„Miłość z przyszłości” – subtelna ballada o tęsknocie Pięknej choć Martwej [RECENZJA]

Piękna choć Martwa tęskni za czymś, co się jeszcze nie zdarzyło w swym najnowszym singlu „Miłość z przyszłości”. Trzeci, niezwykle intrygujący singiel zwiastuje pierwszy album studyjny artystki.

fot. Sebastian Zakrzewski

„Miłość z przyszłości” Pięknej choć Martwej to utwór, który łączy w sobie subtelność brzmienia, głębię uczuć i poetycką narrację. Zresztą każdy, kto zna wcześniejsze propozycje artystki, bez trudu odnajdzie w nich wspólny mianownik — nie tylko w warstwie dźwiękowej, lecz także w charakterystycznym, nieco eterycznym klimacie, który przenika emocjami każdy moment także tej kompozycji. Już od pierwszych taktów numer wprowadza słuchacza w atmosferę zamglonej melancholii i tęsknoty – jakbyśmy wchodzili w sen, z którego nie chcemy się obudzić.

Gitara, instrumenty klawiszowe i wokal splatają się w jedną ujmującą strukturę, która nie tylko opowiada historię, ale też pozwala z łatwością odnaleźć się w niej potencjalnemu odbiorcy. Jest w tym coś hipnotyzującego, magicznego, przyciągającego uwagę ładnie ukazaną harmonią, dotykającą naszej duszy. 

Przy tej okazji wokalistka zaprosiła do współpracy Francisa Tuana, który nadał kompozycji charakter i pogłębił ją żywymi elementami (to on odpowiada za muzykę, produkcję, gitary, instrumenty perkusyjne oraz programowanie). Szczególnie ciekawie prezentuje się ostatnia część utworu, gdzie wyraźniej podkreślono brzmienie syntezatorów (Marcin Włodarczyk), a do tego dochodzi frapujące nakładanie się wokali.

Dzięki temu otrzymaliśmy wysmakowaną propozycję, w której profesjonalizm przekłada się na jakość całego przedsięwzięcia. Stąd obok emocjonalności łatwo dostrzec tu dojrzałość wykonawczą, dopełniającą piosenkę, będącą oficjalną zapowiedzią całego albumu artystki. Warto też zwrócić uwagę na sprzężenie charakterystycznego głosu wokalistki z tekstem, który nie budzi większych zastrzeżeń i świadczy o tym, że twórczyni ma coś do powiedzenia. Właściwie specyfika tych słów ukazuje miłość z kobiecej perspektywy – i nie ma w tym banału, ani wyświechtanych fraz, mogących w jakikolwiek sposób umniejszyć wartość tego utworu.

O miłości można śpiewać nieustannie, jeśli tylko ma się pomysł, jak uchwycić jej niematerialną naturę. Dlatego nie budzi zastrzeżeń refren oparty jedynie na powtarzanych słowach: „Miłość z przyszłości”.

Udało się też uniknąć patosu, przesady oraz nadmiernej tkliwości, co rzuca pozytywne światło na nowy singiel Pięknej choć Martwej, która zasługuje na to, by dotrzeć do szerszego grona słuchaczy. Przecież to twórczość o nas i dla nas. Tutaj każdy szept, dźwięk i słowo ma swój sens. Jest to więc utwór dla tych, którzy szukają w muzyce czegoś więcej niż tylko dźwięków – dla tych, którzy pragną zanurzyć się w świecie pełnym refleksji i czystego piękna.

[rec. Łukasz Dębowski]

*****

Najnowsza piosenka Pięknej choć Martwej kontynuuje opowieść o odmiennych stanach miłości, zapoczątkowaną singlami „Maj Haj” oraz „Daleko i blisko”.

„Miłość z przyszłości” to romantyczna ballada, łącząca dream pop z elektronicznym beatem. Subtelny kobiecy wokal, ciemny bas, marzycielskie syntezatorowe pejzaże wypełnione delikatną elektryczną gitarą, tworzą opowieść o tęsknocie za uczuciem, które jeszcze się nie wydarzyło, ale już żyje w wyobraźni. Emocjonalny mostek, zdynamizowany chóralnymi partiami wokalnymi, otwiera drogę do porywającego, podnoszącego na duchu, pełnego nadziei finału.

Utwór ukazuje charakterystyczny styl Pięknej choć Martwej, balansujący między melancholią a muzycznym uniesieniem. Dla wzmocnienia przekazu, tekst piosenki operuje metaforą opartą na paradoksie. Z natury rzeczy tęsknimy za czymś, co znamy z przeszłości, a nie za tym co się jeszcze nie wydarzyło, co nie istnieje, a więc pozostaje wielką niewiadomą. W ten sposób artystka podkreśla wielką metafizyczną siłę miłości romantycznej, przekraczającą ramy czasu. Zwraca uwagę, że każdy z nas nosi w sobie wyobrażenie i oczekiwania wobec tego uczucia, nawet jeśli wcześniej go nie doświadczył.

Jedną z inspiracji stała się dla mnie kultowa animacja Disneya z 1937 roku – Królewna Śnieżka i siedmiu krasnoludków, którą obejrzałam w całości podczas wymyślania piosenki. Była późna wiosna, przebywałam sama w Niemczech w ramach angażu w teatrze. Z dala od bliskich, w przerwie między poranną a wieczorną próbą, podglądałam zakochanych z okien gościnnego apartamentu, wychodzących na parkową aleję okalającą rynek starego miasta. Jedni trzymali się za ręce, inni wystawiali twarze ku słońcu, a potem się przytulali. Czasem się całowali. Choć wyglądali pięknie, niełatwo było na nich patrzeć, aby nie czuć smutku. Wyobrażałam sobie, jakie zdania ze sobą wymieniają, lub o czym myślą. Czasem wypowiadałam je na głos.

Pewnego późnego wieczoru, podczas pracy nad tym utworem, postanowiłam zestawić dwa motywy: tęsknoty i czasu, aby pomieszać teraźniejszość z przyszłością. Czy można tęsknić za czymś, co się jeszcze nie zdarzyło? – opowiada Piękna choć Martwa.

Przed pewnymi emocjami nie da się uciec. Nie jesteśmy w stanie schować ich pod kamień. Są zbyt intensywne. Jak wiosenna burza. Wprowadzają niemały zamęt w naszym systemie nerwowym. Nieraz doprowadzają do szału. Stawiają pod ścianą. Czy to jest złe? Czy za każdym razem musimy odbierać takie stany wyłącznie z ich negatywnym oddziaływaniem? A gdyby tak, znienacka, nadać im inny kierunek?

Bardzo często spotykam ludzi, którzy zwierzają mi się, że cierpią z powodu braku miłości. Większość z nich boleśnie godzi się z tym stanem, nie dając sobie, z braku siły, cienia nadziei, że kiedyś, a może za moment, a może już, ta sytuacja się zmieni, a ich serce zabije z odwzajemnieniem dla drugiego człowieka. Dla nich jest ta piosenka. “Miłość z przyszłości” to również utwór dla zakochanych, którzy pragną na nowo rozbudzić w sobie świeżość uczucia. Dla wszystkich, którzy chcą zasadzić w swym miłosnym ogrodzie odrobinę romantyczności. Kto powiedział, że w jednej osobie można zakochać się tylko raz w życiu? To piosenka dla marzycieli! Wszystko jest możliwe – kontynuuje Piękna choć Martwa.

W fazie aranżacyjnej artystka współpracowała z Francisem Tuanem (gitara, instrumenty perkusyjne, produkcja), który wprowadził ciemny, mocny bas, w celu przełamania romantycznego charakteru utworu. Partia gitary uzupełnia brzmienie ciepłą, przyjemną harmonią, wynurzając się spod warstw klawiszy. Marcin Włodarczyk dodał nieco „kosmiczny” i rozmarzony klimat partiami syntezatorów. W efekcie powstała taneczna ballada zwieńczona przebojowym instrumentalnym finałem.

 

Leave a Reply