„Piosenki są dla mnie procesem rozumienia siebie” – Patrick the Pan [WYWIAD]

W dniu 36 urodzin Patrick The Pan wydał swój piąty album zatytułowany – „To nie najlepszy czas dla wrażliwych ludzi”. To pierwsza od debiutu płyta, którą artysta wypuścił bez wytwórni, w 100% na swoich zasadach. O tym, a także nowych piosenkach i długiej drodze, która doprowadziła go do obecnego miejsca, mieliśmy okazję porozmawiać z wokalistą.

fot. Borys Borecki

Na swojej nowej płycie „To nie najlepszy czas dla wrażliwych ludzi” zawarłeś sporo osobistych refleksji. Podróże między Krakowem, gdzie mieszkasz a Warszawą stały się częścią Twojego życia. Czy to oznacza, że masz silne przywiązanie do Krakowa i nie czujesz, że musisz się wyprowadzać z tego miejsca do Warszawy?

Patrick The Pan: Tak, podróże są częścią mojej codzienności, szczególnie pomiędzy Krakowem a Warszawą. Mam już za sobą pewną część życia w Warszawie, ale ostatecznie zdecydowałem, że ze względów prywatnych, to Kraków pozostanie moim domem. Ale z drugiej strony, Kraków to miasto, które potrafi być irytujące – zakorkowane, drogie i niekoniecznie stawia mieszkańców na pierwszym miejscu – ale mimo to coś mnie tu trzyma. To miasto jest pełne sprzeczności, kocham je i nienawidzę jednocześnie.

W jednym z utworów śpiewasz: „Nikt mnie nie zdradził jak to miasto”. Czy to odnosi się do Krakowa, a może jest to bardziej metaforyczne odniesienie?

Patrick The Pan: Tak, to jest zdecydowanie o Krakowie. Chciałem oddać w tej piosence bardzo złożoną relację z tym miejscem. Wiesz, jak to jest, czasem kochasz to, gdzie mieszkasz, ale w innych dniach masz ochotę po prostu stąd uciec. Ale miasto jest jak związek – bywa trudne, ale jednak nie potrafię go opuścić na dłużej. I mimo wszystko, gdy jestem w podróży, coś każe mi za nim tęsknić.

Podróż jest wyraźnym motywem Twojego nowego albumu. Jak to jest z tymi podróżami? Dla Ciebie to inspiracja, sposób na odpoczynek, a może coś więcej?

Patrick The Pan: Podróżować w znaczeniu turystycznym kocham, chyba jak każdy. Natomiast podróż w znaczeniu komunikacyjnym, bycie w pociągu czy busie, to taki stan, który mnie fascynuje, bo daje przestrzeń do refleksji. Lubię jechać i obserwować – niekoniecznie muszę wchodzić w interakcje z obcymi ludźmi, ale lubię ich różnorodność, to, że są inni. Czasami w podróży, wyłączam telefon, wyciągam książkę czy notatnik, staram się być obecny tu i teraz. To taki moment, w którym mogę na spokojnie przemyśleć różne sprawy, czy nadrobić zaległości – zarówno muzyczne, jak i literackie.

 

Czy te momenty samotnych podróży pozwalają Ci na uchwycenie różnych myśli i emocji? Takie osobiste refleksje, które potem znajdują swoje miejsce w tekstach Twoich piosenek?

Patrick The Pan: Zdecydowanie. Przez ostatnie trzy lata często miałem przy sobie notes, w którym zapisywałem myśli, ale w ostatnim czasie cyfra wygrała –  w telefonie moje najbardziej używane aplikacje to notatnik i dyktafon. To bardzo pomocne narzędzia do zbierania pomysłów. W przeszłości, w ramach eksperymentu, prowadziłem nawet dziennik, jako zeszyt, w którym codziennie coś z siebie wylewałem. Podobno pamięć lepiej rejestruje rzeczy, gdy zapisuje się je ręcznie. Tak czy siak nie ma tygodnia, bym czegoś nie zapisał lub nie nagrał.

Chciałbym zapytać o Twoje podejście do życia w podróży. Pisałeś w notce prasowej, że spanie w hotelach może dawać Ci w kość. Czy podczas podróży często za czymś tęsknisz?

Patrick The Pan: Na pewno nie jest tak, że mam dość życia w podróży. Piosenka, która podejmuje ten temat, została napisana w czasie, gdy naprawdę cały czas byłem w rozjazdach. To był taki moment, kiedy perspektywa kolejnego wyjazdu zaczynała być trochę przytłaczająca. Tęskniłem za tym, by wrócić do domu, bo w pewnym momencie tej wędrówki zaczynało mi brakować codzienności – swojego miejsca, swojej osoby. Po prostu, jak z wszystkim – w nadmiarze może stać się uciążliwe. I to jest też temat, który pojawia się w moich piosenkach – to zrozumienie, że wszystko, nawet to, co dobre, w nadmiarze może stać się ciężarem.

Twoja muzyka jest bardzo melancholijna. Jest tam sporo smutku, a nawet pewnego rodzaju pesymizmu. Czy jesteś pesymistą?

Patrick The Pan: Tak, jestem, ale jestem tego świadomy i z tym walczę. Ogólnie myślę, że za rzadko jestem swoim kumplem. Mam wrażenie, że często zbyt mocno się nad wszystkim zastanawiam i analizuję świat na swoją niekorzyść. W angielskim jest na to słowo: overthinking. Zdarza się, że nie doceniam tego, co mam, bo cały czas widzę, że u innych jest „bardziej zielony trawnik”. I to jest coś, z czym walczę. Często tłumaczę swoje sukcesy „fartem”, co oczywiście nie jest. Jednak w tym masochizmie i  melancholii jest też głębia. Może dzięki nim mogę zrozumieć siebie i świat dookoła mnie.

Właśnie, to poczucie niezadowolenia może być zarówno ciężarem, jak i siłą napędową Twojej twórczości. Jak radzisz sobie z tymi trudnymi emocjami?

Patrick The Pan: Wiem, że taki pesymizm czy porównywanie się bywają przytłaczające, ale staram się to akceptować, obcować z nim. To tylko chemia w mózgu, która mija. Uczę się z nim żyć i robić coś kreatywnego z tej energii. Przekuwam to w piosenki i wiem, że jest sporo ludzi, którzy znajdą w tym dla siebie punkt zaczepienia.

Twoja nowa płyta jest pełna refleksji i osobistych przemyśleń. Co chciałeś, żeby słuchacze poczuli, kiedy jej posłuchają?

Patrick The Pan: Chciałem, żeby to była płyta, która sprawi, by słuchacze czuli, że nie są sami w swoich wątpliwościach, tęsknotach czy poczuciu zagubienia. Ta płyta ma być poklepaniem po plecach z przesłaniem: wiesz, mi też bywa ciężko i to nierzadko. Wierzę, że muzyka ma moc uzdrawiania – nie w sensie, że daje gotowe odpowiedzi, ale może pomóc zrozumieć emocje, które nosimy w sobie.

Czy pisanie piosenek pozwala Ci coś zrozumieć?

Pisanie piosenek to dla mnie bardzo introspektywny proces. Często podczas pisania dochodzę do jakichś wniosków, które wcześniej były dla mnie nieuchwytne, za mgłą. Piosenki są dla mnie procesem rozumienia siebie, swoich emocji i doświadczeń. Taka autoterapia. To sposób na uporządkowanie rzeczy, które krążą w mojej głowie. Pisząc, przeżywam coś na nowo, a potem patrzę na to z większym dystansem, co daje mi możliwość wyciągnięcia wniosków. Takie utwory to nie tylko muzyczne kompozycje, ale też dokumentacja procesu wewnętrznej zmiany. Trochę pamiętniczek, z perspektywy czasu.

 

W jednej z piosenek śpiewasz „Zrozumiałem w tej podróży, że…”. Co zrozumiałeś w tej podróży przez życie?

To jest bardzo otwarte pytanie i cały czas na nie odpowiadam. Ta płyta jest bardzo osobista, pełna refleksji, związanych z jakąś formą pracy nad sobą i procesem zrozumienia. Zrozumienie siebie, swojego miejsca. Często słyszę to pytanie i lubię odpowiadać na pytanie w ten sposób, że ten trzykropek na końcu, to trzeba przerobić na dwukropek, bo wszystkie następne piosenki są pewnego rodzaju odpowiedziami.

Wspomniałeś, że przy poprzedniej płycie „narodziłeś się na nowo”. Co to dokładnie oznacza?

To było dla mnie przełomowe doświadczenie. Płyta „Miło wszystko” była eksperymentem, zwłaszcza w momencie, gdy zaczynałem czuć się szczęśliwy po wielu latach. Otworzyła mi drzwi, które wcześniej były zamknięte zarówno w sensie osobistym, jak i zawodowym. Do tego stopnia, że zaczęto mnie postrzegać na nowo – jak debiutanta. I to było ogromnym zaskoczeniem. Po 10 latach bycia na polskim rynku muzycznym, ktoś mnie nagle odkrył, bo zostałem nominowany od „Odkrycia Empiku”. Może dla mnie to faktycznie był debiut w pełnym tego słowa znaczeniu. Odczułem to wtedy i do dzisiaj tak to traktuję. Natomiast na nowej płycie już czuję, że jest to coś nowego, bardziej zaawansowanego. Więc mogę powiedzieć, że narodziłem się jako Patrick po raz drugi.

Nowa płyta jest jeszcze bardziej refleksyjna niż poprzednia. Tak miało być, czy to wyszło naturalnie?

Szczerze mówiąc, myślałem, że nowa płyta będzie kontynuacją „Miło wszystko”, ale wyszło inaczej. Zdecydowanie jest na niej bardziej refleksyjnie. To chyba jest efekt tego, jak się zmieniam i jak dojrzewam. Czuję, że to płyta bardziej dojrzałego Patricka, patrzącego na siebie sprzed 10-11 lat z pewnym rodzajem akceptacji. Może to próba pogodzenia się z tym, kim byłem, a kim jestem teraz. Na pewno nie jestem już tym samym człowiekiem. Pierwsze trzy albumy, których już nie lubię, to było wielkie szukanie, a teraz wydaje mi się, że znalazłem odpowiedź na pytanie – kim jestem i jaki jestem? Czuję to. Tam zamknąłem pewien okres i to już nie jestem ja. Nowa płyta to chyba takie „rozliczenie” z tą starszą wersją mnie.

Czy pomaga Ci w tym także praca z innymi artystami jako producenta muzycznego? Otwiera to głowę?

Zdecydowanie. Kiedy pracuję z innymi artystami, poznaję ich perspektywy i wrażliwości, a to jest dla mnie bardzo inspirujące. Każda współpraca to trochę jak podróż – odkrywanie nowych przestrzeni, nowych sposobów myślenia, nowych pomysłów. To za każdym razem cenne doświadczenie. Możliwość wymiany emocji i wrażliwości z innymi artystami jest niesamowicie wartościowa. Zawsze czegoś się uczysz, coś zyskujesz, a nawet jeśli te zyski są czasem niewielkie, to i tak mają duże znaczenie w długoterminowej perspektywie. Współpraca z innymi to dla mnie okazja do poszerzenia swojej wrażliwości.

Zatem, jak wybierasz artystów, z którymi chcesz pracować jako producent? Zależy Ci na pewnej więzi emocjonalnej?

Na pewno tak. W początkowych etapach, kiedy dopiero zaczynałem, brałem wszystkie zlecenia, które mi wpadały, bo musiałem się rozkręcić. Jednak teraz staram się bardzo świadomie dobierać artystów, z którymi chcę pracować. Wciąż mam ograniczone moce przerobowe, zwłaszcza te kreatywne, więc nie mogę sobie pozwolić na każdą współpracę. Zależy mi na jakości, a nie na ilości. Jeśli czuję, że nie ma tam czegoś, co mnie pociąga, że nie widzę sensu w danej współpracy, to raczej się na nią nie decyduję. Wciąż traktuję to jak coś osobistego, więc staram się wybierać projekty, które będą dla mnie ciekawe, będą miały sens zarówno artystyczny, jak i emocjonalny a nie tylko finansowy.

Czy współpraca z Dawidem Tyszkowskim jest najlepszym przykładem takiej owocnej współpracy?

Zdecydowanie tak. To przykład współpracy, która zaskoczyła nas obojga. Dawid przyszedł do mnie na początku, nie wiedział jeszcze do końca, kim chce być jako artysta, ale miał potencjał. Zaczęliśmy wspólnie tworzyć, a efekty tego procesu były naprawdę piękne. Zrobiliśmy razem dwie świetne płyty, a to, że jego kariera teraz tak pięknie się rozwija, jest dla mnie ogromną satysfakcją. Cieszę się, że mogłem mu pomóc odkryć siebie i dać mu przestrzeń do rozwoju. To była bardzo autentyczna współpraca, którą będę wspominał z ogromnym sentymentem.

Czy to, co czujesz w pracy z innymi artystami, to intuicyjny proces? Potrafisz wyczuć, że ktoś ma „coś więcej” do zaoferowania?

Zdarza się to wyczuć, ale pamiętajmy, że takie spotkanie artysty (często młodego) z producentem to często stresująca decyzja, na którą ktoś się zbiera miesiącami. Często ludzie mi piszą, że „przełamywałam się pół roku, żeby do Ciebie napisać Patrick”. Jest zatem tak, że nie wszystko od razu idzie wyczuć na pierwszym spotkaniu, bo się to czai za tremą, niepewnością itp. Z czasem  ludzie się otwierają, przełamują i łatwiej dostrzec drzemiący w nich potencjał. Bardzo często zatem wchodzę w projekty, które na początku są dla mnie tajemnicą, ale gdy widzę artystę, który jest autentyczny i ma coś wartościowego do zaoferowania, to od razu to idzie wyczuć. W przypadku Dawida poczułem, że ma fajne pomysły, i że jest w stanie zrobić coś naprawdę wartościowego. I to się potwierdziło, pomimo tego, że jak do mnie przyszedł miał dopiero 18 lat. Więc owszem, intuicja odgrywa dużą rolę w tym procesie.

Słyszałeś kiedyś, że jesteś staromodny?

Wow, nigdy nie słyszałem tego wprost, ale muszę przyznać, że z raz przyszło mi to do głowy. Nie umiem tworzyć muzyki, która miałyby trafić do mainstreamu, którego w dużej mierze najzwyczajniej w świecie nie rozumiem, a wręcz często jest mi przykro, co dziś jest na topie. Mój głos i moja twórczość są bardziej alternatywne i nigdy nie próbowałem tego zmieniać. Moja muzyka nie pasuje do wielkich rozgłośni radiowych. Oczywiście jako producent mam wszelkie narzędzia, ale moja wrażliwość nie pokieruje mną w tę stronę. I nie chodzi o to, że odrzucam popularność – po prostu nie umiem robić muzyki, która trafi do komercyjnych stacji.

Nie czujesz więc potrzeby, żeby Twoja muzyka była grana w dużych rozgłośniach?

Wiadomo, że marzy mi się rozwój, większa popularność a większe rozgłośnie mogłyby mi w tym pomóc. Jakaś część mnie marzy o tym, żeby taka Zet’ka mnie puściła, ale nie jest tak, że nie śpię po nocach przez to, że tak nie jest. Wiem, że moja muzyka ma swoje miejsce, ale raczej nie jest to miejsce w mainstreamie. To, co robię, ma wartość w innych kręgach i to dla mnie jest ok. Poza tym myślę, że mój głos, jest zbyt alternatywny pod względem barwy dla dużych rozgłośni. Wiesz, ja nigdy nie myślałem o sobie poważnie, jako o wokaliście. Korzystam z niego, jako narzędzia do robienia muzyki, ale nie poświęcam mu zbyt dużo pracy, czasu. Nie śpiewam w domu hobbystycznie. Nigdy nie powiedziałem na głos, że „kocham śpiewać”.

Czy było Ci kiedyś z tego powodu przykro?

Nigdy nie jest przyjemnie pocałować klamkę. Jak każdy artysta, chciałbym być bardziej popularny, szerzej znany i przez to grać większe koncerty. Ale z każdą klamką bardziej rozumiem, co mogę, a czego nie, i poza tym każda kolejna płyta otwiera często inne drzwi, o których istnieniu nie miałem pojęcia.

W takim razie, czy żyjemy w czasach dobrych dla takich artystów jak Ty? I czy czujesz, że Twoja muzyka jest potrzebna w dzisiejszych czasach, skoro w głównych nurtach stawia się na coś innego?

Wychodzę z założenia, że jeśli bym nie miał poczucia, że moja muzyka jest potrzebna, to bym tego nie robił. Miewam momenty zwątpienia, jasne. Wielu z nas (artystów) zapewne nie raz zakwestionowało po całości sens tego, co robi, jaką drogę wybrali. Bo to naprawdę trudny i niewdzięczny kawałek chleba. Ilość włożonej pracy, energii, pieniędzy i czasu w to, żeby płyta w końcu wyszła… A potem to leży, dosłownie kawałek tektury z plastikiem w środku. I co mi to daje? Może to wszystko wygasnąć za miesiąc i po przygodzie. Ale raz, że ja mam wewnętrzną potrzebę robienia tego, to jest dla mnie najważniejsze – to moje paliwo, które każe mi wyrażać się przez muzykę. Dopóki to paliwo się nie wypali, będę to robił. A dwa, że nie jestem może wielkim headlinerem, ale mam swoich fanów, którzy mnie wspierają, mam publiczność, która przychodzi na moje koncerty, która pokazuje mi, że warto to robić – wydawać płyty, jeździć w mniejsze trasy koncertowe. Przecież są ludzie, którzy potrzebują mojej muzyki. Dostałem już wiele pięknych wiadomości, które mnie zaskoczyły. Przykładowo, widziałem tatuaże z moimi tekstami.

Czy dostajesz wiele sygnałów od ludzi, że Twoja muzyka jest im potrzebna?

Najmocniejszy moment był, kiedy promowałem płytę „trzy.zero”. Podeszła do mnie para – powiedzieli mi, że moja płyta pomogła im poradzić sobie z utratą dziecka, z poronieniem. To była taka bomba, która na mnie spadła. Jeśli są ludzie, którzy przechodzą przez takie traumy dzięki mojej muzyce, to ja nie mogę tego porzucić, bo to byłoby nie fair wobec nich.

Jakie ma dla Ciebie znaczenie, że nowy album wydałeś samodzielnie? Skąd taka decyzja, żeby nagrać go bez żadnej wytwórni?

Myślałem, że współpraca z wytwórnią w czymś mi pomoże, ale okazało się, że wcale tak nie było. Nie chcę teraz powiedzieć, że wytwórnie, takie jak Agora czy Kayax, nie zrobiły nic dobrego – bo na pewno pomogły mi w wielu kwestiach. Ale może wiele rzeczy wydarzyło się za wcześnie, a może nie wiedzieli, jak poradzić sobie z moją muzyką. Obiecywano mi nie raz złote góry, które się nie pojawiły. Decyzja, żeby wydać płytę samodzielnie, była bardzo naturalna. Nie miałem już siły ani czasu na spotkania biznesowe, negocjacje. Właśnie w tym czasie wrzucałem piosenki, robiłem muzykę, bo po prostu nie chciałem czekać, aż ktoś zadzwoni i zaproponuje mi współpracę. Zresztą, zawsze to trwa za długo. Czekanie na coś, na lukę w kalendarzu wydawniczym, to frustrujące. A ja nie mam czasu ani zdrowia na takie czekanie. Postanowiłem, że zrobię to sam. Byłem producentem, więc duża część pracy odpadała, a po 11 latach pracy wiedziałem, że mogę to zrobić we własnym zakresie. Chciałem wydać płytę, kiedy to będzie mi odpowiadać, a nie kiedy pozwoliłby na to czyjś kalendarz.

W tych długich tytułach piosenek zawarłeś wiele wskazówek o czym one są. Tak miało być?

Dotąd tylko jeden dziennikarz powiedział mi, że długie tytuły mu się nie podobają. Ale chodziło mi o to, że kiedyś przeglądałem popularną playlistę na Spotify i zauważyłem, że tytuły piosenek były bardzo podobne do siebie – przeważnie to zdanie, które słyszeliśmy w refrenie, stawało się tytułem. I nie mówię, że to jest coś złego, ale wtedy poczułem, że tytuł może być czymś więcej – nośnikiem informacji, a nie tylko etykietą. Można go wykorzystać do pogłębienia znaczenia utworu, do dodania mu czegoś więcej.

Co na dzień dzisiejszy daje Ci poczucie bezpieczeństwa, że możesz pozwolić sobie na taką artystyczną wolność?

Dom, żona, rodzina – to moja ostoja spokoju. Natomiast jako artysta nie czuję się bezpiecznie. Uważam, że na rynku jest najgorzej od lat. Jakkolwiek dziadersko to nie zabrzmi, kiedyś było lepiej. Wiele placówek kultury nie ma pieniędzy na organizowanie koncertów. Rynek jest przesycony, jest za dużo muzyki na świecie i w kraju. Wiesz, codziennie wrzucanych jest chyba ponad 100 000 utworów na Spotify. Do tego dziennikarstwo muzyczne powoli umiera, a duże korporacje i wytwórnie przejmują co raz większą kontrolę. Promują swoich artystów, bo mają pieniądze i środki, żeby to robić. Łatwo nie jest.

 

fot. Borys Borecki

A z czego wynikała Twoja potrzeba współpracy z Dawidem Podsiadło, któremu towarzyszyłeś na koncertach jako muzyk?

Gdy pojawiła się ta (dosyć spontaniczna) propozycja, uznałem, że takich zaproszeń się nie odrzuca, po prostu. To było jedno wielkie YOLO. 🙂 To jest dla mnie bardzo ciekawa podróż artystyczna, która przyniosła mi zarówno tyle samo dobrego, co złego. Złego, bo na pewien czas Patrick the Pan odszedł na drugi plan i to było bolesne. Jednak, mimo wszystko, więcej pozytywów z tego wyniosłem. Pokazało mi to szerszą perspektywę i nauczyło pracy z wieloma muzykami, producentami. W końcu mogłem zobaczyć, jak pracuje jeden z najlepszych głosów w kraju, a także poznałem wspaniałych ludzi. Dzięki temu grałem koncerty przed ogromną publicznością, o czym będę mógł opowiadać moim dzieciom. Wystąpiłem przed ludzi na pełnym Stadionie Chorzowskim ze sceną 360 i to jest coś, z czego jestem dumny. Ktoś powie, że to był fart, a ja powiem, że jasne – jest w tym trochę farta, ale nie dotarłym tam, gdyby nie moja wrażliwość, intuicja i bycie sobą.

A tęsknisz za swoimi koncertami, na których będzie można usłyszeć nowe piosenki?

Nie mogę się doczekać własnych koncertów! Trasa zaczyna się w listopadzie i bardzo tego potrzebuję, bo koncerty są w tym wszystkim najważniejsze. Wiadomo, fajnie jest dostać miłą wiadomość: „super płyta, dziękuję za nią”, ale nic nie daje takiej energii jak koncert na żywo. Absolutnie bezcenne staje się, kiedy okazuje się, że 200 osób w jednym miejscu i czasie chce posłuchać tego, co się stworzyło przez ostatni rok.

Wspomniałeś, że nie lubisz starych swoich płyt, czy to znaczy, że nie będziesz do nich wracać na koncertach?

Wracam do nich, bo nie mogę podejść do nich samolubnie i je po prostu wyrzucić. Wiem, jak to działa, bo sam byłem na koncertach innych artystów, i uwielbiam momenty, kiedy wykonują utwory sprzed wielu lat. To jest magiczne, a empatia nakazuje mi, żeby nie rezygnować z grania tych starych utworów. Przecież one wciąż są ważne dla moich fanów.

Wszystko sam robisz, piszesz piosenki, produkujesz. W takim razie skąd wiesz, że to, co robisz jest dobre?

Na przykład konfrontuję wszystko z moją żoną. To moja słodka wyrocznia. Jeśli jej się podoba, to wiem, że jest dobrze. Ale ja też po prostu ufam swojej intuicji, wypracowanej przez lata. Poza tym dodatkowym potwierdzeniem tego, że coś robię dobrze jest to, że komuś pomaga moja muzyka. Mam swój fanbase, ludzie przychodzą na koncerty, słuchają płyt, kupują je, to jest informacja, która mi mówi, że to co robię jest dobre.

Potrafisz się więc zdystansować do tego, co tworzysz?

Dopiero po pewnym czasie od premiery piosenki lub albumu. Za to wiem jedno – z muzyką trzeba pracować szybko. Jeśli przez 3-4 dni nie skończę jakiegoś numeru na fali kucia póki gorące, to już go wyrzucam lub wracam do niego znacznie później. Wolę nie grzebać za długo w piosenkach – to nie ma sensu, bo to często zakopywanie się coraz głębiej i zatracanie tym samym szerszej perspektywy. Dojrzewam też do momentu, w którym pójdę do innego producenta. Raz w życiu byłem u Kuby Galińskiego, ale to było za wcześniej dla mnie i wtedy się nie dogadaliśmy. Chętnie bym dał mu drugą szansę, ale jeszcze chwilę.

A masz takich producentów muzycznych, prócz Kuby, których cenisz?

Tak, obecnie jednym z producentów, których naprawdę cenię jest Lessman. Jestem wręcz zaskoczony, jak szybko się rozwija i jak świetnie mu idzie. Jego umiejętności są naprawdę imponujące, a produkcje, które tworzy, są bardzo bliskie mojej wrażliwości. Myślę, że jego podejście do muzyki jest zgodne z tym, jak ja czuję i rozumiem tę sztukę. To bardzo inspirujące widzieć, jak jego twórczość zyskuje coraz szersze uznanie.

Gdzie widzisz siebie za kilka lat?

Już przestałem sobie wyznaczać konkretne cele, bo raz już zrobiłem sobie krzywdę, obiecując sobie, że za 10 lat będę w zupełnie innym miejscu. Dziś po prostu cieszę się z tego, co mam. Mam marzenia, ale staram się nie planować za bardzo, bo życie pokazuje, że często nie dostajemy tego, o czym marzymy, a co nie znaczy, że nie możemy osiągnąć coś równie wspaniałego.

W takim razie możesz powiedzieć, że jesteś w dobrym miejscu?

Czasami o tym zapominam, ale tak, jestem w dobrym miejscu. I jestem wdzięczny za to, gdzie teraz jestem. Walka z pesymizmem polega na tym, żeby próbować się zatrzymać, dostrzegając te dobre rzeczy, bo w gruncie rzeczy nie mogę narzekać… Czyli jednak na koniec wyszło optymistycznie. 🙂

Rozmawiał: Łukasz Dębowski

 

 

 

Leave a Reply