu od razu byli w stanie odnaleźć się w założeniach dotyczących kompozycji, które znalazły się na tym albumie?

Przed nagraniem albumu miałem okazję zaprezentować większość materiału w Meksyku na początku 2020 i właśnie grając z kolegami, też Meksykanami, zauważyłem że z nimi tendencyjnie wpadało to w brzmienie “folkowo-jazzowe” i jak dla mnie było w tym trochę za dużo “folku”. Może dlatego, że każdy z nas miał to zaplecze kulturowe, to wpływało to na to, że graliśmy te utwory tak jak nam się już kojarzyły. Po takim doświadczeniu uważam, że chłopaki mieszkający na co dzień w Polsce, świetnie się wpisują do tego projektu, ponieważ ta mieszanka kultur pozwala na stworzenie unikatowego brzmienia. 

Oczywiście były pewne trudności na początku, żeby przekazać ogólną wizję i odnaleźć  się jako zespół, zwłaszcza w tych rytmach triolowych, ale Bartek świetnie sobie poradził z rytmami. Edi miał nieco większe doświadczenie w tych rytmach, więc to też dużo pomogło i przyniosło widoczny efekt. Natomiast jak wcześniej wspominałem, nie chciałem z tego zrobić latin jazz ani folkowego grania, więc pozwoliłem chłopakom aby sami wnieśli swoje własne brzmienie i osobowość.

Ile czasu potrzebował pianista Mateusz Sobiechowski, z którym nagrywał Pan ten album, żeby zasymilować się z koncepcją projektu? I na ile jego pomysły mogły wypełnić album „Huapango Nights”, nie zakłócając przy tym spójności Pana koncepcji?

Mateusz to świetny muzyk, bardzo uważny i responsywny. Pamiętam, że na pierwszej próbie miał już wszystko przećwiczone i nawet nowe pomysły do przekazania. Mogę powiedzieć, że czasem miał dużo pomysłów własnych i trzeba było też znaleźć wspólny kompromis. Jako pianista i kompozytor miał dużo pytań do tego co oczekiwałem, był otwarty na słuchanie i zrozumienie o co mi chodziło i aby do tego dopasować swoje pomysły. 

Pamiętam, że wspominał też o tym, że jak się przygotowywaliśmy do ćwiczenia i nagrania, starał się uważnie posłuchać pianistów w stylu Gonzalo Rubalcaba, Michel Camilo czy Chicka Corea, żeby czerpać inspirację od tego rodzaju grania.

fot. okładka płyty

W jaki sposób starał się Pan budować klimat tego albumu, gdzie obok lirycznych kompozycji znalazły się bardziej dynamiczne, ekspresyjne momenty?

Muzyka meksykańska jest bardzo liryczna, więc szukałem kontrastów i urozmaiceń poprzez różne środki. Wykorzystałem do tego na przykład nietypowe instrumenty, jak te repliki fletów azteckich. W Puebli jest jeden z niewielu rzemieślników, który podtrzymuje tradycję budowy przedkolumbijskich  instrumentów glinianych  i właśnie od niego mam kilka instrumentów, ponieważ od dawna interesowałem się tematem kultur azteckich czy majów. Tak więc postanowiłem skomponować coś na bazie tych instrumentów i ich tonacji, tak powstała melodia utworu Cenzontle. Natomiast przed tym numerem nagraliśmy to co miało być wstępem do niego, w formie otwartej improwizacji wykorzystując również okaryny, a to co powstało nazwałem Preludium dla Xochipilli – w mitologii Azteków jest to bóg związany z kwiatami, muzyką i tańcem.

Urozmaicenie albumu starałem się uzyskać nie tylko poprzez instrumentarium, ale i poprzez zmiany harmoniczne czy złożone metryki w aranżacjach oraz nowoczesne brzmienie skrzypiec za pomocą elektroniki. Stąd też, dla mnie ważna była nawet kolejność w której pojawiają się numery w albumie. Chyba trochę odchodzi się z takiego ułożonego układu na płytach przez te portale streamingowe, ale dla mnie całokształt albumu Huapango Nights też jest uzyskany dzięki słuchaniu utworów po kolei.

Jednym z ciekawszych utworów jest “Allá En El Rancho Grande“, gdzie pojawia się większa improwizacja. Czy czuje Pan, że jest coraz bardziej otwarty na improwizację, która w przyszłości pozwoli się Panu bardziej otworzyć na taką formę ekspresji?

Melodia Allá en el rancho grande została napisana już prawie sto lat temu i najczęściej kojarzona jest z filmem złotego okresu kina w Meksyku. Nawet Elvis Presley nagrał ją na jednym ze swoich albumów. Melodia pomimo tego jest mało znana w ostatnich latach, nawet wśród meksykanów “młodszego pokolenia”. Dla mnie była znana od dawna, ponieważ grałem ją w zespole pieśni i tańca, ale i tak ważne było dla mnie żeby ją pokazać w zupełnie innej odsłonie – taka “wyewoluowana wersja” starej melodii. 

Do dziś pamiętam jak pierwszy raz ją przyniosłem na zajęcia z Marcinem Hałatem. Mieliśmy lekcje zespołowe Combo i wpadł pomysł, żeby zrobić coś w stylu kolektywnej improwizacji. Wtedy niewiele z tego wyszło, bo nie każdy lubił takie otwarte granie. Natomiast dało mi to pomysł i motywację, aby dalej kształcić pełną wizję, dopracować ją do takiego rodzaju grania i tak postanowiłem nagrać ją na tą płytę.

Otwartości do takiej formy ekspresji nauczono mnie już w czasach studiów, ponieważ M. Hałat i H. Gembalski lubią taki sposób wyrazu. Słuchając i chodząc na lekcje do nich, na pewno miało to na mnie spory wpływ. Wiadomo, że do takiej muzyki trzeba “dojrzeć” i podchodziłem do niej ostrożnie, bo uważam, że trzeba się tego też dobrze nauczyć. Teraz jestem bardziej świadomy tego, co chcę wyrazić i jest to kierunek, w którym chciałbym dalej działać i się rozwijać.

Co jest według Pana największą wartością tego albumu? I czy znalazł Pan podobne projekty na polskim rynku muzycznym?

Największą wartością na tym albumie jest dla mnie autentyczność. Aby słuchacz zaangażował się w to, co muzyk chce wyrazić to trzeba być szczerym ze sobą i z tym, co się gra. Gdybym nie grał wcześniej folkloru może nie odważyłbym się korzystać z tych akcentów folklorystycznych, inaczej byłoby to sztuczne. 

Nawiązując do wcześniejszego pytania, selekcja utworów i rodzaj muzyki nie były przypadkowe. Nie grałem muzyki z całego Meksyku, ale tylko z pewnych konkretnych regionów, więc dla mnie było bardziej autentycznie znaleźć inspirację i odpowiedni przekaz poprzez takie środki muzyczne. 

Jeżeli chodzi o wykorzystywanie muzyki ludowej w jazzie to może nie jest to nic nowego, wiele zespołów obecnie robi to w Polsce i zagranicą. Jednakże mówiąc konkretnie o projekcie w nawiązaniu do meksykańskiej muzyki ludowej, nie znalazłem innego takiego projektu nawet w samym Meksyku. Oczywiście jest dużo dobrych muzyków i nagrań gdzie korzysta się z takiego zaplecza ludowego, ale moim zdaniem często brzmi to na typowy latin-jazz albo na folk-jazz. Zespoły ludowe łączą folklor z jazzem albo na odwrót, jazz z mocnym charakterem folklorystycznym, co nie jest złe ale nie o to mi chodziło w Huapango Nights.

 

Kto jest dla Pana mistrzem skrzypiec i twórcą, który stanowi dla Pana wzór w Polsce? Jak duży wpływ na Pana miał profesor Henryk Gembalski?

Oj, jest wielu dobrych skrzypków, starszego i nowego pokolenia. Mistrzem dla wielu skrzypków jest Zbigniew Seifert. Sporo uczyłem się jego muzyki i staram się wciąż wracać od czasu do czasu do jego nagrań i analizy solówek. 

Co do Henryka Gembalskiego, to na pewno miał duży wpływ na moje wykształcenie. Pomimo że chodziłem również do Marcina Hałata na Uniwersytecie Śląskim, Gembalski był moim nauczycielem przez wiele lat. Pierwsze zajęcia jazzu na skrzypcach miałem u niego i do niedawna przed nagraniem płyty jeszcze chodziłem, więc sporo się nauczyłem i miałem wpływ od niego – on też lubił używać elektronikę i efekty na skrzypcach. Osobiście lubię korzystać z różnych efektów, nie żeby zasłaniać brzmienie skrzypiec, ale żeby je ubogacić. Wśród skrzypków jeszcze jest polemika o takim wykorzystaniu, a dla mnie jest to po prostu narzędzie, aby brzmieć inaczej. Gitarzysta nosi ze sobą zawsze różne kostki i efekty, pianista ma fortepian i keyboardy czy syntezatory, a one służą do ubogacenia swojego brzmienia, a nie żeby zasłonić barwy instrumentu podstawowego. Wydaje mi się, że Henryk Gembalski także ma takie podejście, często rozmawialiśmy o efektach i sprzętach, których używaliśmy. 

Oprócz wpływu jaki mógł mieć na mnie jako muzyka, bardzo cenię jego działalność pedagogiczną. W mojej pierwszej pracy magisterskiej pisałem o nim jako o polskim prekursorze skrzypcowej muzyki rozrywkowej. Jako pedagoga bardzo mnie interesował jego wpływ na kształtowanie jazzowych skrzypków w Polsce.

Skończył Pan kierunek skrzypiec jazzowych w Katowicach, a później został magistrem pedagogiki muzycznej na Uniwersytecie Śląskim. Na ile szkoły muzyczne w Polsce kształtują wrażliwość artystyczną? I na ile ukończenie studiów wpłynęło na muzykę, którą Pan stworzył na albumie „Huapango Nights”? 

Ogólnie skończyłem studia pedagogiczne pierwszego i drugiego stopnia na Uniwersytecie Śląskim. Podczas tych studiów, chodziłem jednocześnie na drugie studia magisterskie na Akademii Muzycznej w Katowicach. Więc były to bardzo zajęte czasy dla mnie, natomiast dużo mi to dało pod względem wrażliwości, bo dużo grałem z różnymi muzykami i kolegami ze studiów. 

Oprócz tego dzieliłem się pomysłami z wykładowcami i miałem zajęcia, które motywowały do komponowania i aranżowania. Wtedy też więcej pisałem, np. dla składów smyczkowych jak kwartety czy orkiestry kameralne, ponieważ były możliwości, żeby je zagrać. Zacząłem też więcej pisać utworów dla standardowego składu jazzowego i w tym okresie powstało parę kompozycji, m.in. utwór Cansao, który przetrwał aż do nagrania płyty.

Poza tym, jak wspominałem, wiele rzeczy działało się na zajęciach i było sporo możliwości żeby wypróbować różne pomysły i ewentualnie dopracować je. Myślę, że to dlatego dopiero po studiach zdecydowałem się na nagranie pierwszego albumu – swojej pierwszej “wizytówki”.

Czy projekt „Huapango Nights” jest koncepcyjnie zamkniętą całością? Czy w przyszłości chciałby Pan kontynuować ten projekt, tworząc kolejne kompozycje, które będą nawiązywały do meksykańskiej muzyki ludowej?

Zespół i repertuar są wciąż aktualne, natomiast koncepcyjnie jest to zamknięty rozdział. Staram się też nie zamykać tego jako projekt “meksykańskiego jazzu”. Jestem przede wszystkim skrzypkiem jazzowym, a nie muzykiem ludowym, więc ta muzyka ludowa, jak wspominałem była tylko narzędziem wyrazu artystycznego. 

Nie jest tak, że zamierzam odejść zupełnie od tego co tutaj pokazuję, ale o ile nie wrócę do koncepcji nagrania kolejnego albumu ściśle związanego z meksykańskim folklorem, to może jeszcze pojawią się jakieś pojedyncze aranżacje ludowych melodii albo będę czerpał inspirację z takiej muzyki na kolejnych projektach.

Na ile współpraca w innych, wcześniejszych projektach pomogła Panu w przygotowaniu się do nagrania tego albumu?

Każde doświadczenie pomaga, a tutaj pomimo tego że to mój pierwszy autorski projekt w zespole, dużo mi pomogło to że wcześniej grałem i nagrywałem w studiu dla innych muzyków. Siebie nagrywam regularnie i wiedziałem jakie mam wymagania i oczekiwania w studiu podczas sesji nagraniowej, miksowania i masteringu. 

Była dla mnie nowością cała produkcja tego albumu, od organizowania studia do końcowej fazy wydania albumu. Nie wiedziałem jakie są trudy ani koszty. Było to dla mnie całkowicie nowym doświadczeniem, ale na pewno pomoże mi w wydaniu kolejnej płyty w przyszłości.

Jakie są Pana najbliższe plany związane z płytą “Huapango Nights”? Czy nadal będzie starał się Pan przenieść ten album na koncerty?

Tak oczywiście, nie ukrywam że cały 2021 był dla mnie dość kłopotliwy pod względem artystycznym z wyniku ograniczeń i mniej stabilnej sytuacji, co wpłynęło na odwołanie kilku planów związanych z koncertami. Natomiast liczę na to, że w tym 2022 będą większe możliwości, żeby wciąż działać z tym repertuarem i promować Huapango Nights na scenach w Polsce.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Leave a Reply