
25 kwietnia ukazała się pierwsza płyta zespołu Cicho. To doskonała propozycja dla wszystkich, którzy cenią żywe, bogate brzmienie instrumentów i refleksyjne teksty. Zapraszamy do zapoznania się z naszą recenzją tego wydarzenia.
fot. okładka albumu
Recenzja płyty „Cicho” – Cicho (2025)
Refleksyjna muzyka z przekazem, oparta na rocku progresywnym, a więc analogowym, niekiedy wręcz surowym brzmieniu, które układa się w świadomie zaprezentowaną strukturę kompozycyjną. A wszystko to dzieje się przy bogactwie instrumentalnym, rozpisującym nam scenariusz muzycznego spotkania z grupą. Stąd poszczególne utwory mają niezwykle obrazowy charakter, a więc mamy do czynienia z muzyką głęboko wnikającą w naszą podświadomość. Tak w skrócie można określić to, co znajdziemy na debiutanckiej płycie zespołu Cicho.
Ważnym elementem całości jest natura – dźwięki wyciągnięte z przyrody (szum rzeki, lasu, głosy ptaków itd.). To ona stanowi podstawę do odnalezienia konkretnego przekazu, który kryje się w tych pięciu, często bardzo długich numerach, składających się na wymowę całego przedsięwzięcia.
Czuć, że początek niektórych propozycji zrodził się ze wspólnego improwizowania, a następnie z poszukiwań formy, która ujednolici i skonkretyzuje taki wyraz artystyczny. I to się udało, bo powstał zestaw kompozycji, które w pewien sposób łączą się ze sobą, dając nam możliwość przeniesienia się nie tylko do innego miejsca, ale też cofnięcia się w czasie. To zasługa precyzyjnie zaplanowanych aranżacji, mających siłę w czystym, a przez to bardzo stylowym (nie mylić z archaicznym) brzmieniu.
Słychać to w jednym z ciekawszych momentów, czyli „Nocy polarnej”, gdzie szum morza, lekkie dźwięki gitary (Michał Adamowicz) i wiolonczeli (Paweł Park) otwierają szerszą przestrzeń muzyczną, w której następują wyraźne zmiany dynamiki i nastroju. Niebanalnie rozpisane harmonie działają na korzyść wszystkich utworów, solidnie obudowując każdy pomysł, który udało się przy tej okazji zmaterializować. W wybranych fragmentach pojawia się także subtelny głos Adamowicza, jednak nie jest on natarczywy ani narzucający się swoją interpretacją (choć chwilami może wydawać się nieco manieryczny). Jego wokalne urozmaicenie wprowadza pewne uporządkowanie, tak abyśmy mogli odnaleźć trop związany z przekazem, który przecież stanowi istotę całości – czasami odnoszącego się do relacji międzyludzkich, a innym razem do wcześniej wspomnianej natury.
Warto zwrócić uwagę na korelację poszczególnych instrumentów, które w wybranych chwilach tworzą znamienny, trochę niewspółczesny ton, dzięki czemu rodzi się niezwykle ujmujący klimat. Szczególnie gdy na pierwszy plan wysuwa się pianino elektryczne Rhodes (Jieun Park) i organy Hammonda (Michał Woźniak), czujemy, że sporo tu odniesień do rockowej klasyki. Do tego dochodzi perkusja (Kuba Zieliński), która nie tyle narzuca tempo, co subtelnie wspiera narrację utworów, ponieważ większość kompozycji ma rozciągniętą formułę, podkreślającą refleksyjne ukierunkowanie twórczości zespołu („Ciszej i ciszej”).
Album „Cicho” to ucieczka przed hałasem współczesnego świata, ale też przykład innej, nieco niemodnej koncepcji, w której pojawiają się elementy wyszukanego artyzmu, dziś często zabijanego przez wszechobecną komercjalizację. Dlatego te utwory są jak złapanie oddechu w czasach, gdy wciąż musimy za czymś gonić. A to, że ich wymowa umiejętnie nawiązuje do szlachetnych gatunków związanych z rockiem progresywnym, w których liczą się długie motywy instrumentalne, działa tylko na korzyść tego wydarzenia.
Warto więc zagłębić się w wyszukaną strukturę tych nagrań, które niejednokrotnie zaskoczą nas swoim wyrafinowaniem. Zresztą doświadczenie Michała Adamowicza, który ma już na koncie kilka projektów, pozwala nam z łatwością odnaleźć się w elementach składających się na styl tej płyty – od muzyki filmowej, przez delikatny ambient, jazzowe improwizacje, aż po wspomniany rock. Tym bardziej że tematyka relacji człowieka z naturą nie jest mu obca, co udowodnił, tworząc m.in. muzykę do filmów.
Łukasz Dębowski
sztosik płyta