„Nieznośna Lekkość Hitu” jest podsumowaniem 25 lat muzycznej działalności Anny Wyszkoni. Ten album to sentymentalna podróż, pełna wrażliwości, pasji, miłości i spełnienia, ale także gorzkich doświadczeń życiowych i słabości. Zapraszamy na naszą rozmowę z artystką.
fot. materiały prasowe
Nowy album „Nieznośna lekkość hitu” ukazał się z okazji 25-lecia Twojej działalności artystycznej. To dla Ciebie dużo czy mało czasu, biorąc pod uwagę, ile rzeczy wydarzyło się w ciągu tych lat?
To jest dużo i mało. Niewiele z tego względu, że dużo jeszcze jest przede mną. Wiem, że czeka na mnie jeszcze sporo pracy, bo nie zamierzam odcinać kuponów od przeszłości. Nie należę do takich osób. Patrząc na to z drugiej strony, sporo już przeżyłam.
Wydałam kilka płyt solowych i z zespołem Łzy. Poznałam w tym czasie mnóstwo wspaniałych ludzi, z którymi współpracowałam. Mam za sobą niezliczoną ilość koncertów. A to wszystko miało miejsce dzięki ciężkiej pracy. Tym bardziej, że gdy zaczynałam z Łzami, to o wszystko musieliśmy dbać sami. Działaliśmy wtedy bez wsparcia wytwórni płytowej czy profesjonalnego managementu, więc nawet sami rozwoziliśmy płyty po hurtowniach. Sami organizowaliśmy też koncerty. Pierwszą naszą płytę wydaliśmy na kredyt. Później pojawiły się przeboje z pamiętną „Agnieszką” na czele. Drugi album odniósł sukces, potem pojawiła się kolejna szansa, czyli utwór „Oczy szeroko zamknięte”, który też zyskał dużą popularność. Później otworzyłam nowy rozdział w moim życiu, czyli działalność pod własnym nazwiskiem. To także była dla mnie jedna wielka niewiadoma. Cały ten czas był naznaczony ciężką i konsekwentną pracą.
Solowy rozdział Twojej działalności artystycznej był dużą niewiadomą. Czy traktujesz to jako swój drugi debiut?
Wiedziałam, że włożyłam dużo pracy, żeby spróbować zaistnieć pod własnym nazwiskiem, ale nie wiedziałam, czy publiczność nie zacznie bardziej tęsknić za mną jako Anią z zespołu Łzy. Pamiętam mój pierwszy solowy występ w Opolu, kiedy nieobce było mi uczucie, jakbym znów debiutowała. Poczułam w tamtym czasie potrzebę zmian i pracy z innymi ludźmi. Chciałam się wyrwać z zamkniętego obiegu, w którym tkwiłam z zespołem Łzy. To przyszło do mnie naturalnie, więc wiedziałam, że chcę spróbować czegoś nowego. Chciałam się rozwijać, bez patrzenia na to, czy będzie to sukcesem czy nie. To było silniejsze ode mnie. Wiedziałam, że muszę zrobić to dla siebie. Tłumaczę sobie, że każdy sukces z Łzami i solo przyszedł dlatego, że stała za tym szczerość, która przekonała ludzi. Myślę, że dlatego do dziś chcą oni słuchać moich piosenek, co mnie bardzo cieszy i daje mnóstwo satysfakcji. Nigdy nie szłam pod prąd, jeśli chodzi o moje uczucia, dlatego podejmowałam takie, a nie inne decyzje.
fot. okładka płyty
Czy to prawda, że nie byłaś zadowolona z okładki do pierwszej solowej płyty „Pan i Pani”?
Pierwsza wersja płyty ma okładkę, którą sama wybrałam, wręcz uparłam się, żeby tak wyglądała. Dziś już wiem, że mogłam posłuchać innych, którzy patrzyli na wszystko z większym dystansem. Wtedy ja tego dystansu jeszcze nie miałam. Jedną nogą byłam jeszcze w zespole Łzy, a drugą już w solowej działalności. Potrzebowałam więc jakiegoś przystanku i ta pierwsza płyta nim właśnie była. Mogłam wyraźniej zaznaczyć, że artystycznie jestem inna. Jednak nie byłam jeszcze gotowa, by to wyrazić, chociażby przez okładkę albumu. No, ale wszystko ma swoje miejsce i czas, widocznie tak miało być.
Wspomniałaś, że mogłabyś się wtedy słuchać bardziej innych. A teraz jak to wygląda?
Zdarzają się sytuacje, w których jestem bardzo zdecydowana. Po prostu dziś już bardziej wiem czego chcę. Nie ma jednak takiej sytuacji, której nie konsultowałabym z innymi. Mam szczęście pracować z profesjonalistami w branży muzycznej, których opinie bardzo cenię. Lubię też pracować z ludźmi, którzy są otwarci. Dzięki temu dochodzimy do jakiegoś kompromisu, będącego najlepszym rozwiązaniem w danej sprawie. Zdarzają się też sytuacje, że większością głosów można mnie do czegoś przekonać. Nigdy nie idę w zaparte. Teraz potrafię się już zdystansować.
Przez lata pracowałaś z wieloma muzykami. Jak bardzo zmieniał się Twój zespół, który towarzyszył Ci solowo przez te wszystkie lata?
Faktycznie mój zespół zmieniał się kilkakrotnie. Pierwsza zmiana była dla mnie szczególnie zaskakująca, bo tworząc z Łzami byłam przyzwyczajona do jednego systemu pracy z tymi samymi muzykami. Byliśmy zwartą grupą. Okazało się, że nagrywając solowo, pewne zmiany nie są złe, a wręcz bywają konieczne. Nowi ludzie, to świeże pomysły, kolejne inspiracje, odkrywanie innych przestrzeni muzycznych. Po pewnym czasie przestałam bać się zmian. Kiedy niedawno zakończyłam dziesięcioletnią współpracę z pianistą, to nie miałam poczucia, że coś się kończy. Przecież koniec zwykle jest początkiem czegoś nowego. I tak się stało tym razem, bo trafiłam na innego, niezwykle zdolnego pianistę, który mnie inspiruje i razem tworzymy już nowe, ciekawe rzeczy na moją kolejną płytę.
Czy taki album będący podsumowaniem jakiegoś okresu działalności nagrywa się bardziej dla fanów czy dla siebie?
Na płycie znalazły się piosenki, które są tzw. przebojami. A ja nie gniewam się na te utwory, które pokochała moja publiczność. Wręcz przeciwnie, są one podstawą moich koncertów, moich spotkań z publicznością, więc dlaczego miałabym ich nie doceniać. Nie czuję przymusu wykonywania ich na żywo, skoro moi fani wciąż ich potrzebują. Także nie jest dla mnie karą śpiewanie po raz kolejny „Czy ten Pan i Pani”. Wręcz przeciwnie. Często bawię się tymi piosenkami z publicznością podczas odgrywania ich na żywo. Owszem, pewne rzeczy dziś bym nagrała inaczej, ale tak ma chyba każdy artysta i to jest część historii, która zawsze będzie również dla mnie ważna. Jest to album dla fanów, ale trochę też dla mnie. Sama lubię słuchać przekrojowych płyt moich ulubionych artystów. To jest skondensowana pigułka tego wszystkiego, co wydarzyło się przez lata. To jest w końcu moc muzyki. Dla moich fanów ten album to jest pamiętnik, bo 25 lat tworzy już obraz nie tylko mojego, ale również ich życia. Początkowo nie byłam przekonana czy taki album powinien powstać, ale kiedy stopniowo wracałam do tego, co było, za każdym razem przeżywałam tę podróż od nowa. W większości były to piękne momenty. Dlatego na jedną chwilę, dla tej płyty warto zatrzymać się i powspominać.
A bywasz sentymentalna? Wracasz i analizujesz, to co już się wydarzyło w Twoim życiu?
Raczej rzadko. Nie należę do osób, które rozpamiętują, wolę patrzeć przed siebie. Nie wracam też do tego, co było nieprzyjemne. Nie rozkładam na czynniki pierwsze dawnych sytuacji, by doszukiwać się w nich innych rozwiązań czy zastanawiać się czy mój los mógł się potoczyć inaczej. Życie jest za krótkie, by rozpamiętywać to, co już za nami. Trzeba żyć tu i teraz, myśląc głównie o przyszłości.
Czy na płycie „Nieznośna lekkość hitu” znalazły się piosenki, które dla Ciebie osobiście mają szczególne znaczenie?
Jeśli chodzi o osobisty aspekt, to na pewno taką piosenką jest „Biegnij przed siebie”. I to nie ze względu na walory muzyczne, bo ona jest lekka, trochę w stylu country. Ale jest to utwór napisany dla moich dzieci. Było to dla mnie o tyle istotne, że zawsze chciałam nagrać coś z myślą o nich. Być może one jeszcze tego nie doceniają, ale wierzę, że za jakiś czas odnajdą w tej piosence wartość i coś wyjątkowego, co powstało wyłącznie dla nich. Mój syn ma już 20 lat, żyje w swoim świecie, więc dla niego to nie ma, póki co, wartości sentymentalnej. Dla 9 letniej córki także, bo już nie jest tak bardzo zapatrzona w mamę. Wierzę, że kiedyś, po latach, słowa tej piosenki będą dla nich drogowskazem i inaczej będą słuchać tego, co dla nich zaśpiewałam. Zresztą do piosenki powstał klip z prywatnych filmików z moimi dziećmi, który ciągle jest bardzo popularny na YouTube.
Wyjątkowym utworem jest zapewne też „Agnieszka już dawno…”, a jego ważność podkreśliłaś dwukrotnie, bo obok podstawowej wersji piosenki pojawił się też duet z Januszem Walczukiem.
To taka ciekawostka muzyczna, ale również niesamowite, nowe doświadczenie. Przez lata zdałam sobie sprawę, że nie ma sytuacji artystycznych, których mogłabym się po sobie nie spodziewać. Życie jest tak krótkie, że warto się bawić i eksperymentować. Dlatego nie boję się już próbować różnych rzeczy. Nie myślę, że coś może zostać źle przyjęte. Do mojego spotkania z Januszem doszło trochę przypadkowo. Janusz w jednym ze swoich numerów na nowej płycie wspomniał o mnie. Ja na to trafiłam, wrzuciłam na instagram i tak nawiązaliśmy kontakt. Janusz zrobił na mnie ogromnie pozytywne wrażenie nie tylko jako artysta, ale też jako człowiek. To jest bardzo inteligentny, młody chłopak, który ma poukładane w głowie. Ma precyzyjnie zaplanowany pomysł na swoją drogę artystyczną i to mi bardzo imponuje. Chciałam więc nagrać z nim coś wspólnie i to Janusz zaproponował nową wersję Agnieszki. Przy okazji mogłam odkryć ten utwór na nowo. Muszę tu dodać, że ja uwielbiam nagrywać z innymi artystami, to mnie zawsze inspiruje.
„Agnieszka” była otwarciem na wielką popularność. Czy przy tak intensywnym trybie pracy, wielu koncertach pamiętasz jeszcze coś z tamtego okresu?
To zabrzmiało jakbym prowadziła bardzo rockandrollowy życie i niewiele z niego mogła pamiętać (śmiech). Pamiętam wiele z tamtego czasu, bo zawsze dbałam o komfort psychiczny. Nigdy nie dałam się wciągnąć w tryb życia imprezowego. Starałam się zachować balans pomiędzy pracą a życiem prywatnym. Małymi kroczkami dochodziliśmy do tego momentu, kiedy pojawiła się popularność. Była ona wynikiem kilku lat pracy. Także już wtedy trzeźwo myślałam, a przy okazji czerpałam z tego wiele radości. Doceniałam każdy koncert, każde spotkanie z ludźmi. Nigdy nie uderzyła nam do głowy sodówka, bo zawsze bardzo pilnowaliśmy się nawzajem.
Czy kiedykolwiek przez 25 lat byłaś tak zmęczona pracą, że chciałaś zrezygnować ze śpiewania?
Nigdy nie miałam takiego momentu, jeśli chodzi o śpiewanie i koncertowanie. Ja wiem, że to była jedyna możliwa dla mnie droga. Ja to kocham, jestem oddana scenie i fanom. W pewnym momencie na sile zaczął przybierać internet. Wtedy zaczęto przywiązywać większą uwagę do tego, jak się wygląda niż jak śpiewa i co ma do zaproponowania, jako artysta. Musiałam się zmierzyć z tym, że zdjęcia na Instagramie stały się dla wielu ludzi ciekawsze od muzyki. Przestałam się jednak tym przejmować, zawsze robiłam po prostu swoje i nie byłam aktywna w sieci bardziej niż tego chciałam. Zaczęłam traktować to po prostu jako jedno z narzędzi kontaktu z moimi odbiorcami.
Wracając do duetów, to na płycie podsumowującej Twoją działalność artystyczną, znalazły się dwie piosenki Marka Jackowskiego. Jedną z nich śpiewasz właśnie z nim w duecie. Jak wspominasz to spotkanie?
Marka poznałam na jednym z koncertów poświęconych Markowi Grechucie. Pamiętam to nasze pierwsze spotkanie, kiedy podchodziłam do niego z dystansem, bo Marek Jackowski był dla mnie człowiekiem legendą, kimś niezwykle ważnym. A on miał taki dar, że natychmiast potrafił ten dystans zmniejszyć. Dlatego też szybko zaczęliśmy ze sobą naturalnie rozmawiać. Później odwiedzałam Marka ze swoją rodziną w jego domu we Włoszech. Najpierw podarował mi piosenkę „Zapytaj mnie o to kochany”, w której natychmiast się zakochałam, z przepięknym tekstem Kory, która zgodziła się, żebym go zaśpiewała, choć raczej nie pisała dla innych. Potem nagrałam duet z Markiem na jego płytę. Jak się okazało – ostatnią. Natomiast „Matka od samotnych drinków” powstała już po śmierci Marka – na płytę, którą dokończyliśmy już bez jego obecności na tym świecie. A moje najlepsze wspomnienia z nim nie dotyczą sceny czy studia nagraniowego, tylko naszych prywatnych rozmów. Marek był niezwykle otwartym i kontaktowym człowiekiem. W miejscowości, gdzie mieszkał, znali go wszyscy i wszyscy go cenili. Taki był ciepły i tak kochał ludzi.
W ogóle zespół Maanam był dla Ciebie ważny, bo na pierwszej solowej płycie można znaleźć Twoje wykonanie piosenki „Raz, dwa, raz, dwa”.
Długo wykonywałam ten utwór na koncertach. Później sięgałam też po inne piosenki Maanamu, bo są one mi bliskie od strony muzycznej i emocjonalnej. To jest podobna wrażliwość, którą noszę w sobie. Poza tym Kora jest dla mnie ikoną, artystką ponadprzeciętną. Niestety, nie miałam z nią bliższych kontaktów, poza dwoma raczej przypadkowymi spotkaniami i kilkoma rozmowami przez telefon, kiedy nagrywałam „Zapytaj mnie o to, kochany”.
Czy ważnym zespołem był dla Ciebie także zespół Bajm, o którym wspominasz w piosence „Skrable”?
Ah, ten „t-shirt z Bajmem” (śmiech). To jest akurat historia, którą należy odbierać z przymrużeniem oka. Niewątpliwie jednak Bajm z Beatą Kozidrak również jest legendą, właściwie już kultowym zespołem obok takich tuzów jak Lady Pank czy Perfect. Beata to królowa polskiej piosenki, która nagrała niezliczoną ilość przebojów. Każdy zna jakieś piosenki Bajmu, które przywołują wspomnienia. We mnie też.
Na ile piosenka „Skrable” pokazuje w jakim kierunku artystycznym będzie podążać Anna Wyszkoni?
Ten utwór zdradza trochę to, co będzie działo się w przyszłości. W „Skrablach” chciałam pokazać, że bawię się muzyką i nie ograniczam się jedynie do akustycznych ballad i brzmień gitarowych. Tym razem sięgam do dźwięków rodem z lat 80. i 90.. Pracuję nad nową płytą, ale to będą bardzo różne piosenki. Pojawią się nowi muzycy i twórcy, z którymi wcześniej nie współpracowałam. Chociaż „Skrable” akurat napisałam z Kubą Galińskim, znanym z moich wcześniejszych płyt. Jestem zadowolona, że udało mi się nagrać już kilka zupełnie premierowych kompozycji, które będę systematycznie prezentować. Na pewno tak jak „Skrable”, pozwoliły mi one odkrywać siebie na nowo.
Nie masz takiego ciśnienia, że za wszelką cenę musisz sama pisać słowa do swoich piosenek. Czy odkrywasz czasem siebie poprzez teksty, które często dla Ciebie piszą inni?
Chyba jestem jeszcze z tego pokolenia artystów, dla których najważniejsza jest dobra piosenka, a mniejsze znaczenie ma to, żeby napisać ją osobiście. Dla mnie najważniejszy jest efekt końcowy, dlatego nie czuję, że muszę wszystkie teksty pisać sama. Czasem lubię to robić, ale bez ciśnienia. Zależy mi na tym, żeby tekst był ważny, więc czasem proszę, żeby ktoś pomógł mi poukładać słowa w mojej głowie.
Takim artystą, który czerpie słowa do utworów od innych jest Michał Bajor, z którym nagrałaś kiedyś duet. Jak do tego doszło?
Michał Bajor jest artystą wyjątkowym. Idziesz na jego koncert i chłoniesz jego energię bez zastanawiania się, kto napisał dla niego dany utwór. Każde słowo jest w nim, każde z nich niesie wiele emocji, przez każde przemawia prawda i autentyczność. Michał jest artystą najwyższej klasy, bez względu na to, czyje słowa wyśpiewuje. Choć Michał czerpie od mistrzów, poetów, ponadczasowych artystów. A nasza współpraca wydarzyła się dosyć… nietypowo. Spotkałam się z Michałem po jednym z jego koncertów w 2014 roku. Nieśmiało, niemal szeptem podsunęłam mu pomysł na duet. On to wziął bardzo na serio i po jakimś czasie okazało się, że ma dla nas utwór, który wspólnie możemy nagrać. Jest to jeden z ostatnich tekstów mistrza Wojciecha Młynarskiego do kompozycji Wojciecha Borkowskiego. Jestem wdzięczna Michałowi, że spojrzał na mnie przychylnym okiem. Prześledził moją działalność i stwierdził, że taka współpraca będzie także dla niego interesująca.
Na nowej płycie znaleźć można też piosenkę „Księżyc nad Juratą”. To ważny dla Ciebie utwór, który miał być zapowiedzią czegoś większego?
Akurat ta piosenka nie zapowiadała niczego większego. Ukazała się zupełnie niezależnie, latem 2019 roku. A jest to kompozycja Jana Borysewicza, którą Jan zaproponował mi na samym początku mojej nauki języka hiszpańskiego. Gorące rytmy tej propozycji pasowały więc do tego momentu w moim życiu. Do tego lato było wtedy gorące, a my mieliśmy wiele okazji, żeby zaprezentować ten numer na żywo na koncertach.
Na płycie nie znalazł się natomiast utwór nagrany wspólnie z Mężem, a jest to o tyle ciekawe, że nagrałaś go w tym roku. Jak doszło do Waszej współpracy?
Sebastian Mnich, który kryje się pod pseudonimem Mąż, jest członkiem mojej ekipy koncertowej i fantastycznym człowiekiem. Znamy się od wielu lat, a że Sebastian tworzy również swoje piosenki, to zaproponował mi udział w jednej z nich. To była szybka i spontaniczna akcja, piosenka jest bardzo zgrabna, a przede wszystkim niezwykle romantyczna. Bardzo kibicuję Sebastianowi i może kiedyś to ja będę gościem na jego koncercie (śmiech).
Masz już na koncie bardzo dużo repertuaru, wiele z Twoich piosenek stało się przebojami. Czy po latach, gdy słyszysz swój utwór w radiu, to przełączasz stację, czy wręcz przeciwnie – pogłaśniasz?
Ja w ogóle rzadko słucham radia (śmiech). Jadąc samochodem słucham głównie audiobooków. W domu zwykle brakuje mi na to czasu. Za każdym razem, gdy słyszę gdzieś swoją piosenkę, robi mi się bardzo miło. Zdaję sobie sprawę, że moja publiczność słucha radia, nie są to w większości ludzie, którzy szukają muzyki wyłącznie w internecie. Dlatego to wciąż jest dla mnie ważne, żeby stacje chciały grać moje piosenki. Staram się, żeby moje kolejne utwory trafiały do radia, ale to nie są rzeczy zależne od nas. Przede wszystkim skupiam się jednak na tym, żeby moja muzyka była wartościowa, szczera i dzięki temu znajdowała swoich odbiorców.
Rozmawiał: Łukasz Dębowski
Jedna odpowiedź do “„Nie zamierzam odcinać kuponów od przeszłości” – Anna Wyszkoni [WYWIAD]”