Let See Thin – „Machine Called Life” [RECENZJA]

Nasz ocena

Po czterech latach łódzki zespół Let See Thin powraca, prezentując drugi album studyjny, zatytułowany „Machine Called Life”. Poniżej można znaleźć naszą recenzję tego wydarzenia.

fot. okładka albumu

Recenzja płyty „Machine Called Life” – Let See Thin (2025)

Porównując muzykę z debiutanckiej płyty Let See Thin z nowym albumem „Machine Called Life”, to twórczość zespołu nabrała większego rozmachu, soczystości związanej z brzmieniem, ale też okazałej dojrzałości. To jakby bardziej znaczące rozwinięcie tam zebranych pomysłów, co pokazuje, że grupa jest już w nieco innym miejscu, choć wciąż podchodzi z pewną dostojnością do samej formy piosenkowej. Ta twórczość pochłania więc słuchacza od pierwszych dźwięków, zachwycając art rockową, a przy tym starannie rozbudowaną wymową poszczególnych utworów.

Warto zwrócić uwagę, w jaki sposób łódzki zespół buduje napięcie, tworząc w ten sposób podkład do jakościowej narracji, która kryje się w każdym numerze. W ich postrzeganiu kompozycja jest czymś więcej niż tylko umiejętnym podkreśleniem melodyki – tutaj dźwięk rodzi obraz, który podbity został starannie wyselekcjonowanym słowem, tworząc szerszy aspekt związany z poszczególnymi historiami. A te bardzo rzeczowo zostały wpisane w strukturę muzyczną, rodząc pełniejszą, bardziej znaczącą wypowiedź artystyczną.

Słychać to w jednym z najlepszym momentów na płycie, czyli „How”. Świetnie ułożone harmonie, doskonałe uzupełnianie się instrumentów, liryka i głęboki klimat tworzą wręcz miniaturę muzyczną, która istnieje na wielu płaszczyznach naszej świadomości. To swego rodzaju pełnia. W ogóle odkrywanie poszczególnych warstw tych propozycji jest fascynujące, choć i tak nie wszystko jesteśmy w stanie od razu dostrzec („Strange Neighbourhood”).

To muzyka, która wymaga skupienia, wejścia w złożoną, ale nieprzesadnie trudną w odbiorze strukturę. W końcu wciąż mamy do czynienia z rockiem, a raczej z wielowątkowością muzycznych form, które wpływają na charakter dokonań bandu. Do tego dochodzi dojrzale ukazana refleksyjność, chwilami przybierająca na swojej sile poprzez szerokie rozwinięcia kompozycyjne („Would it be”). Panowie nie ograniczają się w doborze różnych środków, tworząc pozbawione patosu, a przy okazji mocno rezonujące z naszą emocjonalnością utwory. Przy tym porusza zmienność nastroju w obrębie jednej propozycji („Treadmill”).

Tym razem udało się stworzyć bardziej zindywidualizowany projekt, nasycony wielobarwnością brzmieniową, zaskakujący zawodowstwem, ale też kreacją artystyczną, którą Let See Thin był w stanie zmaterializować w przyjętej formule. Dlatego cieszy fakt, że grupa nabrała jeszcze więcej pewności siebie, prezentując muzykę, która wykracza poza polski rynek muzyczny i to nie tylko ze względu na teksty w języku angielskim, które w przekazie Łukasza Woszczyńskiego są w pełni przekonujące. „Machine Called Life” to album, który przyciąga uwagę od pierwszych dźwięków. Ciężko jest jest się do czegoś przyczepić w tak dojrzałej muzycznie strategii, która jest faktyczną siłą zespołu.

Łukasz Dębowski

 

 

Leave a Reply