Kult – „Ostatnia płyta” [RECENZJA]

Nasz ocena

“Ostatnia płyta”, jak głosi przewrotny tytuł, to pierwszy od prawie pięciu lat album studyjny KULTU. W nagraniach albumu udział brali dwaj muzycy niezwiązani wcześniej z grupą – saksofonista Mariusz Godzina (wcześniej m.in. Buldog) oraz klawiszowiec Konrad Wantrych (współpracujący z Kazikiem przy albumie “Zaraza”). Dziś prezentujemy recenzję tego wydarzenia.

Recenzja płyty „Ostatnia płyta” – Kult (SP Records, 2021)

Choć tytuł „Ostatnia płyta” zespołu Kult brzmi prowokacyjnie, to tak naprawdę nie niesie tego, co mógłby sugerować. Grupa Kazika Staszewskiego ma się dobrze, ale pod piosenkami, które wydają się jakąś kontynuacją ich wcześniejszych dokonań, nie znajdziemy nic szczególnie angażującego.

Piosenki, jak piosenki – jednym się spodobają, innym nie. Tak to już jest z Kultem, który przecież nigdy nie silił się na sprawianiu komukolwiek przyjemności za wszelką cenę. Zawsze jednak potrafił budować kompozycje oparte na wysokiej jakości, sile przebicia oraz mocnej egzegezie rzeczywistości. O ile analiza współczesnych wydarzeń jest wciąż niezwykle trafna, bo Kazik wciąż jest bardzo lotnym tekściarzem, o tyle wsparcie ich muzyczną różnorodnością wypada słabo.

W tej wielobarwności muzycznej brakuje mocniejszego tąpnięcia, czy też siły przebicia, która pokazałaby charakter zespołu. W większości dostaliśmy rockowo-biesiadne namaszczenie mało demonstracyjnych utworów, które są tak ulotne, że giną razem z błyskotliwym przekazem zaraz po ich wybrzmieniu. Niektóre przyśpiewki wydają się tak słabe, że stają się wręcz żenujące („Zulus Czaka czeka na Bura”). Kult gra jak Voo Voo z najbardziej ludycznego okresu? Takie skojarzenia pojawiają podczas odsłuchiwania tej propozycji, tyle że to blade odbicie czegoś, co znamy, a tym samym zupełnie pozbawione iskry.

Mało przekonująco wypada też pastiszowy „Szok szok disco pop”. I to nawet nie chodzi o samą warstwę muzyczną, za którą stają wciąż wytrawni muzycy, ale o kompozycję jako taką, która jest zwyczajnie słaba. Przy tej okazji warto wspomnieć, że koniec 2020 roku szeregi grupy opuściło dwóch z nich, saksofonista Tomasz Glazik oraz klawiszowiec Janusz Grudziński. Wbrew obawom, nie wpłynęło to znacząco na zmianę brzmienia zespołu, co potwierdził nowy skład – Mariusz Godzina i Konrad Wantrych.

Jazzujące momenty to jakieś mało istotne ruchy, które wydają się zbyt bezpieczne, żeby mogły być prawdziwe („Ziemia obiecana”). Choć to i tak jeden z lepszych momentów, a to dzięki mocniejszemu akcentowaniu przekazu przez Kazika. Dlatego też najatrakcyjniej prezentuje się szorstka w wyrazie, ale sugestywnie płynąca na wokalnym uderzeniu Staszewskiego – „Wiara”. To ona przywołuje dobre skojarzenia z minionym okresem działalności Kultu. Przy tym Kazik wciąż nie szczędzi słów krytyki, pod adresem tych, którzy czują się bezkarni („Facet w sukience, co ru** dzieci / Niejedna głowa, za to poleci lub nie poleci / Bo do kościoła żaden papuga dotrzeć nie zdoła”). Ale już słowa w przeciętnie prezentującym się kawałku „Polityk zawsze będzie moim wrogiem”, giną pod mało istotną warstwą muzyczną.

Kompozycje prezentują się jakby były dopiero zaczynem do czegoś ważniejszego. Czasem brakuje ognia, który rozpaliłby te utwory do czerwoności… przez to, materiał na „Ostatniej płycie” wyszedł im zachowawczo bezpieczny, jakby pozbawiony artystycznego sensu. To piosenki, które szybko ulegają eksploatacji i po prostu zaczynają nudzić. Niestety ten album nie zapisze się jako ważne wydarzenie w historii zespołu, pomimo że pomiędzy piosenkami Kazik czyta fragmenty swojego pamiętnika sprzed 40 lat. A szkoda.

Łukasz Dębowski

 

 

Jedna odpowiedź do “Kult – „Ostatnia płyta” [RECENZJA]”

Leave a Reply