
To właśnie dziś, 10 października 2025 roku, premierę ma trzeci album studyjny duetu Lordofon o tajemniczej nazwie „Niesamowita Trupa Pana Hiroszimy”. Z tej okazji mieliśmy okazję porozmawiać z chłopakami o tym, kim dokładnie jest Pan Hiroszima, jak wygląda rynek muzyczny w Polsce, czy o tym jak zapowiada się ich najbliższa trasa. Miłej lektury!
fot. okładka płyty
Podczas naszej ostatniej rozmowy sporo rozmawialiśmy o sztucznej inteligencji. Ciekawe jest to, jak mocno zmieniło się nasze postrzeganie jej w ostatnim czasie. Wy zapewne też znaleźliście jej kreatywne zastosowanie?
Maciek: Tak, zdecydowanie. Na przykład gdy realizowaliśmy wokale to chciałem, żeby brzmiały pełniej, szczególnie w momentach chóralnych, gdzie naraz słychać wiele głosów. Na bazie swojego głosu stworzyłem więc w generatorze różne warianty głosów kobiecych i męskich. Dzięki temu powstały partie, które nie brzmią sztucznie, tylko dodają efektu, jakby śpiewała większa grupa osób. To daje taki klimat masowego śpiewu. Oczywiście sprawdzałem, czy wszystko jest legalne. Te wokale pochodzą od osób, które same udostępniają swoje próbki, więc można je wykorzystywać zgodnie z prawem. Co innego strony, które pozwalają „pożyczyć” głos znanego artysty i sprawić, że śpiewa twoje kawałki. To już jest nielegalne.
Michał: Były nawet kiedyś afery z podobnymi projektami AI (ang. artificial intelligence – sztuczna inteligencja), gdzie okazywało się, że w tle pracowali ludzie w kiepskich warunkach, a nie algorytmy. To też pokazuje, jak różne są kulisy takich technologii. Pamiętam też, że na jednym evencie Tesli zaprezentowano roboty i ludzie zaczęli mówić, że jest to dla nich trochę niepokojące, że maszyny same do nich mówią. Stąpamy po cienkiej granicy.
Maciek: Sam nie wiem, czy chciałbym mieć w domu robota, który ze mną rozmawia. To jest trochę creepy. Jednak z drugiej strony wyobraź sobie, że masz małe jajko, które się turla po pokoju, ma oczy, usta i zaczyna z tobą gadać. Coś jak mały stworek, który przypomina zwierzaka, a jednocześnie podpowiada ci rzeczy w stylu: „Hej, zapomniałeś o soli” albo pomaga w codziennych sprawach.
Michał: W sumie to mogłoby być fajne, bo w filmach sci-fi takie AI często jest czymś w rodzaju pomocnika. Jak w filmie “Interstellar”, gdzie robot towarzyszył ludziom i miał osobowość. A co do muzyki to dziś AI jest właściwie wszędzie. Na przykład w programach do masteringu jak Ozone 12, które same używają algorytmów opartych na sztucznej inteligencji. Trzeba się naprawdę postarać, żeby pracować zupełnie bez AI, bo większość wtyczek ma już je wbudowane. Nawet jeśli nie rzuca się to w oczy, to pod spodem te algorytmy działają.
Maciek: My staramy się korzystać z AI rozsądnie, raczej wtedy, kiedy naprawdę jest potrzebne. Bo problem polega na tym, żeby nie dopuścić, by wszystko brzmiało sztucznie – albo żeby AI wzięło za dużo na siebie.
A jak zatem powstał koncept Pana Hiroszimy? Bo to zapewne już nie był wymysł AI…
Maciek: Tak, Pan Hiroszima to trochę taki ziomek, który siedzi nam w głowach. Powstał sam z siebie i nie był na siłę kreowany.
Michał: W naszym projekcie on jest obecny nie tylko w wyobraźni. Jego głos można usłyszeć, ponieważ pojawia się w kilku skitach na naszej płycie. Tym razem chcemy, żeby płyta była odbierana całościowo, od pierwszego do ostatniego numeru, bo układa się w pewną historię. Hiroszima jest częścią tej narracji.
Maciek: On symbolizuje coś, co zna chyba każdy, kto przez lata próbuje dojść do ambitnego celu. Im bardziej ten cel jest wymagający, tym częściej pojawia się dziwna siła, która zaczyna ciągnąć człowieka w różne strony. Czasem to pomaga, a czasem odrywa od własnego, autentycznego ducha. Hiroszima jest właśnie reprezentantem tego stanu, a np. overthinking jest jedną z jego twarzy.
Michał: My zauważyliśmy go w tym projekcie, odseparowaliśmy od siebie i zaczęliśmy obserwować. To taki głos, który czasem przejmuje narrację. Różnica między nami a nim jest taka, że my powiedzielibyśmy o sobie, że robimy muzykę. On natomiast stwierdziłby, że prowadzimy biznes.
Maciek: I to pokazuje pewien istotny problem. Branża muzyczna coraz mniej przypomina miejsce, gdzie ludzie po prostu robią piosenki z zajawki. Coraz częściej to gra na pokaz, chodzenie na imprezy w celach networkingu i kreowanie sztucznego wizerunku. Hiroszima idealnie wpisuje się w taką rzeczywistość.
Michał: Ogólnie na płycie Hiroszima jest obecny, ale nie chcemy, żeby odwracał uwagę od samych utworów. Chodzi nam o to, żeby muzyka i skity tworzyły pełny obraz.
Pełny obraz “Niesamowitej Trupy Pana Hiroszimy” rysuje mi się jako płyta pełna kontrastów.
Michał: Tak, na tej płycie zdecydowanie postawiliśmy na różnorodność. Z jednej strony mamy gości takich jak Hi Hania, a z drugiej Słonia. Dla mnie to są dwa zupełnie różne światy, a jednak oboje znaleźli się na jednej płycie. Początkowo planowaliśmy, żeby po singlu z Hi Hanią od razu wyszedł numer ze Słoniem, ale produkcyjnie się nie wyrobiliśmy. Finalnie między nimi pojawił się utwór “Oda do Olka”, co też w jakiś sposób dobrze zadziałało.
Maciek: Kiedy wyszedł kawałek z Hi Hanią „Prywatna Wyspa”, reakcje były ogromne. Z jednej strony mnóstwo pozytywnych komentarzy, a z drugiej zarzuty, że się sprzedaliśmy. Trochę jak w czasach starych YouTuberów, którzy pierwszy raz wrzucali reklamy i widzowie nie mogli im tego wybaczyć.
Michał: To była dla mnie pierwsza sytuacja, w której musiałem się nauczyć dystansu. Komentarze w stylu „sprzedaliście się” byłem w stanie przełknąć, ale pojawiały się też naprawdę chamskie teksty, które zwyczajnie bolały. Wtedy mocno poczułem, że część ludzi w tej naszej społeczności potrafi być okrutna bez powodu.
Maciek: Na szczęście większość słuchaczy zna nas od kilku lat i wiedziała, że za tym stoi coś więcej niż pogoń za zasięgami czy „podpięcie się pod Friza”. Tak naprawdę dzięki tej współpracy sporo nowych osób w ogóle nas poznało. Ale też przekonaliśmy się, że niektórzy, których kojarzyliśmy od dawna, potrafią nagle napisać coś, co wbija szpilę. Wyszło po prostu, że ludzie są różni, ale na szczęście tych fajnych jest dużo więcej. Podobnie zresztą było przy numerze ze Słoniem. To kawałek, który dla mnie jest jednym z najmocniejszych na całej płycie. Część osób odczytała go jako antykobiecą narrację, choć wcale nie o to chodziło. Tekst pokazuje raczej pewien chaos, frustrację i bezradność. Takie poczucie, że ciężko wybrać jedną stronę barykady, bo każda ma swoje racje. To bardziej obraz emocji niż jakiś manifest.
Michał: I właśnie o to chodzi na tej płycie. Jest w niej sporo kontrastów, są różne emocje i perspektywy. Dzięki temu trafiamy do nowych ludzi, ale to jednocześnie wywołuje lęk u części naszych dotychczasowych słuchaczy. Mam wrażenie, że boją się, że idziemy w stronę mainstreamu, a to w ogóle nie jest nasz cel. To, że ktoś tak nas odbiera, to bardziej kwestia jego perspektywy. Widać też, że część dotychczasowych słuchaczy musiała się skonfrontować z tym, kim naprawdę jesteśmy i nie każdemu to podpasowało. Ale to jest w porządku, tak właśnie powinno być.
Maciek: Zauważyłem też przy okazji coś ciekawego. Dla wielu ludzi mainstream to jakby osobny gatunek muzyczny. Jeśli coś staje się popularne, to nagle przestaje być „normalną muzyką”, a staje się „mainstreamem”. Tymczasem nie każda popularna rzecz brzmi tak samo.
Tak, masz rację. Weźmy choćby Artemasa. Jest mega popularny, ale zdecydowanie inny niż większość.
Maciek: No właśnie. Dlaczego więc mamy się wstydzić tego, że coś trafia do większej grupy ludzi? Są też artyści, którzy dochodzą do momentu, w którym są bardzo rozpoznawalni, a mimo to fani wciąż traktują ich jako alternatywę. Mówię tu o takich artystach jak Dawid Podsiadło, Hubert. czy Kacperczyk. Są popularni, ale ciągle bez łatki „mainstream”. My też tak długo funkcjonowaliśmy. Tylko, że to zawsze mija, bo w końcu ludzie zaczynają testować, czy wciąż jesteś „alternatywą”, czy już wszedłeś w mainstream.
Michał: To całe „sprawdzanie”, czy ktoś dalej jest alternatywą, czy już wszedł w mainstream, to trochę takie dźganie kijem dla sportu. Nikomu to nie jest potrzebne, ale ludzie lubią się tym zajmować. Jeśli raz dostałeś łatkę alternatywy, to część osób niechętnie przyjmuje, że możesz się z niej wyrwać. Jakby szukali pretekstu, żeby powiedzieć: „sprzedałeś się”. A przecież nie da się całe życie grać tej samej muzyki. Pan Hiroszima z naszej płyty jest też trochę metaforą tego rozdwojenia. Łatka „alternatywa” nie wynika wcale z brzmienia czy z decyzji artystycznych, tylko z tego, gdzie jesteś na rynku. Alternatywą zostajesz wtedy, gdy masz swoją pozycję, ale nie robisz jeszcze milionowych wyświetleń.
Maciek: Moim zdaniem alternatywa często oznacza muzykę poprawną, profesjonalną, ale nudną. I to jest problem. Bo bywa tak, że tacy artyści zbierają publiczność, która uważa się za lepszą od innych tylko dlatego, że słucha „czegoś ambitniejszego”. To trochę tak, jakbyś jadł rozgotowanego kurczaka pięknie podanego z winem. Ładnie wygląda, da się zjeść, ale smaku wielkiego nie ma, a i tak potrafi królować w rankingach przez 15 czy 20 lat.
Ciężko się tutaj nie zgodzić. W mainstreamie często pojawiają się artyści wyraziści, z charakterem, nawet jeśli nie każdemu się podobają. A w tej „alternatywie” bywa tak, że wielu próbuje robić swoje wersje Dawida Podsiadło czy Darii Zawiałow, ale nie potrafią napisać ciekawych piosenek.
Maciek: Tak naprawdę jedynym paliwem dla tej muzyki staje się wtedy poczucie wyższości słuchaczy.
Michał: O nas prawda jest taka, że jesteśmy trochę wszędzie naraz. Alternatywa, ale też hip-hop, czasem ktoś by nas pewnie nazwał reggae, gdybyśmy inaczej się ubrali. Dla jednych jesteśmy „za alternatywni”, dla innych „zbyt mainstreamowi”.
Maciek: I właśnie to jest w tym wszystkim najfajniejsze, że możemy wchodzić w różne światy. To nam daje zabawę i wolność. Na tej płycie jest nawet gościnka od kogoś ze świata totalnego popu. To pokazuje, że nie zamykamy się w jednej szufladzie i nie boimy się mieszać estetyk.

fot. Miko Marczuk
No właśnie, a jak to w ogóle wyszło, że zrobiliście utwór z Hi Hanią?
Maciek: Jak zwykle był to trochę przypadek, a trochę plan. Tak naprawdę jednak poznaliśmy się przy okazji tego utworu. Zaczęło się od zaproszenia na festiwal Ekipy.
Michał: Tak, ktoś nas zapytał, czy chcemy tam zagrać. A my, że no jasne, że tak. Tak samo jakby ktoś nas zaprosił na Tauron Arenę, nie ma nad czym się zastanawiać.
Maciek: Dodatkowo mieliśmy numer „Prywatna wyspa”, który od początku planowaliśmy zrobić z kimś komercyjnym. To był też element całego konceptu płyty, czyli zderzenie różnych światów. Sony podsunęło pomysł, żeby zaprosić właśnie Hi Hanię. Dla nas obu od dawna była postacią, którą lubiliśmy obserwować. W tym całym świecie Ekipy, który dla mnie osobiście jest mało ciekawy, ona była kimś świeżym. Wnosiła normalność, poczucie humoru, potrafiła też nagrać coś muzycznie wartościowego. Zawsze wydawała się kimś autentycznym, a nie tylko elementem internetowej machiny.
Michał: Sama współpraca wyszła w ogóle bardzo naturalnie. Od razu było widać, że Hania ma gust i wyczucie. Pamiętam, że kiedyś oglądałem pierwsze „Twoje 5 minut” i już wtedy pomyślałem, że ma w sobie coś świeżego. W studiu tylko to potwierdziła. Szybko się odnalazła, świetnie zaśpiewała, wymyślała harmonie na bieżąco. Naprawdę zdolna osoba.
Maciek: Warto to podkreślić, bo wiele osób ma wątpliwości, czy ona faktycznie dobrze śpiewa. A ona jest naprawdę bardzo dobrą wokalistką. W mojej opinii lepszą ode mnie, bo ona po prostu ciężko pracuje, ciągle ćwiczy i efekty są niesamowite. Wchodzi do studia i nagrywa czysto praktycznie za pierwszym razem.
Michał: Dużo osób myśli, że jej partie w „Prywatnej wyspie” są mocno autotune’owane. To nieprawda, bo było wręcz przeciwnie. Na końcu miksu celowo zmniejszyliśmy ilość autotune’a, bo ona tak czysto zaśpiewała, że użyliśmy go tylko w celach estetycznych.
Ok, a jak było ze Słoniem?
Maciek: A historia z nim była taka, że od dawna szukaliśmy kogoś na feat do „Samiec beta”. Czuliśmy, że ten numer potrzebuje odważnego rapera. Nie każdego można tam wstawić. Potrzebowaliśmy kogoś, kto nie będzie się przejmował jakimiś współpracami reklamowymi czy influencerowym wizerunkiem, tylko po prostu wejdzie w to bez kalkulacji.
Michał: Słoń pasował idealnie. Jak tylko padło jego nazwisko w rozmowie z Sony, od razu zapaliła nam się lampka, że to jest to.
Maciek: Słoń to jest raper, który ma wszystko, co potrzeba. Świetne skillsy liryczne, odwagę i tę charakterystyczną wrażliwość w kontrowersji. Potrafi mówić o trudnych rzeczach ostro, bez owijania w bawełnę, ale w taki sposób, że to trafia i zostaje. Wcześniej odzywaliśmy się do kilku innych osób, ale tematyka piosenki sprawiała, że część z nich nie chciała w to wejść. Tym bardziej się cieszę, że finalnie zrobił to Słoń.
Michał: Poza tym, że jest świetnym raperem i tekściarzem, dla nas to też było zamknięcie pewnego pomysłu, czyli najpierw wypuszczenie „Prywatnej wyspy” z Hi Hanią, a zaraz po niej numeru ze Słoniem. Kontrast totalny i dokładnie to chcieliśmy ludziom pokazać.
Maciek: Dodatkowo to dla nas osobista sprawa. My się trochę wychowaliśmy na „Demonologii”. Pamiętam, jak w 2010 roku graliśmy covery Arctic Monkeys, a znajomy puszczał nam kawałki Słonia i Miksera. Słuchaliśmy tego z wypiekami na twarzy, bo to było dla nas coś niesamowitego. Więc teraz, po latach, mieć gościa takiego formatu na swojej płycie to naprawdę zamknięcie koła.
Michał: Jego zwrotka też świetnie wpasowała się w klimat. Mocna, dosadna, ale jednocześnie nieprzekraczająca granicy, gdzie staje się to niepotrzebnie chamskie. Myślę, że balans udał się idealnie. I szczerze to nie spodziewałem się, że aż tak mocno to wybrzmi na tle całej płyty.
Maciek: Sam koncept albumu wymagał, żeby te najmocniejsze numery zostawić na koniec. A w ogóle cała ta historia z Panem Hiroszimą, która przewija się przez płytę, znajdzie swoje rozwinięcie też na koncertach. Ta opowieść zamyka się dopiero na trasie i to właśnie tam będzie można zobaczyć pełny obraz.
Możecie w takim razie zdradzić coś więcej na temat trasy?
Michał: Zdradzić możemy na pewno jedno – te koncerty będą inne niż wszystko, co graliśmy wcześniej. To nie będzie typowy występ, tylko raczej koncert fabularny. Nie teatr, ale taka forma, w której całość opowiada historię i domyka wątki z płyty. Chcemy, żeby trasa była naturalnym przedłużeniem albumu. Płyta to jedno, a koncert to jej dalszy ciąg, jakby kolejny rozdział. Oczywiście zagramy numery z płyty, tego nie zabraknie, ale całość będzie miała fabułę i spójny koncept.
Maciek: A w ogóle to chciałbym zaznaczyć jeszcze, że cały ten koncept na płytę nie udałby się bez Arka Gołębiowskiego, który wciela się w postać Pana Hiroszimy. Sesje z nim w studiu zawsze nam trochę się przeciągały, bo wszyscy bardzo dbamy o szczegóły, ale dzięki temu efekt końcowy naprawdę robi wrażenie.
Michał: Nie można też pominąć wkładu Maćka. Poza tekstami piosenek, to on stoi za całym scenariuszem Pana Hiroszimy. W zasadzie 95% tego, co usłyszycie, to jego robota.
Maciek: Ja tylko nagrywałem wersje demo swoim głosem, a Arek potem je odgrywał zawodowo i dodawał im takiej aktorskiej jakości. To jest trochę jak różnica między szkicem, a gotowym filmem. I właśnie o to chodziło – żeby ta historia miała życie nie tylko na płycie, ale też na scenie. W ogóle postać Pana Hiroszimy to w dużej mierze nasz wewnętrzny dialog. Tak naprawdę to nie jest tylko wymyślony bohater, ale coś, co powstało w konfrontacji z samym sobą.
Pamiętam moment pod koniec pracy nad płytą, gdy poszedłem na spacer i zacząłem się zastanawiać, co my właściwie robimy. W głowie pojawił się głos: „to jest przecież jakaś głupota, wymyślony koncept, wymyślona postać, po co to wszystko? Przecież to wygląda jak jakiś Marmur dla idiotów”. I w tamtej chwili pojawił się też drugi głos, jeszcze mocniejszy, pełen nienawiści, który mnie zwyczajnie zjechał za to, że w ogóle tak pomyślałem. Wróciłem wtedy do domu, usiadłem i napisałem utwór “TO NIE JEST SKIT”. Tak Pan Hiroszima dostał swoje ostateczne miejsce na płycie. Wtedy nagle wszystko zaczęło się układać. Stało się jasne, kim on jest, czemu istnieje, po co się pojawia. Bo to nie była postać wymyślona dla zabawy. On musiał być nazwany i pokazany palcem. Gdybyśmy tego nie zrobili, pewnie nie bylibyśmy w stanie ruszyć dalej i zrobić kolejnej płyty. A tak to pojawił się ktoś, kto jest zły, kogo nikt nie lubi, ale jednocześnie każdy go w sobie ma.
Michał: Widać to też po reakcjach ludzi. Te kawałki, gdzie Hiroszima najbardziej się udziela, są zwykle najmniej lubiane. Fani często pisali, że psuje im odbiór. I to jest dokładnie to. On miał wywoływać irytację i zgrzyt, miał być niewygodny.
Maciek: Co ciekawe, sama nazwa „Niesamowita Trupa Pana Hiroszimy” padła już bardzo wcześnie, chyba pod koniec 2023 roku. Spotkaliśmy się, zapisaliśmy to na tablicy i stwierdziliśmy: „no dobra, brzmi dziwnie, ale w sumie pasuje”. I od tego momentu zaczęła się budować narracja.
Michał: Nie ukrywamy, że to też jest mocno związane z tym, co dzieje się wokół nas. Wszyscy żyjemy w napięciu, po pandemii, z poczuciem strachu przed wojną. Słowo „Hiroszima” samo w sobie niesie skojarzenie z katastrofą i traumą, a słowo „trupa” dodaje jeszcze ciężaru. To nie są przypadkowe elementy. One mają odzwierciedlać ten zbiorowy lęk i napięcie, które każdy z nas gdzieś w sobie nosi.
Maciek: Ta płyta ma w sobie sporo dekadentyzmu. Premiera jesienią to też nie przypadek, bo to idealny moment, żeby wejść w trochę mroczniejszy nastrój, w melancholię i depresyjny klimat.
Michał: Mogliśmy nazwać ten projekt choćby „Niesamowity Zespół Pana Andrzeja” i pewnie też by to działało, ale „Trupa Pana Hiroszimy” od razu przyciąga uwagę. I to jest ważne, żeby zwracać uwagę w taki sposób, żeby nie była to pusta kontrowersja, tylko coś, co faktycznie ma treść i sens.
Maciek: Samo słowo „trupa” od razu nam się spodobało. Wszyscy mieliśmy poczucie, że ono jest jakimś zapalnikiem, który pociągnął ten projekt w całości. Nadało mu charakter i określiło kierunek.

fot. Kacper Tomaszewski
No Panowie przyznam, że jak rozłożyliście teraz cały ten koncept Pana Hiroszimy na czynniki pierwsze, to naprawdę mieliście wszystko dobrze przemyślane.
Michał: Dziękujemy bardzo. W sumie pierwszy raz od powstania płyty mamy teraz okazję porozmawiać z kimś, kto przesłuchał już całego gotowego materiału. Dodatkowo możemy też pogadać między sobą, czyli autorami tej płyty, co wyszło a co nie itp. Pierwszy raz rozmawiamy o tej płycie, będąc poza procesem jej tworzenia. Wiesz, bo to jest tak, że jak siedzisz w jacuzzi to nie rozmawiasz o jacuzzi. Rozmowy o nim zaczynają się dopiero, jak już z niego wyjdziesz.
Maciek: Sam wywiad, który teraz nagrywamy, też wydaje się czymś więcej niż zwykłą rozmową. To mogłoby być nawet materiałem na książkę, choć do książki pewnie jeszcze daleka droga. Może za dziesięć lat, jak będziemy patrzeć na naszą twórczość z dystansu. W ogóle jeśli chodzi o sam album, to określilibyśmy go jako półkoncept. Nie jest to klasyczny koncept-album, gdzie każdy numer jest częścią spójnej opowieści i bezpośrednio przechodzi w kolejny. U nas są kawałki bardziej fabularne, ale są też takie, które po prostu mają same w sobie wybrzmieć i zadowolić słuchacza. Nigdy nie było naszym celem tworzyć stuprocentowego konceptu. Nie siadaliśmy nad utworem z myślą „jak on popchnie dalej historię”.
Michał: Mamy jednak kilka numerów, które można uznać za czysto funkcjonalne i typowo konceptualne. Na przykład „PRĄD W GALARECIE” czy skity związane z Panem Hiroszimą. One wyraźnie budują postać i narrację. Z kolei inne kawałki idą w trochę inną stronę i pokazują, że to nadal zwykła płyta rapowa, a nie wyłącznie teatralna opowieść.
Maciek: Warto też podkreślić, że Pan Hiroszima nie będzie bohaterem kolejnych naszych albumów. To postać została zamknięta w ramach tego projektu. Gdybyśmy go tu nie zamknęli to nie wiem, czy powstałby kolejny album Lordofonu.
Rozmawiał: Mateusz Kiejnig



![Najlepsze rapowe płyty 2024 roku [RANKING]](https://polskaplyta-polskamuzyka.pl/wp-content/uploads/2025/01/Najlepsze-rapowe-plyty-2024-roku-RANKING-300x300.png)




Ciekawe, że mainstream to taki jakiś osobny gatunek, jakby nikt nie słuchał np. popularnych polskich artystów alternatywnych. Coś jakby nie mogli zjednoczyć się w jednym kawałku. A słuchacze są różni – i to jest w porządku. Tylko że niektórzy z nich wydają się bardziej okrutni niż Pan Hiroszima. Sprzedali się? Aż się śmieję! To bardziej sprzedali własną perspektywę. Zresztą, co tu robić, skoro ludzie lubią się tym zajmować – dźgać kijem dla sportu w kwestii alternatywy czy mainstreamu. Lepiej jest być trochę wszędzie naraz. Bo w końcu, co tam jest ważniejsze – bycie alternatywnym czy bycie po prostu fajnym?