Z okazji premiery książki „Niedopasowany”, Karol Husak (występujący jako Mr. C) zdecydował się zebrać kilkoro znajomych, nagrywając po spotkaniu autorskim płytę live.
Album „Na żywo w przybytku kultury” jest już dostępny, a my mieliśmy okazję zadać artyście kilka pytań, czego efektem jest poniższy wywiad.
fot. materiały prasowe
Najpierw była premiera książki „Niedopasowany”, a później pojawiła się idea nagrania albumu koncertowego – „Na żywo w przybytku kultury”. Skąd taki pomysł?
Koncert próbowałem zorganizować od kilku lat, premiera książki była czymś, co ten pomysł legitymizowało. Kto zainteresowałby się tym, że Karol – jako ktoś zupełnie nieznany – tak po prostu chce sobie zagrać koncert? Wprawdzie organizacja byłaby możliwa – myślę, że odpowiedzialni za działania artystyczne w Domu Kultury, byliby w stanie zaufać temu, że mam do zaoferowania coś jakościowego. Natomiast książka jest o młodym, nieco buntującym się artyście – jest to po trochę zachęta do twórców, by nie rezygnowali z rozwoju swoich talentów, nawet jeżeli nie robią czegoś, co łatwo spieniężyć. Dlatego właśnie było dla mnie wartością to, żeby zorganizować taki hybrydowy wieczór.
W jaki sposób te dwie działalności, czyli pisanie książki i tworzenie muzyki, łączą się ze sobą w Twoim życiu?
Już na wczesnym etapie zastanawiałem się, którymi utworami zilustrowałbym niektóre sceny w książce. Głównie byłyby to nagrania zapożyczone – a to coś z Dire Straits, a to Genesis. Gdy bohater książki zaczyna rozumieć, że zależy mu na relacji z jego koleżanką, na pewno w tle słyszę własny utwór „Pod prąd”. Ale to takie luźne powiązanie, ponieważ to wszystko powstawało niezależnie od siebie. Mam przesłać wydawnictwu kolejną propozycję publikacji – chciałem, żeby to była opowieść zwięzła i dosadna, a jako że pracuję też nad materiałem muzycznym, to tym razem jest to w większym stopniu komplementarne i chyba więcej utworów nadawałoby się do odtwarzania w tle – na przykład podczas czytania. Wyobrażacie sobie jakby to było, gdyby do tradycyjnego wydania książki dołączana była płyta CD? No ale to pomysł nie na te czasy. A tak w praktyce to te rzeczy się nie łączą – jedna przeszkadza drugiej i trzeba wybrać czym zajmiesz się w wolnym czasie, a co zaniedbasz na korzyść drugiego.
Czym jest dla Ciebie pisanie tekstów do piosenek? Czy jest to dla Ciebie osobista forma wyrażania siebie i swoich emocji?
No nie zupełnie – dla mnie na pierwszym miejscu jest muzyka, która jest efektem albo bliskiej relacji z instrumentem, dzięki której powstaje coś prawie niezależnie ode mnie samego i doceniam to, że „coś wychodzi”, albo intencjonalnie myślę o konkretnej progresji akordów czy też jakimś riffie. I jedno i drugie może przynieść zadowalające efekty i dopiero potem trzeba dopisać do tego tekst. I oczywiście na tym etapie staram się, żeby zawierały one jakiś przekaz, ale też nie koniecznie bardzo osobisty.
Na albumie są dwa utwory anglojęzyczne i w obu przypadkach starałem się wpisać w jakąś konwencję – swingową i funkową, teksty z kolei miały być kompetentne w tym znaczeniu, żeby opowiadały jakąś przewrotną historię tak zupełnie dla zabawy. W „Anymore” zaśpiewanym przez Alinę Michniewicz, dziewczyna podejrzewa chłopaka o zdradę – on wymyka się z domu i pewnego dnia dziewczyna śledzi go, by ostatecznie dowiedzieć się, że chłopak gra po nocach w klubie jazzowym na trąbce. Swoją drogą trębacz dostał w ostatniej chwili angaż w znanym składzie i nie znalazłem nikogo na jego miejsce, więc w nagraniu eksploduje ogniste solo na klawiszach spod palców Adama Dzierżęgi.
W „Take you down” – tu Izabela „Izolda” Szołtysik i Łukasz Marek kłócą się o to, kto kogo bardziej zaniedbuje w związku, chcą żeby po rozstaniu jedno popamiętało drugie, ale ostatecznie „Take you down” zamienia się w „Get you back” i nie jest to jakieś trudny do przewidzenia twist, ale przynajmniej zmienia się narracja i ostateczny wydźwięk tych piosenek – w tym drugim utworze jest bridge na 5/4, który symbolizuje coś w rodzaju apogeum niezgody między obojgiem. Dla mnie pisanie takich utworów to przede wszystkim świetna zabawa.
Natomiast pozostałe utwory rzeczywiście wyrażają moje emocje czy też są obrazem mojego stanu w danej chwili. Rafał Kozik świetnie wczuł się w rolę w utworze „Pod nocnym niebem”, który przyszedł mi do głowy jako opis trudnych relacji z drugim człowiekiem – z jednej strony jesteście w stanie zaufać sobie pod wpływem chwili, ale codzienność może okazać się inna i nie wiesz czy ktoś tak naprawdę tobą nie manipuluje. „Alarm” to z kolei wyraz goryczy, po tym jak zrozumiesz, że tracisz ze swojego życia kogoś dla siebie cennego i mimo, że o tym wiesz, nic nie możesz z tym zrobić. Jako ciekawostkę dodam, że w drugiej progresji akordów tego utworu znajduje się dysonujące współbrzmienie dźwięków G i F#, co skojarzyło mi się z następstwem dźwięków alarmu przeciwwłamaniowego. Akurat przeżywałem taki napływ świadomości, w której zacząłem rozumieć, że w pewnych sytuacjach jestem bezradny i mimo alarmu dam się „okraść, utonę, spłonę”, chociaż „wirują światła i wyją syreny”. To rzeczywiście bardzo osobiste, ale jak widać i tu muzyka była pierwsza. A w śpiewanym przez Łukasza „Pod prąd” napisałem tekst zaraz po przebudzeniu – autentycznie ktoś zawitał w moich snach i wystarczyło to utrwalić.
fot. materiały prasowe
Pierwsza płyta została zarejestrowana w wersji live. Czy ma to oznaczać, że taka forma prezentowania własnej twórczości jest dla Ciebie najatrakcyjniejsza? Czy za ideą nagrania płyty kryją się koncerty, które chciałbyś zagrać?
Oczywiście, że chciałbym zagrać kolejne koncerty i jest to dla mnie coś bardzo atrakcyjnego. Technologie i dostępność sprzętu spowodowały, że w domu można zrobić wszystko. Pytanie tylko, czy miałoby to fizycznie możliwe odwzorowanie w wersji koncertowej. Dla mnie występ na żywo to bardziej teatr, a studyjne nagrania to często produkcje filmowe z masą wygenerowanych sztucznie efektów specjalnych. Nie mówię, że tego nie lubię, ale jestem dumny, że płyta jest organiczna i powstała dzięki talentowi zaproszonych gości. A takie nagranie było łatwiejsze do zrealizowania – musieliśmy to zrobić spotykając się wszyscy jednego dnia. Na pewnym etapie chciałem to odwołać, ponieważ nie było łatwo zgrać terminy prób, ale ostatecznie udało się. Mieliśmy 1,5 próby – mówię na serio. Spotkaliśmy się raz z całym składem, bez wszystkich wokalistów, druga próba niedoszła do skutku, ponieważ perkusista (Tomasz Szczepanek) odwołał tego dnia swój udział. Pewnie, że wymienialiśmy się materiałami przez Internet, ale pierwsze spotkanie całego składu miało miejsce na próbie dźwięku rano przed nagraniem. Do studia wszyscy przyjeżdżaliby osobno, to ciągnęłoby się miesiącami, a tak był termin i nie było już drogi powrotnej. Duże ryzyko, ale zaufałem umiejętnością swoim i pozostałych.
Co według Ciebie jest największą wartością utworów, które znalazły się na albumie „Na żywo w przybytku kultury”? Czy zdążyłeś się już zżyć z tym repertuarem?
Wybrałem utwory, które powstały w kilku innych składach. Są mojego autorstwa, więc nie musiałem nikogo o nic pytać. Kryterium było takie, by były to łatwe do wyćwiczenia w szybkim czasie kompozycje, z którymi już jestem jakoś zżyty i chcę je przywrócić do życia z przeszłości, albo w ogóle dać im szansę na pierwsze wykonanie na żywo. Największą wartością jest dla mnie to, że to moja twórczość, że znaleźli się wykonawcy, którzy nadali im swój indywidualny charakter barwą głosu, interpretacją akordów czy instrumentalną improwizacją w czasie rzeczywistym.
Czy można mówić o założeniach względem tego albumu, które stały się odzwierciedleniem jakiejś szerszej wizji artystycznej?
Myślę, że założenie było takie, by moim współpracownikom dać szansę do artystycznej ekspresji – nie każdy z nich występuje na co dzień, nie każdy tworzy swój repertuar, a jako że nasze drogi się skrzyżowały, to poniekąd stało się to podłożem do wzięcia udziału w czymś oryginalnym, autorskim. Miało to też być czymś przekrojowym i dla mnie samego okazją do zaprezentowania się w kilku odmianach. Jestem fanem muzyki i chciałem, żeby tak to brzmiało – jakbym składał skromny hołd dla artystów, którzy mnie przez lata inspirowali.
Na czym najbardziej zależało Tobie, komponując nowe piosenki? Czy jesteś przywiązany do tradycyjnej formy postrzegania kompozycji muzycznej?
Myślę, że trudno dzisiaj zaskoczyć czymś całkiem nowatorskim i mnie zależy przede wszystkim na swego rodzaju szczerości artystycznej. Wszystko co robię, chcę zrobić uczciwie, w zgodzie z samym sobą, bez próby przewidzenia czego ktoś oczekuje, albo co przykuje uwagę. Nie myślę na przykład, że napiszę utwór, który spodoba się mało wymagającym, przygodnim bywalcom koncertów rockowych, na których będzie się dało poskakać. Nic w tym złego, jeśli wychodzi mi energetyczna muzyka, ale inna by to była sprawa, gdybym ją próbował wystrugać pod te oczekiwania, bez próby zrobienia czegoś na odpowiednim poziomie. Lubię też, jak utwory mają jakąś trudność techniczną i staram się na przykład zagrać jakąś szybszą solówkę itp. żeby nie były całkiem przewidywalne i były wyrazem umiejętności czy wiedzy. Oczywiście dzisiaj w każdym mieście świata można znaleźć jakiegoś giganta z dużym zasobem wiedzy teoretycznej i technice gry na światowym poziomie. Wiadomo – już się nie ścigamy, teraz zadowala mnie wspomniana szczerość artystyczna, ale nie sięgam po najprostsze środki wyrazu i lubię trochę pokombinować.
fot. okładka płyty
Ponoć ma się ukazać także album „Eklektycznie”, który zapowiadałeś jeszcze przed wydaniem płyty koncertowej. Czy to znaczy, że kolejność wydawania kolejnych projektów muzycznych trochę się zmieniła? I co w takim razie znajdzie się na albumie studyjnym?
Przyznaję, że spodziewałem się bardziej skoordynowanej czasowo pracy w studiu, i że na tym etapie będę już z tym gotowy. Kolejność się nie zmieniła, ale rzeczywiście dość wcześnie wrzuciłem utwór „Pod prąd” do sieci. Co ciekawe pierwsze było to nagranie live w kwietniu 2023 r. a dopiero w listopadzie poszliśmy z tym do studia. Zwyczajnie chciałem wzbudzić jakieś zainteresowanie, mieć co wrzucić do sieci – dzisiaj to ważne.
A co będzie na albumie – otóż mnóstwo rzeczy! Po pierwsze album rozpocznie się instrumentalnie, potem mam zamiar umieścić na nim nieco mocniejsze rockowe utwory. Będzie też dużo akustycznych brzmień, utworów po polsku, po angielsku, trochę bossy, trochę gipsy, trochę dla zabawy, trochę na poważnie. Są utwory, które mają cieszyć samą muzyką, mam nadzieję, że spodoba się moja gra na gitarze, są też utwory, w których kładę nacisk na zawartość tekstową i nadać jej uniwersalny charakter. Są przewidziane duety wokalne i instrumentalne – wszystkiego po trochu. Muszę jeszcze nagrać od zera trzy utwory, do reszty dodać solówki, partię wypełniające – do tej pory nagrałem już większość partii rytmicznych, kilka solówek, linii basu, tamburyn, shaker… W jednym utworze jest tylko stopa, więc ją wygenerowaliśmy cyfrowo razem z realizatorem i to chyba jedyny cały utwór z kompletnym instrumentarium – poza „Pod prąd” oczywiście. Zamysł jest taki, żeby położyć wszystkie gitary, a potem zaprosić resztę muzyków, wokalistki i wokalistów. Tak czy inaczej pod względem brzmień i stylów będzie… Eklektycznie.
Na co dzień uczysz gry na gitarze w Domu Kultury i prywatnej szkole muzycznej. Jak ta działalność wpływa na Ciebie, jako na twórcę własnego repertuaru?
Uczę prawie 20 lat i jest to fascynujące zajęcie. Myślę, że charakter pracy instruktora gitary zmienił się w tym czasie. Kiedyś bardziej skupiałem się na technice, improwizacji, nauce skal, natomiast w obecnej rzeczywistości już niekoniecznie jest na to zapotrzebowanie. Dzieciaki są pod wpływem różnych mediów, gwiazd, celebrytów i po prostu chcą umieć grać piosenki swoich idoli. Być może w jakiejś nieświadomej części wpływa to na mnie w ten sposób, że aktualizuje swoją wiedzę o współczesnej muzyce rozrywkowej, no i są momenty, że czuję się po prostu „cool”, gdy mogę zawodowo wprowadzać kogoś z zapałem do nauki w świat nowych odkryć muzycznych i umiejętności. Ale tak naprawdę to z własną twórczością po prostu robię swoje i bardziej odwołuję się do tego, co współczesnej młodzieży już nie interesuje, więc innym aspektem jest na przykład to, że w ten sposób zarabiam pieniądze na studio, instrumenty czy inne działania artystyczne.
Co byłoby dla Was największym osobistym sukcesem związanym z albumem „Na żywo w przybytku kultury”?
Jakaś doza rozpoznawalności. Chciałbym czuć się doceniony jako twórca autorskiego repertuaru, a pozostali zapewne czuliby się dobrze wiedząc, że ktoś docenia ich wykonania tych utworów. Myślę, że po obu stronach są powody do zadowolenia. To jednak uchwycenie chwili, wypadkowy dla jednorazowego eventu skład, który udźwignął ciężar zagrania nieznanych piosenek, nie mając dużo przestrzeni do prób, wspólnych ćwiczeń czy zgrywania się. Było w tym dużo niepewności, a wyszło właśnie tak jak słychać na nagraniu. Uważam, że to samo w sobie jest już sporym sukcesem i byłoby mi miło, gdyby ktoś potrafił dojrzeć w tym tę wyjątkowość.