
Mela Koteluk powraca po siedmiu latach, prezentując kolejny solowy album „Harmonia”. Jaka jest ta płyta? O tym w dzisiejszej recenzji.
fot. okładka albumu
Recenzja płyty „Harmonia” – Mela Koteluk (Warner Music Poland, 2025)
Mela Koteluk nigdy nie szarżowała z doborem środków artystycznych, żeby stworzyć dorodną – nie tylko w instrumentalnym odniesieniu – piosenkę. Wokalistka stawiała na charakterystyczny klimat, który wyraźnie określał jej poczynania muzyczne. Podobnie jest tym razem, gdzie alt-popowa, czasem folkowa subtelność łączy się ze starannie wyeksponowanym rockowym sznytem oraz czarującą melodyjnością. Na albumie „Harmonia” znajdziemy nastrój, który kojarzy się z wcześniejszymi dokonaniami artystki, choć wiele w tym świeżości i dzisiejszego wytyczania szlaków niebanalnymi rozwiązaniami produkcyjno-aranżacyjnymi.
Ogromne znaczenie ma to, z kim Mela tworzyła ten materiał, bo udział każdego z muzyków jest wyraźnie podkreślony. Oprócz gitarzysty Tomka „Serka” Krawczyka i perkusisty Marcina Ułanowskiego, na płycie pojawili się również pianista Bartek Wąsik (pięknie rozplanowane harmonie pianina w „Bingo”) i wiolonczelista Michał Pepol (na wyróżnienie zasługuje intrygujące „Staccato” i dojmująca „Odyseja”). Natomiast nad całością czuwał kolejny raz producent Marek Dziedzic.
Zwracają więc uwagę koronkowo oplecione kompozycje, w którym ogromne znaczenie mają wszystkie detale. Dlatego, żeby dostrzec ich istotę trzeba całkowicie wejść w świat wokalistki, która od samego początku czaruje dojrzałą interpretacją („Idziesz”). Warstwa liryczna wciąż mieni się znamienną, czasem odrobinę przesadzoną metaforyką. Zresztą, kto zna wcześniejsze albumy Meli Koteluk, ten wie, że bazuje ona na wielowarstwowej złożoności tekstów, w których czasem ginie motyw przewodni. Znajdziemy jednak też poetyckie perełki, do których należy „Molo na most” z cytowanym już fragmentem: „Oddam molo za most”.
Na płycie znalazły się także niespodzianki w postaci gości. W dzisiejszych czasach niemal każdy artysta zaprasza do swojego projektu kogoś, kto uatrakcyjni wymowę wybranego utworu. Tutaj usłyszymy Ralpha Kaminskiego w nośnym kawałku „Zobaczyć siebie”. Należy wspomnieć też o Andrzeju Smoliku, który obecny jest w intymnym, bardziej miękkim utworze „Bliża i dal”.
„Harmonia” to nie tylko uosobienie ładu i zgodności, ale też dysproporcji, które rodzą chaos. Stąd muzycznie dostajemy wiele elementów, mających uwypuklić (uatrakcyjnić) ideę, mieszczącą się w charakterystyce tego albumu. Może wielkich zaskoczeń ten album nie przynosi, ale potwierdza klasę Meli Koteluk, która zachwyca dojrzałym podejściem do estetyki, mieniącej się bogactwem stylistycznym, dostarczając nam przy tym wielu głębokich doznań. Nie wolno tylko traktować tej muzyki „przy okazji”.
Łukasz Dębowski