11 marca 2021 roku, ukazał się solowy album Daniela Grupy zatytułowany “Zanim nadejdzie noc”. Wokół fortepianu, który pełni na tej płycie rolę pewnego narratora muzycznej opowieści, pojawi się też brzmienie kwartetu smyczkowego, dźwięki trąbki i niespodzianka w postaci śpiewu… Renaty Przemyk. Zapraszamy na naszą rozmowę z wybitnym artystą.
fot. Ala Szarowar
Z muzyką miałeś do czynienia od zawsze. Już w wieku 17 lat tworzyłeś własne utwory. Dlaczego więc tak długo musieliśmy na fonograficzny debiut Daniela Grupy?
Bo zawsze żyłem w przekonaniu, że te wszystkie utwory można napisać lepiej albo inaczej. W swoich szufladach miałem dziesiątki szkiców, i każdy z nich wydawał mi się doskonały ale tylko do momentu kiedy zaczynałem pisać.
Potem była walka, którą przegrywałem, bo moje wyobrażenie o dźwiękach, o melodii było zupełnie inne niż to, które zapisywałem w nutach. Pamiętam jak dostałem płytę i partyturę „Pasji w/g Św. Łukasza” Pendereckiego. Świat mi się wtedy zawalił, bo jak można napisać coś równie pięknego? A jak nie można, to po co w ogóle pisać? Długo trwał u mnie sam proces akceptacji swoich niedoskonałości, a jeszcze dłużej odrzucenie rozczarowania, jaki czasem towarzyszył mi podczas słuchania swoich zapisków. Miałem jednak szczęście spotkać na swojej muzycznej drodze wspaniałych ludzi, profesorów i przyjaciół, którzy mocno mnie wspierali w chwilach zwątpienia i motywowali w okresach lenistwa. 🙂
Nagranie tego albumu można trochę powiązać z Twoją inną pasją, a mianowicie wspinaczką górską. Długa droga doprowadziła Cię do nagrania tego wyjątkowego albumu. Czy satysfakcja z jej nagrania, a w końcu wydania jest podobna do tego, gdy zdobywasz kolejny ważny dla Ciebie szczyt?
A wiesz, że nigdy nie myślałem w ten sposób? W górach zazwyczaj umordowani jesteśmy strasznie, a kiedy już uda się wejść na szczyt, to po chwili euforii, trzeba szybko i ostrożnie schodzić. Dopiero w namiocie, kiedy coś zjesz i napijesz się herbaty, przychodzi taki czas kiedy całą tą drogę i wszystkie jej wspaniałości przeżywasz jeszcze raz. Przynajmniej tak jest ze mną. Kiedy jesteśmy w Sokolikach, nagrodą za wspaniały wspinaczkowy dzień jest piwo przy ognisku, a w Tatrach wolny prysznic w schronisku. 🙂 Muzyka się nie kończy. Ja jestem bardzo szczęśliwy i czuję ogromną …ulgę, że udało się nam nagrać cały album i wydać płytę, ale jest to raczej taki przystanek drodze.
Z wielu względów ten album wydaje się magiczny. Słuchanie jej to jakby wędrówka przez zakamarki naszego życia. Jaką wartość dla Ciebie stanowią te kompozycje w odniesieniu do Twojego życia?
Nie znam twórcy, który w swojej pracy nie odnosi się do swojego życia, do swoich przeżyć czy doświadczeń, no może za wyjątkiem Strawińskiego. Pewnie, że te utwory, to takie moje historie, dla mnie niezwykle ważne. Ale różnica między mną a na przykład Tobą, jest tylko taka, że mi jest łatwiej je zagrać niż opowiedzieć. Jestem facetem, który nie jeden raz się potknął, i nie jeden raz żałował. Mieszkałem w czterdziestu różnych miejscach, kochałem za mocno, cierpiałem za głośno, za długo siedziałem przy ogniu i wypiłem morze czerwonego wina. Bardzo chciałem zamknąć jakiś rozdział w swoim życiu i na pewno ta płyta czymś takim jest. Myślę też, że może jednym z powodów dla którego tak długo odkładałem ten album był strach, że stanę przed słuchaczem nagi. Dzisiaj mam 46 lat i po prostu przestałem się wstydzić. 🙂
Wszystkie kompozycje skupione są wokół fortepianu – instrumentu, z którym jesteś związany. Na czym polega według Ciebie jego prezentacja na albumie „Zanim nadejdzie noc”?
Na fortepianie gram od szóstego roku życia, jest dla mnie zatem najbardziej naturalnym i środkiem wyrazu i jednocześnie najłatwiejszym. Chciałem aby na tej płycie fortepian był pewnego rodzaju narratorem. Tak aby, nawet kiedy go nie słychać słuchacz podświadomie czuł, że jest gdzieś blisko.
fot. Ala Szarowar
Oprócz fortepianu na płycie usłyszymy inne instrumenty (skrzypce, wiolonczela, ukelele basowe, a nawet perkusja). W jaki sposób rodził się pomysł wykorzystania innych instrumentów, które stały się dopełnieniem wybranych kompozycji?
Hm, chyba zawsze na początku są dźwięki, melodia, może harmonia. Sama instrumentacja pojawia się chwilę później. Nie pamiętam czy zdarzyło mi się najpierw założyć w jakim instrumentarium będzie napisany utwór i dopiero później pisać. Wielcy kompozytorzy piszą swoje dzieła zakładając brzmienie orkiestr symfonicznych, kwartetów, kwintetów ja najpierw szukam dźwięków, a potem intuicyjnie szukam w myślach instrumentu, który by to zagrał. Nie ukrywam, że uwielbiam brzmienie kwartetu smyczkowego, więc sięgam po niego często.
Czy możesz powiedzieć, że każda z tych kompozycji od strony czysto emocjonalnej odzwierciedla nieco inną część Ciebie? Czy jednak jest to pewna określona wizja, skupiona na jakiejś konkretnej części Ciebie samego?
Chciałem, żeby ten album był koncepcyjny, żeby miał swój początek i koniec. Ale tak naprawdę dopiero po napisaniu wszystkich utworów układałem jego kolejność. Dwa utwory, które napisałem z myślą o płycie, odłożyłem i postanowiłem ich nie umieszczać, bo nie mogłem znaleźć na nie miejsca. Nie chcę zbyt głęboko patrzeć w głąb siebie, bo się boję, że znajdę tam więcej demonów niż te o których wiem. 🙂
Każdy dźwięk zastępuje na tej płycie wiele słów. Do swojego świata zdecydowałeś się jednak wpuścić wybitną wokalistkę Renatę Przemyk, która wyśpiewała słowa w utworze „Moja Modlitwa”. Czy to znaczy, że nie wszystko da się wyrazić samą muzyką? Z czego wyniknęła potrzeba tej współpracy?
Hm… może jest tak, że te nasze światy (Renaty i mój) nie różnią się aż tak bardzo od siebie? To niezwykła kobieta i wspaniała artystka. Mnie urzekła swoim spokojem i oceanem możliwości interpretacyjnych. „Moja Modlitwa” od samego początku miała być zaśpiewana, ale dopiero kiedy pojawił się tekst, który napisał mój przyjaciel Sebastian Mnich, powstał pomysł, żeby zaśpiewała to Renata. My nigdy wcześniej się nie spotkaliśmy, nie rozmawialiśmy i tym bardziej byłem niezwykle szczęśliwy że zgodziła się zaśpiewać. A, i muszę Ci powiedzieć że w studiu u Leszka Łuszczą w Tarnowie, gdzie nagrywaliśmy Modlitwę, spędziliśmy ma kanapie kilka godzin rozmawiając a nagrywaliśmy tylko kilkanaście minut. 🙂
Czy były jakieś utwory na tej płycie, które były dla Ciebie kłopotliwe? Czy miałeś problem z dokończeniem jakiegoś utworu, czy też „siłowałeś się” z pewną materią?
„Świt”. To taki utwór, do którego podchodziłem kilka razy. Walczyłem jak lew, sam ze sobą, o każdy dźwięk. Nie pamiętam ile było wersji tego utworu, ale cały czas byłem niezadowolony a czasem wręcz zażenowany swoją nieporadnością. Dziś jest jednym z moich ulubionych utworów z tej płyty.
Jednym z najbardziej energetycznych utworów, ale też jednym z singli promujących ten album jest „Burza”. Czy jej charakter wiąże się z jakimiś konkretnymi wydarzeniami?
Wiele lat temu spaliśmy pod namiotem przed lodowcem pod Grossglocknerem. W nocy rozpętała się burza, która trwała nieskończenie długo. Mimo, że zdarzało mi się już spać podczas zawieruchy wszelakiej, tej nocy nie zapomnę. Trzech dorosłych facetów w namiocie i wiele strachów. Obiecałem sobie, że kiedyś napiszę o tym utwór. Minęło 10 lat i jest. 🙂
Pewnym artystycznym dopełnieniem całości są też wyjątkowe teledyski, które powstały do wybranych utworów. W jaki sposób starałeś się dobierać twórców klipów, którzy poprzez scenariusz, zdjęcia i reżyserię mieli obrazować Twoje historie?
Tak naprawdę, odkąd pamiętam pracuję tylko z jednym reżyserem podczas realizacji teledysków, i jest nim Michał Jagiełło. Znamy się wiele lat, przyjaźnimy się i może dzięki temu, że rozmawiamy ze sobą nie tylko o muzyce i obrazach to pracuje nam się wspaniale. Myślę też, że obraz, akurat w przypadku tego rodzaju muzyki jest takim brakującym elementem całości, taką kropeczką na i. Michał też jest osobą niezwykle cierpliwą. Słucha moich chaotycznych pomysłów i zazwyczaj mówi: „Dobra, tak tego nie zrobimy”.
W jaki sposób traktujesz swoją pracę w zespole Anny Wyszkoni w odniesieniu do tego, co sam tworzysz? W jakim stopniu praca w innym zespole jest dla Ciebie jako artysty satysfakcjonująca?
Anię poznałem dziesięć lat temu a może nawet więcej. Przez ten czas miałem szanse być naocznym świadkiem zmian w jej muzycznym życiu – kto wie, może nawet dołożyłem jakąś małą cegiełkę. Mam poczucie, że się przyjaźnimy. Przejechaliśmy całą Polskę wszerz i wzdłuż, kilka razy przelecieliśmy też ocean. To, że słuchamy innej muzyki, czytamy inne książki, nie przeszkadza nam wspaniale bawić się podczas koncertów.
Czy traktujesz wydanie albumu „Zanim nadejdzie noc” jako zapowiedź Twoich kolejnych poczynań artystycznych? Czy ten album można nazwać nowym otwarciem w Twoim życiu zawodowym?
Na pewno tak trochę jest, ale dzisiaj jestem już w trakcie pisania utworu na wspaniałą poznańską orkiestrę smyczkową, czekam na udźwiękowienie filmu do którego pisałem muzykę, kończę leczyć kontuzję pleców, żeby jak najszybciej pojechać w góry i nie mogę doczekać się koncertów, spotkań z publicznością.
Co byłoby dla Ciebie największym sukcesem związanym z tym albumem?
Hm… Gdyby Zbigniew Preisner po wysłuchaniu płyty zaprosił mnie na wódkę. 🙂
fot. Paweł Topolski
Piękny wywiad.Brawo Danielu,brawo.