„Każda dziedzina życia sprowadza się do otwartej głowy” – nasza rozmowa z Lanberry [WYWIAD]

„Tylko tańczę” to kolejny singiel z ostatniego albumu Lanberry „Co gryzie Panią L?”. Do piosenki powstał teledysk w ulubionym i charakterystycznym dla artystki stylu retro. Z wokalistką mieliśmy okazję jednak porozmawiać nie tylko na temat singla i nowej płyty.

fot. Malwina Sulima

Spotykamy się ze względu na premierę twojego nowego singla. Zacznijmy więc nieco oficjalnie. Dlaczego wybór padł akurat na Tylko tańczę?

Lanberry: To dla mnie ważny utwór. Nawiązuje do tego, co podkreślam już od jakiegoś czasu, że najważniejsze są wybory, które są podejmowane w zgodzie ze sobą. Jeśli nie przepracujemy tej najważniejszej relacji ze sobą, to z moich doświadczeń wynika, że ciężko jest wtedy ułożyć zdrowe relacje z innymi, te osobiste i zawodowe.

Do tej piosenki nakręciliśmy klip retro. Poruszyliśmy w nim jeden aspekt tego, co może się stać, kiedy pójdziemy schematyczną ścieżką wpisaną w nasz dziwny kod kulturowy, np. weźmiemy ślub pod presją. Taka kobieta nie będzie wtedy panią domu, tylko osobą, która usługuje swojemu partnerowi. Wtłoczona w schematy zapomina o własnych potrzebach, preferencjach, tożsamości. Na przykładzie takiego absolutnie toksycznego małżeństwa, osadzonego we wczesnych latach 90., chciałam pokazać, co się stanie i jakie są konsekwencje tego, kiedy nie pójdziemy w swoim życiu za własną prawdą. To jest oczywiście tylko wycinek rzeczywistości, bo zawsze też podkreślam, że wokół mnie są też bardzo szczęśliwe, udane i ułożone fajnie związki. Jednak jest też wiele totalnie pokręconych. Znam wiele małżeństw, które funkcjonują w bardzo niezdrowy sposób, tzn. z taką wieloletnią frustracją, wzajemną wrogością. Funkcjonują w chorym układzie, który nie jest oparty na wypowiadaniu swoich potrzeb.

Słysząc, z jakim zaangażowaniem opowiadasz o tym klipie, zacząłem się zastanawiać: czy może cały pomysł na teledysk do tego singla wyszedł od Ciebie?

Jeśli chodzi o motyw ślubny i uciekającej panny młodej, to miałam go w głowie już od momentu, kiedy powstał ten utwór. Trochę minęło czasu, bo grubo ponad rok – pomysł ewoluował, ale chciałam właśnie w taki sposób poprowadzić narrację w tym klipie.

 

A jaką masz decyzyjność, jeśli chodzi o teledyski i o ludzi, z którymi współpracujesz?

Zawsze jest to w pełni moja decyzja. Odpowiedzialny za ten klip – reżyserię i scenariusz – jest Adaś Romanowski. Nasza współpraca zaczęła się dokładnie rok temu przy klipie do singla Tracę. Adam bardzo mnie urzekł swoimi pomysłami, tym jak widzi w ogóle człowieka przed kamerą. Potem kręciliśmy Plan awaryjny i teraz przyszedł czas na Tylko tańczę. Wspaniały człowiek i super ekipa, z którą uwielbiam pracować.

Wolisz współpracować z osobami, z którymi masz jeden do jednego przepływ myśli, czy bardziej z tymi, z którymi ścierasz się pomysłami i musicie dłużej przemyśleć i ustalać pewne rzeczy?

Zawsze dyskutujemy o naszych pomysłach. Jestem bardzo otwarta na pomysły takich osób jak Adam. To jest bardzo rozwijające. Dodatkowo, ma on też podobne poczucie estetyki, co nas bardzo fajnie łączy. Przede wszystkim na planie chcę się czuć komfortowo i móc wymieniać się z ludźmi super energią – taką, dzięki której chce mi się pracować.

Bardzo ważne jest nastawienie, z jakim ludzie przychodzą na plan. Jeśli to tylko obowiązek i coś, co trzeba odbębnić, to nic z tego nie będzie. Po to też zdecydowałam się na wykonywanie takiego zawodu, żeby robić to po prostu całą sobą i chcę pracować z ludźmi, którzy mają podobne podejście. Ja przykładam się do każdej najmniejszej rzeczy, bo ona również wpływa na całość. Karmię się pozytywnym nastawieniem i też bardzo dużo czerpię energii zwrotnej od ludzi. To się tak fajnie składa, bo ja trochę też taką intencję wysyłam w kosmos i tacy ludzie po prostu pojawiają się na mojej drodze. Aczkolwiek przy płycie Co gryzie panią L? mówię też o tej zmianie, o tym naprawdę dużym przełomie w moim życiu, gdzie niestety paru ludzi odpadło, bo nasze energie nie były kompatybilne. Po prostu osobowościowo się już nie zgrywaliśmy i to też jest normalne. Idąc za tytułem Tracę, czasami tracimy, ale też wtedy robimy miejsce na nowe i w ostatecznym rozrachunku możemy zyskać.

Klipy to też czasami pewnego rodzaju wyrzeczenia, bo niektórzy np. ścinali włosy lub musieli drastycznie zmienić swój wygląd. U Ciebie wiem, że klip do Planu awaryjnego kręciliście około 4 w nocy.

Tak! Piękny wschód słońca nad łonami zboża w czerwcu (śmiech). Bardzo dobrze, że o tym wspomniałeś, bo akurat przy okazji klipu do Tylko tańczę bardzo wielką dla mnie nowością było to, że jestem, po pierwsze, w stroju z epoki, że mam baranka na głowie i nie wyglądam jak zwykle. W klipie to ja właśnie gram tę uciemiężoną kobietę. Było to na początku dla mnie mega trudne, że nie mam swoich stylizacji, np. takich komfortowych, jak właśnie przy Planie awaryjnym, gdzie chciałam, żeby to wszystko było takie proste i spójne z tym, jak wyglądałam na co dzień. Przy Tylko tańczę musiałam odnaleźć się w roli. To było dla mnie spore wyzwanie.

 

fot. okładka singla

Jeśli chodzi o muzykę pop, to jest jednak taka tendencja, że trzeba stworzyć jakąś kreację. Najczęściej podkoloryzowaną.

Ale właściwie po co? Nie trzeba tego robić. Oczywiście fajnie jest, jak ma to jakąś koncepcję i współgra też z tym, co robi dany artysta. Ja w ogóle przy tej płycie sporo mówię o autentyczności, o tym żeby nie odgrywać sztucznie przypisanej roli. Jeśli idziesz za swoją prawdą, to siłą rzeczy pociągasz za sobą pewnego rodzaju ładunek i masz przekaz do właściwych ludzi. Im bardziej w to wierzysz, tym ten przekaz będzie silniejszy. Po prostu. U mnie nastąpiła ewolucja, a nawet rewolucja. Cieszę się z tego też, że ten rozwój nastąpił także pod względem muzycznym, to było dla mnie bardzo ważne. Czasami niektórzy proszą mnie i mówią: „Piątek. Ale Gosia… Piątek” – i to też jest fajne. Bo Gosia jest też taka, jak była na Piątku. Tylko to była Gosia rok 2016, więc troszeczkę czasu już upłynęło i mam też nowe rzeczy do pokazania. To chyba taka wewnętrzna potrzeba, żeby pokazywać nowe, nowe i jeszcze raz nowe.

Właśnie singiel Tracę bardzo zwrócił na Ciebie uwagę, że jednak to jest jakaś wyraźna zmiana, że nagle dzieje się coś innego. Mnie najbardziej ujęła sekcja rytmiczna i te charakterystyczne bębny. Zew i Plan awaryjny to była forma, w której według mnie czujesz się najlepiej. Taka komfortowa strefa dla Ciebie. Natomiast Tracę było takim trochę wybiciem słuchacza z rytmu. Że to nie jest tak, że sobie ciągle robicie podobną muzykę w jednym klimacie. Słuchacze byli wystawieni na coś nowego, a jednak ludzie lubią przypisywać łatki.

Tak, dokładnie! To wszystko się właśnie sprowadza do otwartej głowy. W każdej dziedzinie życia, niezależnie czy to będzie muzyka, czy po prostu otwartość na świat. Ważne jest nieposiadanie tych klapeczek na oczach, tylko widzenie szerzej świata i ludzi. Wielowymiarowo. Niewkładanie ludzi do szufladek i mówienie: „Aha, to ty jesteś z tej szuflady, więc w takim razie nie możesz iść do tamtej szuflady, bo tamta jest przypisana do kogoś innego”.

 

I wtedy zawsze pojawia się komentarz do tego, że ktoś już się skończył (śmiech). Odchodząc chwilowo od tematu singli, to, co mi się w ogóle podoba przy tej płycie, to to, że w końcu zaczęto mówić o Tobie też w szerszym kontekście. Że potrafisz zrobić coś więcej, że jesteś poważną artystką. Ktoś dostrzegł gdzieś, że potrafisz robić rzeczy też te bardziej ambitne. I że w końcu nie przypisują do Ciebie tej wcześniej wspomnianej łatki.

Ja też jestem w takim momencie, gdy chcę podzielić się taką historią i to na wielu płaszczyznach. Przy tej płycie bardzo też chciałam uczestniczyć w tworzeniu grafiki. To było dla mnie bardzo ważne. Okładkę przygotowała graficzka z Universalu, ale to, co jest w książeczce, te wszystkie kolaże, robiłam ja wspólnie z artystką z Wrocławia – Pauliną Walas. Bardzo chciałam, żeby to były kolaże, bo ta forma sztuki jest mi bardzo bliska. Zaczęłam wyklejać różne rzeczy już jakiś czas temu – to jest bardzo fajna forma terapeutyczna. Powstają czasami takie projekcje, które zaskakują, obrazując to, w jakim stanie emocjonalnym jesteśmy. To jest niesamowite. I chciałam, żeby ten mój zamysł, moja historia, przełożyła się na grafikę. Przygotowując kolaże, wycinałyśmy mnóstwo rzeczy. Pisałam też wszystkie teksty na analogowej maszynie, którą kupiłam za całe 150 złotych (śmiech). Wycinałyśmy je potem też analogowo, nożyczkami i kleiłyśmy, a dopiero na koniec całość została zeskanowana.

Robienie kolaży wywodzi się jakoś z Twojego dzieciństwa czy bardziej jest to nowo odkryta rzecz?

To bardzo ciekawe, co mówisz, bo trochę tak jest. Miałam różne fantazje, będąc dzieckiem. Jak byłam mała, bardzo lubiłam przede wszystkim robić swoje gazety, które potem kazałam moim rodzicom kupować, żeby mieć pieniądze na kolejne wydawnictwa (śmiech). I też sobie wtedy dużo kleiłam, wycinałam, więc jest to na pewno bardzo dobry trop. Wróciłam do tego jakiś czas temu.

Biorąc czynny udział w szacie graficznej albumu, całego bookletu, czujesz, że jest to jeszcze bardziej Twoja płyta? Wiadomo, muzyka zawsze była Twoja na tych albumach. Jednak tutaj dokładasz kolejny element.

Dokładnie – dokładam kolejny element. Na poprzednich płytach miałam oczywiście ogromny wpływ na to, co się tam znajduje w środku, ale nie aż tak namacalny jak na obecnej płycie.

Na przykład na okładce Twojego debiutu mogliśmy zobaczyć te „otwarte głowy” wspominane przez Ciebie nawet dzisiaj.

To jest grafika mojej ukochanej artystki Marii Jagłowskiej. Mieliśmy wtedy mało czasu na stworzenie tej okładki, a dziś też na pewno bym to zrobiła trochę inaczej. Bardziej wykorzystałabym jej potencjał, bo ona jest niesamowita i mega wszechstronna. Mam w domu nawet jej dywan, bo ona też tka różne rzeczy. Razem też robiłyśmy zdjęcia do debiutu i to analogiem, a 5 lat temu to nie było takie oczywiste jak jest dzisiaj. Na reedycję niestety nie miałam dużego wpływu, bo to działo się wszystko w niesamowitym tempie. Potem przy miXturze wymyśliłam to, że chcę mieć po prostu okna, tak jakbyśmy byli w Windowsie. Nie wykonywałam ale chciałam, żeby właśnie tak wyglądało. Tym razem poszłam jeszcze krok dalej i stwierdziłam, że chcę to zrobić własnoręcznie.

Na pewno zajęło Ci to trochę więcej czasu.

Paula, czyli artystka od kolażowania, przyjechała do mnie z Wrocławia i 2 dni siedziałyśmy, żeby to zrobić. Spędziliśmy czas, tonąc w papierach i książkach.

Jak już jesteśmy przy miXturze, to troszeczkę zboczę z tematu. Przy premierze poprzedniego krążka w wywiadach wspominałaś o tym, że w Polsce artyści alternatywni patrzą na artystów popowych troszeczkę z góry, jakby byli lekko nad wami. Myślisz, że coś się zmieniło przez ostatnie 3 lata?

Przez te ostatnie lata od wydania miXtury trochę się na rynku pozmieniało, ale w moim odczuciu te podziały nadal są żywe. Jest taka napuszona część naszego show biznesu, która absolutnie nie dopuszcza do siebie nawet chęci porozmawiania z nami.

No właśnie, w czym tutaj tkwi problem? Na festiwalach są przecież zagraniczni artyści popowi obok tych alternatywnych.

Nie wiem, nie mam pojęcia. Podaję zawsze przykład naszego Openera, gdzie headlinerzy z zagranicy to są naprawdę popowe mega gwiazdy, a Polscy headlinerzy są zdecydowanie bardziej alternatywni, popowi artyści po prostu nie są zapraszani. Jest taki podział, który potem pewnie też wpływa na ludzi chodzących na festiwale. Moim zdaniem to się raczej nie zmieni, bardziej pewnie muzyka będzie ewoluować w stronę takiego odświeżonego alternatywnego popu. To taka ogólna tendencja, że szukamy czegoś innego, ale cieszy mnie to. Chciałabym jednak nawiązać ten dialog z tą drugą stroną. Trochę też pokazuję, że można to zrobić, na tej płycie.

Na najnowszej płycie jest przecież właśnie Mikołaj i Monika z Linii Nocnej, czy Bartek Dziedzic tworzący z Arturem Rojkiem i Dawidem Podsiadło.

Dokładnie. Jest Linia Nocna, z którą jestem naprawdę zżyta. To są moi przyjaciele. No i Bartek Dziedzic, który jest ewidentnie osobą z tamtej strony, że tak powiem. Mogłam z nimi usiąść, porozmawiać, wspólnie pracować. Żadne z nas nie ucierpiało intelektualnie ani nie skalało się popowym czy alternatywnym brzmieniem. Dawid to idealny przykład, który łączy komercję ze sznytem alternatywnym od tylu lat. Oczywiście niektórych rzeczy nie dałoby się połączyć, nie wszystko do siebie pasuje, ale taka chęć porozmawiania o muzyce jest dla mnie zawsze bardzo cenna. Mam nadzieję, że będzie to postępować i pójdzie w dobrą stronę. W końcu muzyka jest uniwersalnym językiem i wszyscy mamy ją w sercach.

 

fot. okładka płyty

To też się trochę zmienia. Na przykład twoje nominacje do Fryderyków czy ta płyta, która przełamuje pewne konwencje. Miejmy nadzieję, że pękną te granice. A były takie opinie na temat nowej płyty, które Cię zaskoczyły? Że nagle ktoś powiedział coś o Tobie, o czym właściwie byś nie pomyślała?

Ktoś np. zwrócił uwagę, że są ballady na tej płycie, a ja właściwie nigdy ich nie tworzyłam. Jest oczywiście piosenka Usłysz mnie, bardzo intymny, minimalistyczny utwór, który chciałam pokazać światu, bo taka też bywam. Bardzo lubię śpiewać takie kameralne piosenki.

Jeśli chodzi o koncerty, to takie kameralne też by Ci odpowiadały, dla takiej małej publiczności?

Tak właśnie zaczynałam w tym mieście! (śmiech) Na Powiślu, w zadymionym klubie, bo jeszcze wtedy można było palić. Był kiedyś taki klub „Diuna” i to tam stałam z moim pianistą, który jest teraz też pianistą u Dawida Kwiatkowskiego. Śmiesznie to się zaczynało, mam sentyment do takich klimatów. Mam nadzieję, że kiedyś będę mogła zrobić chociażby epkę z takimi akustycznymi aranżacjami nowych piosenek albo tych, które już były.

Właśnie o takich epkach wielu artystów wspomina i one w znaczniej większości jednak się ostatecznie nie ukazują. Margaret w tamtym roku wspominała, że wyda balladową epkę na jesień i to już niestety nie powstało.

No ja wiem, wiem. Ja jestem tak silnie zdeterminowana, że raczej jest to bardzo, ale to bardzo możliwe. U Margaret natomiast powstało coś innego, pełnoprawny album, i myślę, że ona bardzo konsekwentnie i świadomie buduje swoją pozycję na rynku. I to przynosi efekty. Nawet jeśli nie wszyscy jej fani dobrze zareagowali na Gaję, to był to krok do wprowadzania kolejnych zmian.

Gaja Hornby to też jednak była ta forma bardziej alternatywna. Nowa płyta to lekko inne klimaty. Hip-hop, a nawet bardziej newschool stał się o wiele bardziej radiowy i Margaret właśnie w ten klimat uderzyła. Czuła to, więc świadomie w to poszła. Gaja była bardzo niszowa i mimo że była to super płyta, to nie mogła ona zdobyć, niestety, większych zasięgów, bo ludzie ją siłą rzeczy odpychali, gdyż był to czas jej największych radiowych hitów, jak Tempo.

Zszokowani byli, co tu dużo ukrywać. Mi się to bardzo podobało, bo lubię takie zmiany u ludzi. Wtedy właśnie wywołują emocje, poruszają. Choć się zmian zwykle boimy, to jest to naturalna droga rozwoju.

Wracając jeszcze do samej płyty. Jest 11 utworów, teraz puszczasz piąty singiel. Planujecie jeszcze coś wypuszczać z tej płyty?

Cały czas rozmawiamy. Ja na pewno chcę jeszcze wrzucić na mój kanał „live” nagrany w naturze, w lesie. To jest takie moje małe marzenie. Zobaczymy, czy mi się uda to zrealizować, czy pogoda w ogóle dopisze. Nie ukrywam jednak, że już myślę o kolejnej płycie, nawet wczoraj skończyłam nowy kawałek. Coś tam już kombinujemy, ale zobaczymy, jak to się nam ułoży.

To są już bardziej wersje finalne czy jeszcze sobie w tym grzebiecie?

Grzebiemy, grzebiemy. Jeszcze wszystko jest w toku. Ważna jest skończona kompozycja, potem będziemy nadbudowywać to produkcyjnie. Ja też teraz z chłopakami robię całą płytę Dawida Kwiatkowskiego, więc jest dużo roboty. Dlatego miałam taką przerwę od pisania rzeczy dla siebie, bo promowaliśmy płytę, więc miałam też trochę przestrzeni dla Dawida.

A były jakieś odrzuty z płyty Co gryzie panią L?

Można uznać, że był jeden odrzut, ale to z samego początku tworzenia. Pojechałam do Londynu i przez 3 dni sobie tam tworzyłam z różnymi twórcami. To nie były campy, jak przy miXturze, a mój indywidualny wyjazd. Na pewno z tej wycieczki jedna piosenka, niestety, się rozpłynęła, a żałuję bo nawet była fajna.

Chciałem też Cię właśnie zapytać, czy jeszcze coś się by pojawiło tak poza albumowo. Taki luźny numer, który nie trafił na Co gryzie panią L?, a także nie trafi na nowy materiał. Wielu artystów teraz tak robi.

Raczej będą to już piosenki, które będą na kolejnej płycie. Postaram się jak najwięcej tych piosenek wydawać, bo jest taka dziwna przypadłość, że jak już wydasz płytę, to ludzie wszystkie piosenki znają i pytają: „co tam masz jeszcze?”.

W ogóle wydawanie singli jest znacznie szybsze niż kiedyś. Jest ich teraz też często więcej, bo po 4/5.

Nikogo nie obchodzą płyty, trochę, nie?

Nas, zbieraczy obchodzą! Ale jest to jednak smutna tendencja do niekupowania płyt.

Fajne jest to, że pozostali jeszcze zbieracze, koneserzy i po prostu fanatycy namacalnych nośników: CD, winyli czy kaset. Ale to chyba już trochę znak naszych czasów, że słuchacze coraz częściej słuchają playlist z wybranymi singlami niż całych albumów. Każdy ma swoje podejście. Najważniejsze, że muzyka ciągle jest ważna.

Z drugiej strony jest taki plus względem dawniejszych czasów, że jak sobie włączamy Spotify czy YouTube, to przynajmniej wiemy, kto śpiewa daną piosenkę. Kiedyś, jak ktoś coś usłyszał w telewizji, radiu, to nawet jak mu się spodobała piosenka, to już nigdy jej najczęściej nie znalazł.

Dokładnie. Teraz masz Shazama, masz wszystko. Ja jestem „millenialsem”, więc jestem na styku tego wszystkiego. Nawet sam Spotify jest dla mnie niesamowitym narzędziem, ponieważ dostępność do muzyki jest ogromna – masz wszystko na wyciągnięcie telefonu. Jest to dla mnie bardzo fascynujące i oczywiście bardzo, ale to bardzo intensywnie z tego korzystam. Każdego dnia. Nie musisz już czekać, aż przyjdzie zamówiona płyta. Masz dostęp do najnowszej muzyki praktycznie w każdym miejscu na świecie i w każdym momencie.

Na pewno to przywiązanie do płyt było kiedyś o wiele większe, ale przecież nadal są słuchacze np. bardziej urbanowych brzmień, którzy nadal doceniają fizyczną formę płyt i przecież Ci artyści mają ogromną sprzedaż. Tam ten oldschool jest zachowany.

Tym bardziej, że słuchacze nie muszą na nie czekać, bo w dzień premiery, o północy mają ją już na swoich ulubionych serwisach streamingowych. Jednak wracając bardziej do samej piosenki, bo po to się tutaj jednak spotkaliśmy: Tylko tańczę powstało w teamie z Patrykiem Kumórem i Dominikiem Buczkowskim. Chyba można powiedzieć, że jest to już wasz sprawdzony zespół, już wiele razem zrobiliście. Jest tak, że Wasza współpraca zawsze musi przynieść jakieś konkretne utwory? Wiecie, że jak pracujecie razem, to coś się narodzi?

Gdy złączymy swoje siły, odczucia, postrzeganie muzyki i przemyślenia na temat muzyki, to może – ale nie musi – powstać coś naprawdę fajnego. Mamy taką wiarę w sobie. Z tą wiarą przychodzimy na nasze sesje, choć akurat Tylko tańczę powstało na mojej działce pod Warszawą, na którą przyjechaliśmy sobie ze sprzętem na dwa dni. Trochę pracowaliśmy, trochę odpoczywaliśmy. Mieliśmy ten luksus, że mogliśmy na chwilkę się tam zaszyć, bo myślę, że teraz byłoby to niemożliwe, patrząc na ilość pracy, którą oni wykonują codziennie. Nie każdy wie, ale chłopaki robią muzykę np. do filmów. Współpracują też z młodymi artystami, którzy przychodzą np. po The Voice Kids. To są tacy sprawdzeni ludzie, z którymi świetnie się dogaduję i dobrze nam się razem pracuje. Mamy też oczywiście przerwy czy długie okresy, kiedy się nie widzimy. Potem na świeżo, z nową energią siadamy i tworzymy. Uwielbiam takie środowisko, gdzie naprawdę możemy sobie przekazywać piłeczkę, robić burzę mózgów i wymieniać się myślami.

Czy ta burza mózgów była też przy pisaniu tekstów? Przy tekście również są trzy nazwiska.

Tak, bo właśnie tak to się odbywa. Najpiękniejsze jest pisanie tekstów razem. Kiedy rozmawiamy, to właśnie wtedy dzieje się ta magia i powstają najlepsze linijki. Na przykład Dominik odwraca się i mówi coś, co nas popycha bardzo do przodu. Razem się nakręcamy i uzupełniamy. Taki układ funkcjonuje też w teamie z Mimi i z Mikim z Linii Nocnej. Przyznaję otwarcie, że ja jestem raczej panią melodią. To jest totalnie mój konik. Uwielbiam tworzyć takie melodie, które zapadają w pamięć. Dopiero tekst jest dla mnie swego rodzaju wyzwaniem i czasami muszę z tekstem posiedzieć bardzo długo. Natomiast praca zespołowa, to praca na żywym organizmie, która mnie bardzo fascynuje, bo wtedy pracuje się o wiele szybciej, a i pomysłów jest o wiele więcej.

Nie masz na szczęście takiego ciśnienia, że jednak musi być tak, że wszystkie teksty na płycie muszą być Twoje? No bo jednak teksty na Co gryzie panią L? są od różnych ludzi.

Wszystkie są po części moje, niektóre bardziej, a niektóre mniej. Jest taka niepisana zasada, jeśli chodzi o songwriting, że my sobie nie wydzieramy słów, typu: „A to słowo było moje, a to twoje. Ja mam 10%, a Ty masz 15%” (śmiech). To jest bardzo demokratyczne. Po prostu na początku mówimy, jakie są podziały i na jakich zasadach działamy. Dzielimy się po równo. Jeśli chodzi o ten album, to jak najbardziej teksty i muzyka do utworów powstały przy moim znacznym udziale. Nie byłabym w stanie zostawić komuś całości utworu tworzonego na moją płytę.

A w samej muzyce, co cię najbardziej fascynuje? Nawet nie mówię już konkretnie o twoich utworach, ale ogólnie o rzeczach, których słuchasz.

Jest to bardzo wielowarstwowe. Zwracam uwagę bardzo na produkcję. Ja mam takie swoje klimaty, na które mój wewnętrzny GPS mówi: „aha, dobra, tutaj mi szybciej zabiło serce”, albo: „mam gęsią skórkę”. Wiadomo, każdy ma taki swój muzyczny gust. Jakbyście sobie przejrzeli moje polubione utwory na Spotify, to tam są przeróżne rzeczy. Ja uwielbiam odkrywać takie perełki, które mają po np. 10 tysięcy odtworzeń maksymalnie i są dobrze zrobione, świetnie skrojone, z ciekawym pomysłem. W ogóle fascynujące jest też pokolenie urodzone już po roku 2000. Oni już produkują muzykę, a ja słucham tego i mówię sobie: „OK, fajnie. Ja mogę się też tego od nich nauczyć” – i to jest cudowne. Nie zamykam się na nic. Jest taka tendencja, że ludzie mówią, że nie rozumieją tej muzyki. Uważają, że są na nią za starzy. Skoro się tak od razu na wstępie ograniczamy, to nigdy tego nie pojmiemy. Nie ma nawet takiej opcji. Ale ja pracuję w tym biznesie i bardzo bym chciała zrozumieć. U takich nastoletnich twórców zauważyłam, że oni naprawdę świetnie, eklektycznie łączą różne rzeczy, wręcz recyklingują brzmienia.

Nie są jeszcze poddani tym schematom, które gdzieś mogli usłyszeć, bo są na to za młodzi i przez to nie przeżarci tą muzyką.

Tak! I tworzą potem te nowe schematy (śmiech). To jest tak cudowne i tak świeże, że chcę cały czas poszukiwać tej świeżości i nie chciałbym zatrzymać się na tym, co było pięć lat temu. Mój charakter by tego nie wytrzymał. Poszukiwanie nowych rzeczy sprawia mi naprawdę dużo frajdy.

Tym bardziej, że w tych czasach można zrobić muzykę na komputerze u siebie w domu. Każdy może być muzykiem.

Ja naprawdę nigdy nie przypuszczałam, że w ogóle wejdę w świat produkcji, ale okazuje się, że np. TikTok jest znakomitą platformą dla muzyków, nawet takich powiedzmy początkujących producentów, żeby sobie po prostu wrzucali to, co mają w danym momencie w głowie. Ja też robię takie miniprodukcje pod TikTok. Po prostu, jak chcę zrobić jakiś mój kontent oryginalny, to mam mikrofon, karty, klawiaturę sterującą, no i po prostu sobie to robię. 15-30 sekund – i jest. Właśnie w ten sposób odkrywam w końcu TikToka, bo miałam dużo podejść do tej platformy i nie mogłam w ogóle znaleźć na nią sposobu. Ale tam jest też dużo kreatywnych ludzi, którzy po prostu wymyślają fantastyczne rzeczy. Mówię tutaj głównie o muzyce. Algorytm już wie, że lubię takie rzeczy, więc spoko (śmiech).

Jak już jesteśmy w temacie produkcji, to podpytam, jakiego DAW-a wolisz? Czy to jest już obojętne w tym momencie?

Większość ludzi, z którymi pracowałam, używała Logica, ale na przykład ja pracuję na Abletonie. Jestem bardzo początkująca w tej kwestii produkcyjnej. Na razie się wszystkiego uczę i nie zamierzam na siłę zajmować miejsca producenta. Zawsze mnie to jednak fascynowało, zawsze byłam blisko producenta i wiedziałam, jakie są wtyczki, co gdzie dać mniej więcej, żeby miało to takie brzmienie, jakie ja chcę, ale sama tego fizycznie nie robiłam. Bardziej dyrygowałam (śmiech) i jak spojrzysz sobie przy pierwszej płycie w kredyty, to jestem też producentem całego albumu.

Tam Piotr Siejka głównie tworzył z Tobą ten album. Na miXturze też jednak sobie dotknął trochę materiału płytowego. Na najnowszej płycie już nie widziałem nigdzie Piotra.

Na miXturę zrobiliśmy razem Ostatni most, Inną oraz, nie każdy o tym wie, ale Nieznajomego, ponieważ Piotr jest tam pod pseudonimem.

Wasze drogi z Piotrkiem się rozeszły?

Tak, ale wyszło to bardzo naturalnie. Zaczęłam poszukiwać czegoś innego.

Chciałbym zapytać też o featy, bo na pierwszej płycie ich nie było i nie ma ich na Co gryzie Panią L?. Nie chcesz ich robić, czy nie lubisz? Na miXturze były w sumie dwa, bo pojawili się Jakub Moreau i Piotr Kupicha.

Jakoś nie jest mi to chyba na razie pisane, ale bardzo chcę i mam takich ludzi, taką trójeczkę polskich wokalistów, z którymi bardzo bym chciała zrobić duet. Może to nie jest jednak jeszcze ten moment.

A co jest największą wartością najnowszej płyty?

Ta płyta jest na pewno moim manifestem i takimi zapiskami z podróży, którą odbyłam ze sobą. W takim samorozwoju, docieraniu do tego, kim jest tak naprawdę na ten moment Lanberry i Małgorzata Uściłowska. I kto był pierwszy? Okazuje się, że jednak Lanberry. Ściągałam z siebie te wszystkie warstwy, które przez całe życie zostały we mnie wdrukowane oraz nadbudowane. To był fascynujący proces i on nadal trwa. Często o tym mówię, że to bycie blisko siebie nie zawsze jest łatwym procesem, bo wykruszają się te osoby, które przy nas były, ale też w to miejsce przychodzą do nas kompatybilni nowi. Czasem to jest bolesny proces.

Myślę też, że bardzo dużo poświęcam zagadnieniu wolności. Co to znaczy dla mnie w ogóle wolność? Wolność jest takim pojęciem, gdzie każdy ma coś do powiedzenia. To nie jest tak, że teraz będę robił, co tylko będę chciał. Ludzie bardzo dziwnie pojmują wolność. To nie o to chodzi. Chodzi o przestrzeń, w której możemy podejmować decyzje bez nacisków, bez presji, bez jakiś chorych stereotypów, wyobrażeń, bez lęku. Zwłaszcza to ostatnie jest bardzo mocno wdrukowane w nas, w naszym kodzie kulturowo-społecznym. Tu nie chodzi o egoizm, bo pewnie zaraz dużo głosów się odezwie, że no tak, zawsze tylko „ja, ja i ja”. No tak, „ja”, ale jeśli jesteśmy skupieni na sobie, to też jesteśmy ułożeni wewnętrznie, więc tworzenie relacji będzie o wiele łatwiejsze i naprawdę będziemy wiedzieli, czego chcemy. To będzie o wiele zdrowsze. O to chodzi w tej mojej filozofii. Myślę, że takim słowem, które podsumowuje ten album, jest więc słowo „wolność”. Tylko trzeba jeszcze dopowiedzieć całą tę historię, o co w niej chodzi. O wolności mówi się ostatnio bardzo sporo w naszej przestrzeni publicznej. Albo o ograniczeniu tej wolności…

 

fot. materiały prasowe (klip „Tylko tańczę”)

Jesteś jeszcze czasami zaskoczona, gdy tak coraz bardziej artystycznie się odkrywasz?

Tak! Ale uważam, że to jest piękne. Celebrujmy to zaskoczenie. Mówmy sobie: „Ojej! A to ciekawe. Nie wiedziałem tego o sobie. Fajnie. Dziękuję, że mogłam się tego dowiedzieć”. To też nie jest łatwe i nie przychodzi mi to swobodnie, ale się tego uczę i to bardzo ułatwia życie. W ogóle podnoszenie komfortu swojego życia jest dość ambitnym pomysłem. Da się jednak to robić. Krok po kroku. To jest droga, która nie ma końca.

Mam takie wrażenie, że nagranie tej płyty pozwoliło ci siebie ułożyć w życiu.

Oczywiście, jestem teraz bardziej spokojna, ale mam jeszcze czasami takie wybuchy złości. A to dlatego, że pewne rzeczy, kwestie, sytuacje w naszym życiu, kraju, rodzinach nie dają mi spokoju. Pracuję nad tym. Zastanawiam się, jak to wszystko ogarnąć.

Wybuchy złości najbardziej było widać w Polsce, gdy był Strajk Kobiet, kiedy wielu artystów wydało swoje utwory, którymi pokazywali swoje niezadowolenie. Twoja płyta to może nie jest konkretne nawiązanie, ale są w niej odniesienia do bardziej świadomej wolności, o której wspomniałaś. Artyści nie boją się mówić o problemach dotykających społeczeństwo?

Przede wszystkim każdy ma swoją drogę. Nie można każdemu artyście powiedzieć, że „dobra, to teraz ty będziesz aktywistą, bo masz taki obowiązek”. Nie każdy może być aktywistą, bo to też może się źle skończyć. Ja wybrałam swój nośnik, jakim jest muzyka i komentarz do tych sytuacji jest na pewno w piosence Nocny sport. Bardzo cierpię na tych podziałach. Jest to bardzo męczące i frustrujące.

Samo postrzeganie muzyki też Ci się zmieniało na przestrzeni lat? Może nawet nie takie stricte producenckie, ale uczuciowe podejście do muzyki. To, jaką rolę odegrała w Twoim życiu. Zaczynałaś od coverów, potem The Voice of Poland

Oczywiście. Wiele się zmieniało na przestrzeni lat. Ludzie widzieli covery, lecz ja tak naprawdę gromadziłam swój autorski materiał. Nie mogłam go jednak opublikować, gdyż nie robiłam tego sama, tylko zawsze z kimś i ta osoba też zawsze była od czegoś zależna. Już wtedy miałam swoje demo, złożone zresztą właśnie w Universalu. Jednak było ono po angielsku i niestety się nie udało. Dopiero musiałam nawrócić się na język polski i wtedy się to wszystko zaczęło. Myślę, że mój stosunek do muzyki, to jest wielka miłość od dziecka, która sobie ewoluuje i jest to bardzo ciekawa przygoda. Na pewno wiele razy ratowała mi tyłek.

A czy według ciebie covery to dobry sposób na pokazanie się? Wielu młodych artystów je nagrywa, a spotykam się z opiniami, że powinni je jak najszybciej odrzucić i zacząć tworzyć własne rzeczy.

Bardziej się skłaniam w tę stronę, żeby jednak robić swój materiał. Aczkolwiek wiem, że covery są tak nośne, bo ludzie lubią słuchać piosenki, które już dobrze znają. Jeśli im zaśpiewasz coś, co im się super kojarzy i trafisz akurat w taką masówkę, to rzeczywiście możesz zrobić fame na coverze. Tylko pytanie: czy tak samo nośna będzie twoja autorska, solowa twórczość? Są tacy artyści, którzy wiele lat śpiewali covery i robili to bardzo dobrze, a potem na szczęście przebili się ze swoim materiałem. To jest mega osiągnięcie. Jak mnie ludzie pytają o różne talent show, to zawsze mówię: „dobra, ale miejcie już swój materiał przed tym programem, żeby potem od razu prezentować to, co tak naprawdę wam w duszy gra”. Wydaje mi się, że właśnie to jest najważniejsze.

Rozmawiał: Mateusz Kiejnig

 

3 odpowiedzi na “„Każda dziedzina życia sprowadza się do otwartej głowy” – nasza rozmowa z Lanberry [WYWIAD]”

Leave a Reply