2 stycznia 2020 ukazała się debiutancka płyta pochodzącego z Wrocławia Jona Jondrensena, wcześniej wokalisty zespołu Nasty Crue. Poznajcie naszą recenzję tego albumu.
Jon Jondrensen rozpoczął karierę jako wokalista i klawiszowiec w zespole Nasty Crue w 2009 roku. Po nagraniu dwóch płyt: “Rock’N’Roll Nation” (2013) i “Riots in Heaven” (2017) postanowił rozpocząć karierę solową. W grudniu 2018 wydał singiel “Metal nic nie czuje”, zapowiadający nadchodzący album “Bajki robotów”. Utwory na płycie są spod znaku melodyjnego prog-metalu.
Płyta “Bajki robotów” powstawała ponad 2 lata. Najpierw trwały poszukiwania autorów muzyki. Ja sam chciałem skupić się przede wszystkim na części wokalnej. – jak informuje artysta
Recenzja płyty „Bajki robotów” – Jon Jondrensen (2020)
Jon Jondrensen w solowej odsłonie prezentuje się bardziej przystępnie, chociaż od strony czysto muzycznej wciąż mamy do czynienia z zaawansowanymi kompozycjami. Nie ma tu już tak wielkiego tąpnięcia, jakie można było wyczuć na płytach Nasty Crue. Nie znaczy to, że na płycie „Bajki robotów” nie znajdziemy solidnie zaprezentowanej porcji progresywnych brzmień, którymi tym razem mocniej steruje sam głos artysty.
Okazuje się, że Jon posiada bardzo melodyjny głos, który w żaden sposób nie kłóci się z mocniej zakreśloną warstwą instrumentalną. Charakterystyczna melodyka wokalu przekłada się na kompozycje, niebędące na siłę kierowane w totalnie przesterowane gitary i nielogicznie potężne uderzenie. Synchronizacja głosu z muzyką jest ważnym atutem tych kilku utworów.
Nie znaczy to, że Jon uciekła w zupełnie inną stronę. Wciąż mamy do czynienia z ofensywą, która niekoniecznie wpisuje się w dzisiejsze kanony gatunków, nadmiernie eksploatowanych w mediach. Za Jondrensenem idzie jakby stara muzyczna szkoła. Nie tylko melodyka jest wyjęta z innego okresu, ale także zapędy idą w klasyczny, choć mniej ekspansywny hard rock.
Naparzanie z cyklu prog metalu zostało nieco wyciszone, choć trzeba przyznać, że wyzwalanie gitarowej energii wciąż idzie na równi z czytelnym przekazem poszczególnych kompozycji („Wstrząs”). W większości utwory zbudowane zostały wokół syntezatorów, co wyraźnie słychać w tych wolniejszych momentach („Choć jeszcze Cię nie ma”). Ta przebijająca się namiastka syntetyzmu dodaje smaczku i wyjątkowego klimatu całej płycie. Czasem wydaje się wręcz jakbyśmy mieli do czynienia z opowieścią wyrwaną ze starych filmów sci-fiction. Do tego odrobina mroku przeplata się z wyładowaniami energetycznymi, które zmieniają się w bardziej przyjazne momenty („Powrót z gwiazd”).
Nawet jeśli ktoś boi się typowego heavy metalu, to z pewnością przekona się do założeń wedle tego albumu, będącego syntezą muzycznych poszukiwań artysty („Natchnienie z gór”).
Nie ma w tych utworach odkrywczych sytuacji muzycznych. Całość krąży wokół dobrze sprawdzonych patentów progresywnego rocka, który na wiele sposobów próbuje zaskoczyć słuchacza. I trzeba zaznaczyć, że na tej płycie nie ma powtarzalności. Za to jest wiele sugestywnych chwil, które starannie sygnalizują osobisty przekaz polskich tekstów artysty.
Dla wielbicieli wcześniejszej twórczości Jona Jondrensena ten album będzie także satysfakcjonujący. Dzięki „Bajkom robotów” artysta miał szansę postawić krok do przodu. Trzeba jednak zaznaczyć, że to album z innej epoki i raczej wciąż dla wielbicieli gatunku. Niemniej warto spróbować zrozumieć taki świat muzycznych inspiracji, zakorzeniony w muzyce gatunku speed/prog/hard rock-metalu. I chociaż wartości artystycznych nie można odmówić tej płycie, to indywidualizm całego przedsięwzięcia mógłby być jeszcze bardziej widoczny. Jednak jest i tak bardzo przyzwoicie.
Łukasz Dębowski
fot. materiały prasowe (Zołza)