„Ten album to jest rozdział do książki, która mogłaby powstać” – nasza rozmowa z Natalią Sikorą

Projekt „Ailatan” to autorski album Natalii Sikory – wokalistki, aktorki, zwyciężczyni drugiej edycji The Voice of Poland. To płyta, na którą wokalistka czeka od wielu lat, pokazująca jej możliwości wokalne, ale także talent do pisania emocjonalnych tekstów.

Mieliśmy okazję porozmawiać z Natalią o jej nowym albumie, dotychczasowym dorobku, inspiracjach i życiu. Zapraszamy do lektury.

fot. Łukasz Pęcak / Makata

Czy zgodzisz się z opinią, że „Ailatan” jest Twoją najbardziej przystępną płytą?

Nawet miło mi to słyszeć, bo dojrzałam do tego, żeby nagrać takie piosenki. Moje spotkanie z Darkiem Kozakiewiczem, Paco Sarrem i menadżerką Agnieszką Jaworską doprowadziło mnie do sytuacji, żeby stworzyć coś dla większej grupy odbiorców. Wcześniej moja twórczość była skierowana dla publiczności bardziej poszukującej. Nakarmiłam już tych wszystkich, którzy słuchali mnie przy poprzednich płytach i teraz przyszedł czas, żeby nie chowając własnej wrażliwości, dotrzeć do innych ludzi. Zależało mi na tym.

Teksty na tej płycie też mają bardziej otwartą przestrzeń. To także celowy zabieg, żeby zawrzeć w nich bardziej uniwersalne tematy?

Zdecydowanie bardziej otworzyłam się na pisanie tekstów. Ja do tej pory spotykałam muzyków, którzy dostawali słowa i pod nie pisali melodię. Tym razem role się odwróciły. Poprzez rozmowy z Darkiem Kozakiewiczem dotarło do mnie, że jeśli chcemy stworzyć dobrą piosenkę, to najpierw musi pojawić się linia melodyczna, która ma słuchaczom zostać w głowie. Było to dla mnie wyzwanie, bo ja wychowałam się na poezji. I teraz nagle musiałam nauczyć się słuchać muzyki, a później próbować dopasować do niej własne myśli. Wersji moich tekstów powstało bardzo wiele. Fantastyczną pracą było doklejanie moich tekstów do piosenek, tak żeby dobrze brzmiały. To była dla mnie niezła lekcja.

Słuchając tych tekstów można mieć wrażenie, że przyszły Ci bardzo łatwo.

Cieszę się, że jednak tak to postrzegasz, pomimo, że musiałam dużo pracować, żeby te słowa tak się prezentowały. Z założenia piosenka powinna być czymś prostym. Sztuka przecież powinna pretendować do prostej formy, bo ludzka natura nie jest wcale skomplikowana. Moja potrzeba powiedzenia odbiorcy, że mamy problem z pewnymi sprawami była tak duża, że chciałam tym się podzielić w formie tekstów. A im bardziej chcesz, żeby tekst był prosty, tym większy nakład pracy trzeba wykonać. Nie było łatwo, ale jestem zadowolona z efektów.

W takim razie co było dla Ciebie najważniejsze, żeby w nich zawrzeć?

Chciałam wyrazić w nich między innymi to, żeby kobiety zaczęły się szanować w dzisiejszych czasach, tak jak to było kiedyś. W końcu to jest fajne dla nas samych, ale także dobre w postrzeganiu kobiety przez mężczyznę. W „Korpo potworach” znowu zaznaczyłam, że od pewnego czasu zanikają ludzkie emocje. Bardzo mnie boli, że świat od zawsze karmi się wojnami i niewolnictwem. Mam wrażenie, że dotarliśmy do najbardziej wyrafinowanej formy niewolnictwa. Ludzie są tak zmanipulowani, że nawet nie wiedzą o własnym podleganiu komuś. Dostajemy informację, robimy co nam się nakazuje i układamy sobie w tym życie. Doprowadza to do tego, że nie umiemy okazywać sobie uczuć i częściej można usłyszeć, że coś nas nie łączy, niż znaleźć pozytywny łącznik pomiędzy dwojgiem ludzi. Stąd też biorą się wszystkie depresje. Człowiek ma nienakarmioną duszę poprzez to, że nie umie docierać do tego, co w życiu jest naprawdę ważne.

fot. Łukasz Pęcak / Makata

Nie boli Cię, że żyjemy też w czasach, kiedy sztuka stała się miałka, a słowo straciło swoją wartość?

To jest właśnie bolączka dzisiejszych czasów. Rozmawiałam o tym godzinami z Darkiem Kozakiewiczem. Kiedyś tworzenie muzyki miało wywoływać dobrą energię, czasem też była ona formą oczyszczenia. Ta energia wynikała ze szczerości, którą mogły dawać tylko zespoły, czyli grupa ludzi, która razem tworzy i znajduje w tym sens. Teraz żyjemy w czasach strasznego pośpiechu. Ciągle pędząc nie ma czasu na nadanie znaczenia muzyce – jak dawniej.

Czyli przy tej płycie wiele odbywało się od Waszych wspólnych spotkań bardzo naturalnie?

Jedynym założeniem było to, że praca ma polegać na tym, że skupiamy się na mnie, kim jestem, jak przekazać emocje, jak lubię i potrafię śpiewać. Nieoceniona w tym rola Darka Kozakiewicza i Paco Sara. Z doskoku tylko potrzebowaliśmy obiektywnego potwierdzenia, że idziemy w dobrym kierunku. I tutaj rola mojej menadżerki, która zjawiała się i opiniowała. To było świetne, przy tej pracy. Po prostu siedzieliśmy razem i próbowaliśmy, tworząc różne wersje kolejnych utworów. Wspólnie szukaliśmy najlepszej opcji dla naszej muzyki.

Skąd się wziął na Twoje drodze Paco Sarr?

Właściwie poznała mnie z nim moja managerka Agnieszka Jaworska. Od razu złapaliśmy wspólne porozumienie, bo Paco ma mniej polskich cech, dzięki czemu mieliśmy inne spojrzenie na muzykę. Dzięki niemu miałam szersze pole widzenia na niektóre muzyczne sprawy. On potrafił spędzać całe noce tworząc kolejne wersje tych utworów. Niezwykle twórczy człowiek.

Ważną postacią jest jak już wspomniałaś Dariusz Kozakiewicz. Jego poznałaś przy poprzedniej płycie „Tribute to Mira Kubasińska”?

Wszystko zaczęło się dokładnie od piosenki „Poszłabym za Tobą”. To wtedy usłyszałam solówkę Darka i zrobiło mi się tak samo gorąco, jak wtedy gdy słuchałam Jimiego Hendrixa. Kiedy się poznaliśmy, wyznaliśmy sobie wzajemny szacunek i okazało się, że nie tylko ja znałam jego wcześniejsze dokonania muzyczne, ale także on cenił moje. Jedną z pierwszych naszych kompozycji na ten nowy album to „W ogniu”, który w pierwotnej postaci był czystym bluesem. Ten rytm naszej współpracy pojawił się samoistnie. Zaczęliśmy pracować i nagle okazało się, że odbieramy na tych samych falach. On jest zresztą hipisem, więc nie mogło być inaczej (śmiech).

Jakie wcześniejsze dokonania Dariusza Kozakiewicza cenisz najbardziej?

Każdy pamięta i kojarzy Darka z zespołem Perfect. A przecież on zaczął swoją przygodę z muzyką dosyć hardrockową, czyli zespołem Test. Mój pierwszy band, z którym grałam także wywodził się muzycznie z takiego cięższego rocka. To był zespół ze Słupska, skąd pochodzę. Także uważam, że nie ma przypadku naszej wspólnej współpracy, która okazała się najwłaściwszą drogą do nagrywania tej płyty. W ogóle kiedy poznaliśmy się, to już na początku wydawało nam się, że znamy się bardzo długo. I co ciekawe, jako człowiek jest taki sam. Wybitny artysta nie może być inny w życiu prywatnym niż na scenie, bo byłby w tym nieprawdziwy. On jest z krwi i kości bardzo ludzki, bez względu czy akurat gra, czy też znajduje się w sytuacji bardziej prywatnej.

Gdyby tak spojrzeć na Twój dorobek artystyczny, to wcześniejsze płyty są już rozdziałem zamkniętym, czy chciałabyś któryś z nich jeszcze kontynuować?

W sensie twórczym nie będę wracać do tego, co już nagrałam wcześniej na płytach. Na dzień dzisiejszy to są zamknięte projekty. Za kilka lat chciałabym wejść do studia i nagrać piosenki Janis Joplin. Płyta z premierowym materiałem „Bezludna wyspa bluesa” też była jednorazowym wydarzeniem, ponieważ pokazałam się na niej w konkretnej formie.

„Bezludna wyspa bluesa” to dosyć niszowy i trudny projekt. Co było głównym przekazem tamtej płyty?

Na tamtej płycie poruszyłam motyw psa, który był zamknięty w pewnej ciasnej przestrzeni. Tam umiejscowiłam ciasny, mroczny i opuszczony już świat. Takie było jej założenie i potrzebowałam wtedy rozliczyć pewne rzeczy ze swojego życia. Dopiero przy nowym albumie pozwoliłam sobie wyjść z tego ciemnego świata do ludzi. Porównując tamten projekt z tym nowym, to wpuściłam do tego dzisiejszego więcej światła i nadziei. Trzeba dodać, że moje życie osobiste było ściśle połączone z tym artystycznym, dlatego też pewne sytuacje na kolejnych płytach odzwierciedlały mnie taką, jaka byłam w danym okresie. Opuściłam więc „Bezludną wyspę bluesa”, chociaż blues ciągle płynie w mojej krwi, co można usłyszeć w premierowych piosenkach. Niemniej cieszę się, że tamta trudna płyta dotarła do ludzi, a nawet dowiadywałam się, że komuś uratowała życie.

Już przy „The Voice of Poland” mówiło się, że piosenki, które wykonujesz silnie oddziałują na ludzi.

Po wykonaniu piosenki „Cry Baby” w programie „The Voice” podeszła do mnie młoda dziewczyna i powiedziała, że uratowałam jej życie. Do dzisiaj mam dreszcze gdy o tym myślę. Muzyka potrafi działać cuda i takie sytuacje są dla mnie niezwykle ważne. Pozostają we mnie bardzo głęboko i na pewno kształtują też moje postrzeganie świata.

Wspomniałaś, że chciałabyś nagrać studyjnie piosenki Janis Joplin. A są jeszcze takie postaci, które są dla Ciebie inspiracją i zasługują na oddanie im muzycznego hołdu?

Moim marzeniem jest stworzyć projekt poświęcony Jimiemu Hendrixowi. Jakby nie patrzeć jego mentalność i podejście do tworzenia jest mi najbliższe. Z ówczesnych wykonawców chciałabym zaśpiewać z Beth Hart, a nawet z Adele i Tiną Turner. Janis Joplin mówiła, że najlepszą wokalistką na świecie jest Tina. Przecież to ona pchnęła damskiego rocka do dalszej epoki. Jeśli chodzi o polskie wokalistki, które dotknęły nieba – oprócz Miry Kubasińskiej, z której piosenkami się zmierzyłam – była Anna German. Ona stała się mistrzynią wokalistyki. Z bardziej teatralnej strony inspirowała mnie od zawsze Ewa Demarczyk.

Wracając jednak do nowej płyty, czy będziesz chciała kontynuować to co nagrałaś na albumie „Ailatan”?

Tak myślę. Tym bardziej, że już z Darkiem Kozakiewiczem mamy gotowe pomysły na kolejne trzy utwory. Pewne rzeczy dzieją się tak naturalnie, że nie chciałabym tego zatrzymywać. Przyjdziemy któregoś dnia do studio Paco Sarra i poprosimy, żeby zweryfikował nasze kolejne poczynania, a jeśli jemu to się spodoba, to być może powstaną z tego pełnokrwiste piosenki. Nie wiem jeszcze co się wydarzy w kwestii muzycznej, natomiast nie mogę doczekać się jesiennych koncertów, na których zaprezentujemy materiał z tej płyty. Tak naprawdę tworzymy rzeczy bardzo koncertowe, o czym miałam okazję przekonać się na pierwszych próbach z zespołem.

Jeśli chodzi o koncerty, to będziesz skupiać się tylko na nowych piosenkach, czy będziesz też przemycać inne kompozycje?

Główną osią do koncertów będzie materiał z tej płyty. Wiem jednak, że wciąż są fani moich poprzednich projektów i dla nich chciałabym przygotować coś z „BWB”. Na pewno przemycę jakiś utwór Janis i może znajdę miejsce na nowe covery. Poza tym chciałbym, żeby poszczególne koncerty różniły się od siebie, więc będę zmieniać repertuar.

W tym co robisz dużo jest odwołań do tego, co było. Czy to znaczy, że w dzisiejszych czasach znajdujesz mało interesującej muzyki?

Wychowałam się w świecie takiej muzyki, która wywodzi się z korzeni. Od najmłodszych lat słuchałam Hendrixa i Niemena, stąd moje zamiłowanie do tego rdzennego rocka. Po prostu w dzisiejszych czasach trudno odnaleźć mi rzeczy, które wywołują we mnie dreszcz emocji. Ja bardzo chętnie posłucham tego, co obecnie dzieje się w muzyce, ale nie wracam już do współczesnych wykonawców, bo nie dają mi już takich silnych wstrząsów. Adele była chyba ostatnią z młodszego pokolenia, która coś wniosła do mojego świata. Do tego posiada niesamowite możliwości wokalne. Większy brak odczuwam jednak wśród teraźniejszych tekściarzy.

Przy tej okazji warto wspomnieć, że wszystkie teksty na nową płytę napisałaś sama, oprócz słów do pierwszego singla tj. „Ostrożnie to moje serce”. Skąd na Twoje drodze pojawił się Marek Gaszyński, który napisał słowa do tej kompozycji?

Z Markiem poznałam się już przy płycie „Tribute to Mira Kubasińska”. On po prostu niezobowiązująco przysłał mi kilkanaście własnych tekstów, które mogłam wykorzystać. Ten jeden wpadł mi w ręce i ujął mnie swoją prostotą. Takie ładne i czytelne odniesienie do serca. Umieściliśmy ten utwór jako pierwszy na płycie, bo był międzypokoleniowym pomostem pomiędzy tym, co robiłam wcześniej, a premierowymi piosenkami. Uważam też po prostu, że to dobry tekst na otwarcie tego albumu.

Czy są na tej nowej płycie piosenki, które są dla Ciebie bardziej osobiste, i które być może bardziej cenisz od pozostałych?

Śmiałam się ze swoim zespołem, że ten album to jest rozdział do książki, która mogłaby powstać. Pierwszym utworem, od którego się zaczęło to „Przecież mnie znasz”. Dzięki niemu przełamałam artystyczną konwencję. W końcu napisałam też bardziej tekst niż wiersz. Okazało się, że ta piosenka otworzyła mi głowę i pokazała, w którą stronę będziemy podążać na nowej płycie. Wyrwałam się z własnych ram postrzegania mnie jako wokalistki inspirującej się Janis Joplin. Zresztą ta piosenka pojawiła się w ważnym momencie mojego życia.

A uwolniłaś się od postrzegania Ciebie, jako tej Natalii z programu „The Voice of Poland”?

Ciągle to za mną trochę idzie. Ja jestem zadowolona z tego, że idąc do takiego formatu telewizyjnego zrobiłam wszystko, co sobie założyłam. Najważniejszym było dla mnie wtedy to, żeby zaprezentować „Cry Baby”. Nie dałam się do końca wciągnąć w formułę i jeśli ktoś mi próbował narzucić jakieś utwory, to mówiłam – dobrze wy sobie grajcie swoje, a ja i tak zaśpiewam, to co czuję. Sam program oceniam przez pryzmat ludzi, którzy wkładali w to dużo pracy. Mam tu na myśli tych wszystkich z realizacji i ekipy technicznej. Doceniam człowieka jako jednostkę. Przecież tak naprawdę wszyscy jesteśmy prostymi ludźmi i więcej nas łączy, niż dzieli i nie pozwólmy sobie wmówić, że jest inaczej.

Rozmawiał Łukasz Dębowski

 

4 odpowiedzi na “„Ten album to jest rozdział do książki, która mogłaby powstać” – nasza rozmowa z Natalią Sikorą”

Leave a Reply