
„Triptych” to niecodzienna propozycja na polskiej scenie muzycznej – konceptualna płyta AdriatiQa, artysty poruszającego się w estetyce synthwave’u, retropopu i darkwave’u. O muzyce, inspiracjach, ale także o jego udziale w programie Must Be The Music można dowiedzieć się z naszego wywiadu z artystą.
fot. materiały prasowe
Twoja pierwsza płyta nosi tytuł „Triptych”. Skąd wziął się dosyć oryginalny pomysł na koncepcję tego mini albumu, który składa się z trzech utworów oraz „Intra” i „Outra”?
Od samego początku zamysł na album był konceptualny, zależało mi na tym, aby w tej spójnej koncepcji zawrzeć jasny przekaz i swego rodzaju połączenie, także nic w albumie nie jest przypadkowe. Pierwsza powstała okładka, która jest wyznacznikiem treści zawartej na albumie, w którym znajdziemy trzy rozdziały, mówiące o „świetle”, „mroku” i tej istotnej rzeczy, która jest pomiędzy tymi dwoma światami może odmiennymi, ale w istocie istniejącymi dla siebie nawzajem i to połączenie chciałem też ukazać. Stąd też tytuły piosenek z nawiązaniem do tych wspomnianych światów. Aby móc przenikać i zobaczyć te światy i aby mieć ich pełną perspektywę, należy patrzeć szeroko i wielowymiarowo, a gdy ma się już w całości pogląd na tę perspektywę wówczas bardzo łatwo zauważyć każdy najmniejszy detal, jakże istotny dla całości. Nie ma też przypadku dołączenia do mojej podróży przez światy „światła” i „mroku” oraz tego, co je łączy i przenika „intra” i „outra”, które mają za zadanie wprowadzić słuchacza w moją podróż i w odpowiedni sposób ją zakończyć.
Jak przebiegał proces powstawania „Triptychu”? Czy od początku wiedziałeś, jak ma brzmieć całość, czy koncepcja ewoluowała w trakcie pracy?
Jeszcze przed rozpoczęciem prac nad nagrywaniem albumu, wiedziałem z czego ma się składać i jak brzmieć. Zależało mi, aby wszystkie rozdziały były brzmieniowo nieco odmienne, ale ostatecznie, aby łączyły się ze sobą. Pomogły tutaj inspiracje, które czerpane były od moich ulubionych wykonawców jak Alphaville, Grant Stevens, czy zespół Haerts oraz Still Corners. Praktycznie wszystko utrzymane w pasteli dźwięków nawiązujących do lat 80., jednak ze współczesnym spojrzeniem. Mamy zatem trochę synthpopu i dream popu, jednak w nieoczywistej odsłonie. Dodam, co najistotniejsze na początku miałem inspiracje, które przekazywałem Zuzannie Ossowskiej, która w 100% odpowiedzialna jest za stworzenie z inspiracji, tych fantastycznych dywanów przestrzennych dźwięków, i która moją wizję przeistoczyła w piękne barwy dźwięków.
Jak wygląda u Ciebie proces pracy twórczej – czy działasz raczej intuicyjnie, czy masz ściśle zaplanowany sposób tworzenia? I jaki realny wpływ na Ciebie miała Zuzanna Ossowska, z którą tworzyłeś ten materiał?
W tym wypadku do dwóch rozdziałów, mając w głowie koncepcję, co chcę przekazać w tekstach, zwróciłem się o pomoc, aby te koncepcje ubrać w słowa, do mojej znajomej z okresu studiów Karoliny Bukowskiej-Szymczak. Ona, będąc filologiem angielskim, znacznie szerzej mogła zbudować moje opowieści i tak też się stało, za co jestem ogromnie wdzięczny. Tekst do ostatniego rozdziału napisałem sam z pomocą Zuzanny Ossowskiej, który ostateczny kształt uzyskał podczas sesji nagrań demo ostatniego rozdziału.
Zazwyczaj praca twórcza wyglądała w ten sposób, że wysyłałem tekst oraz inspiracje i po kilku tygodniach spotykaliśmy się z Zuzanną Ossowską, aby zarejestrować wersję demo. Jeśli chodzi o pierwszy rozdział „Light”, sam tekst miałem dosłownie w dzień nagrywania i z pewnymi zmianami ewoluował w trakcie samego nagrywania, a wchodząc do studia istniał praktycznie tekst i beat, które były punktem wyjścia – i to dzięki ogromnej wrażliwości muzycznej oraz profesjonalizmowi – Zuzanny Ossowskiej. Ona dosłownie wyczarowała piękne dźwięki podczas sesji nagraniowej – także od inspiracji i tekstu, które były zalążkami moich opowieści, zazwyczaj dema. Do nich powstawały przy doskonałej współpracy z Zuzanną Ossowską w przedziale czasowym dwóch lub trzech godzin, a dodam, że nagrywanie całego materiału do jego zamknięcia trwało 15 miesięcy. Także inspiracje, inspiracjami, ale to w dużej mierze dzięki Zuzannie Ossowskiej album brzmi tak jak brzmi.
Twoja muzyka łączy różne wpływy i gatunki, czuć w tym odniesienia do muzyki lat 80.. Co najbardziej inspirowało Cię przy tworzeniu tych utworów?
Dokładnie tak i chciałem te różne wpływy i gatunki połączyć ze sobą, co w głównej mierze udało się uzyskać dzięki Zuzannie Ossowskiej. Największą inspiracją były światy „światła” i „mroku”, które mnie osobiście kojarzą się z barwami dźwięków, ostatecznie wybrzmiewających na albumie. Są to szeroko pojęte dźwięki muzyki elektronicznej, syntezatory i basy, których brzmienie głównie odnosi się do lat 80..
Jako artysta i muzyk tworzysz spójną estetykę swoich projektów. Jak ważna jest dla Ciebie spójność warstwy muzycznej, w której można odnaleźć element eksperymentu?
Bardzo lubię poruszać się w pewnej złożoności, która jednak ostatecznie jest jedną poukładaną całością. Także spójność i praca nad tym, aby każdy najmniejszy szczegół w tych puzzlach zgadzał się ze sobą, są bardzo istotne. Kiedy wszystko ma odpowiednie miejsce i nie jest dziełem przypadku, znajduje się również miejsce na większe lub mniejsze eksperymenty.
Gdybyś miał wskazać największą wartość albumu „Triptych”, to co by to było? Czy jest coś, co jest Ci szczególnie bliskie, jeśli chodzi o ten materiał?
Patrzę na ten niezwykły album jako na całość, który ma swoje punkty składowe, a które powstały dzięki osobom, które zechciały ze mną współpracować przy tym projekcie. Zuzanna Ossowska, która moją wizję zamieniła w dźwięki. Karolina Bukowska-Szymczak, która ubrała moje wizje w teksty do dwóch rozdziałów. Marta Urbaniak, która wg mojej wizji wykonała okładkę albumu oraz Gabriela Talaczek, która w doskonały sposób na zamknięcie w „outro”, mówi swoim anielskim głosem, napisany przeze mnie tekst. Także największą wartością tego projektu są wszystkie wymienione przeze mnie osoby, którym składam ogromne podziękowania, że są częścią całości, jaką jest album „Triptych”.
Jak podchodzisz do tekstów, których jesteś współautorem? Czy łatwiej jest Ci pisać w języku angielskim, skoro tylko takie znalazły się na albumie „Triptych”?
Śpiewając od ponad 25 lat w języku angielskim, znacznie łatwiej jest mi napisać tekst właśnie w tym języku. Od zawsze właśnie język angielski rozbudzał moją wyobraźnię i wrażliwość, a że jestem bardzo wrażliwy, tym bardziej z pewną łatwością przychodzi mi napisanie tekstu. Zależy mi zawsze przy powstawaniu jakiegoś tekstu, aby był składny i w odpowiedni sposób odnosił się do tego, co czuję i w jaką podróż chcę zabrać mojego potencjalnego odbiorcę. Chcę, aby teksty miały sens i w jakimś stopniu rozbudzały wyobraźnię.
Wielu słuchaczy poznało Cię dzięki udziałowi w programie Must Be The Music. Jak wspominasz to doświadczenie? I dlaczego postawiłeś wtedy na cover a nie na autorski utwór?
W tym wypadku sprawa jest dość złożona, przyznam się, że około 20 lat zajęło mi, aby uczynić ten krok i wystąpić w takim programie. Doświadczenie dla mnie ogromne i nie zapomnę tego występu przed jurorami, który był dla mnie czymś, czego słowami nie jestem w stanie opisać. Pod wpływem entuzjazmu przejścia do etapu, w którym wystąpiłem przed jurorami wybór padł na cover – czy był to błąd, trudno powiedzieć, jednak mimo wszystko spełniłem jedno z moich wielkich marzeń i być może kiedyś szerzej opowiem o mojej drodze do podjęcia tego kroku i samym występie w programie.
Na koncie masz też kilka coverów, które wydałeś oficjalnie. Co takiego musi mieć utwór, żebyś zdecydował się po niego sięgnąć? I jak to było w przypadku „The Sound of War” Susanne Sundfor?
Aby jakiś utwór został przez mnie nagrany jako cover, musi mieć pewną cząstkę mojej wrażliwości. Mam kilkadziesiąt takich utworów, które dosłownie po jednym przesłuchaniu, tak bardzo odcisnęły się na mojej wrażliwości, że po kilku odsłuchaniach, wyłapując tekst ze słuchu, nagrałem moją wersję wokalną. Podobnie było z utworem „The Sound of War” Susanne Sundfor, który przesłuchałem trzy lub cztery razy i po tym – za pierwszym moim podejściem – nagrałem wersję wokalną do oryginalnej ścieżki dźwiękowej, i który wrzuciłem na prywatny kanał na YouTube. Dopiero po jakimś czasie zamówiłem według mojej wizji nową aranżację i cover powstał już oficjalnie. W utworze „The Sound of War” zakochałem się dosłownie w warstwie muzycznej i tekstowej oraz samym wokalu Susanne Sundfor, do której twórczości mam wielki sentyment i darzę tę artystkę ogromnym szacunkiem.
Co byłoby dla Ciebie sukcesem, jeśli chodzi o album „Triptych”? Czy masz jakieś oczekiwania albo marzenia, które chciałbyś przy tej okazji zrealizować?
Jako wrażliwemu artyście, chciałbym aby mój album trafił do dużej, ale też odpowiedniej liczby odbiorców, którzy jednak zrozumieją mój przekaz, bo to też jest dość istotne, jeśli nie najistotniejsze. Wielkim spełnieniem marzenia dla mnie osobiście jest powstanie tego projektu i każdy etap jego realizacji. Teraz bardzo chciałbym tym albumem nieco szerzej zwrócić na siebie uwagę, czy to się uda, zapewne czas pokaże. Chciałbym też w ramach promocji albumu zrealizować pokazy na żywo tylko z materiałem pochodzącym z albumu, być może i to się powiedzie w mniejszym lub większym stopniu na różnych scenach, bądź w klubach z muzyką na żywo.