Nie tak dawno Piotr Scholz zaprezentował trzecią, odmienną stylistycznie płytę „Sirens”, która ukazała się pod naszym patronatem medialnym. Z tej okazji zadaliśmy artyście kilka pytań nie tylko na temat nowej muzyki. Zapraszamy na naszą rozmowę z muzykiem.
fot. materiały prasowe
Jak zrodziła się koncepcja nowego albumu „Sirens”, która jest zupełnie inna niż dwie Pana poprzednie płyty?
Koncepcja albumu zrodziła się z kilku przyczyn. Moje poprzednie albumy były na duże aparaty wykonawcze. Materiał „Suite: The Road” zagraliśmy dwa razy, natomiast „Birds from another planet” nie doczekał się premiery koncertowej. W związku z tym chciałem wydać materiał w możliwie jak najmniejszym zespole, żeby łatwiej można było ten projekt zaprezentować publiczności na żywo. Drugim powodem była coraz większa fascynacja muzyką brazylijską i prostymi piosenkami. Niektóre utwory na płycie oryginalnie pisane były na duży zespół, jednak uległy przearanżowaniu na ten eksperymentalny skład.
Czy do nagrywania każdego albumu stara się Pan podchodzić inaczej, szukając nowej koncepcji, która ukierunkuje go muzycznie? Skąd taka potrzeba działania?
Moją główną muzyczną dewizą jest konstruktywna wolność. Tym się kieruję. Szanuję i uwielbiam jazz, tak samo kocham muzykę improwizowaną, eksperymentalną czy muzykę bigbandową. Te wszystkie fascynacje staram się łączyć w swojej muzyce. Polaryzacja w sztuce widoczna jest również w muzyce oraz w preferencjach słuchaczy. Osoby kochające muzykę improwizowaną często gardzą mainstreamową muzyką jazzową, z kolei fani amerykańskiego jazzu mają niezbyt dobry stosunek do współczesnej muzyki improwizowanej. Obserwuję to coraz częściej w dyskusjach pod postami lub recenzjami różnych płyt. Moją odpowiedzią na to jest właśnie album „Sirens”, który w swojej niespójności i różnorodności jest koncepcyjnie… spójny. Moim zdaniem prawda, choć bolesna, jest taka, że każdy muzyk improwizujący, czy to będzie swing czy awangardowe free, popada w schematy i nie da się tego niestety uniknąć.
Gdzie w ogóle umiejscowiliby Pan ten album na tle pozostałych? Czy jest coś, co ma dla Pana szczególne znaczenie, jeśli chodzi o ten album?
Album „Sirens” jest moją trzecią autorską płytą i właśnie to miejsce zajmie na zawsze. Cieszę się, że ten album wydałem od początku do końca sam. Nie musiałem iść na żadne kompromisy, tak jak to bywało przy poprzednich płytach. Pragnę podziękować wszystkim osobom zaangażowanym w ten album. Pierwszy raz zaprosiłem do współpracy gości specjalnych, czyli znakomitego Krzysztofa Lenczowskiego oraz fantastycznego Frederico Heliodoro. Myślę, że „Sirens” ma szansę stać się wyróżniającą pozycją na tle moich pozostałych pozycji w dyskografii.
Czy mógłby Pan powiedzieć, że nagrywanie tego albumu wiązało się dla Pana z nowymi wyzwaniami? Dlaczego zdecydował się Pan po raz pierwszy oficjalnie zadebiutować jako gitarzysta?
Wyzwaniem było właśnie wydanie pierwszego albumu autorskiego jako wykonawca. Jest to dla mnie akt odwagi, ponieważ nie wierzyłem i nadal nie wierzę w siebie w tej dziedzinie. Oczywiście, jako gitarzystę można mnie usłyszeć na płytach Weezdob Collective czy też na płycie Kasia Osterczy Trio – Travel Elegy, jednak sam do teraz nie zdecydowałem się zagrać na własnej płycie. Podczas studiowania usłyszałem słowa, które w pewien sposób mnie złamały, ponieważ cały czas ciężko pracowałem, ćwicząc na instrumencie, a nie przynosiło to oczekiwanych przez innych rezultatów. Straciłem wiarę w siebie jako instrumentalisty. Nawet w momencie, w którym z Weezdob Collective wygrywaliśmy konkurs za konkursem. Bardzo dużo czasu potrzebowałem, żeby zrozumieć, że nie każdy będzie wirtuozem własnego instrumentu. Po wielu latach odzyskałem radość z gry na gitarze, traktując instrument jako narzędzie komunikacji i budowania tego, co dla mnie w muzyce najważniejsze, czyli ładnych melodii.
Czy dużo czasu spędził Pan na szlifowaniu warsztatu gitarzysty, żeby utwory z tego albumu były dla Pana satysfakcjonujące?
Szlifowanie rozpocząłem w wieku siedmiu lat i trwa to do dnia dzisiejszego. Do tego albumu przygotowywałem się jak do każdego, z największą możliwą starannością i cały swoim sercem.
Czy jednym z zamierzeń tworzenia utworów było to, żeby nie korzystać z gitary basowej? Skąd w takim razie zaproszenie do współpracy gitarzysty basowego – Frederico Heliodoro, który zaistniał w singlowym „Aparat”?
Historia jest troszkę zabawna. Często podróżuję między miastami. Posłuchałem w pociągu starszej płyty jednego z moich muzycznych idoli. Miałem wrażenie, że nie ma tam basu i wydało mi się to super pomysłem, ponieważ nagrania nie straciły na jakości. Dopiero, kiedy posłuchałem tej płyty w domu, po sprawdzeniu okładki okazało się, że jest tam kontrabas… Jednak moja wyobraźnia zadziałała w ten sposób, że taki zespół bez basu może bardzo dobrze i oryginalnie zabrzmieć. „Aparat” jest pierwszą piosenką jaką napisałem od początku do końca sam. Brzmienie tego utworu, jakie chciałem osiągnąć, mocno przypominało mi wrażliwość jednego z moich ulubionych brazylijskich muzyków jazzowych, czyli Frederico Heliodoro. Postanowiłem zrobić wyjątek, kierując się dobrem muzyki, dobrem brzmienia tej konkretnej piosenki. Zwłaszcza, że Frederico zgodził się zagrać na mojej płycie, co jest największym wyróżnieniem, jakie mogłem dostać w projekcie o nazwie „Sirens”.
fot. okładka płyty
Z czego wynikała potrzeba wprowadzenia wokaliz Kasi Osterczy? I jak to się stało, że na siebie trafiliście i zdecydowaliście się razem współpracować przy okazji albumu „Sirens”?
Pochodzę z muzycznej rodziny, gdzie jej znaczna większość zawodowo śpiewa. Niestety, sam nie potrafię czysto śpiewać i panować nad głosem. Nad czym ubolewam. Głos ludzki traktowany instrumentalnie jest czymś, co w muzyce uwielbiam i podziwiam. W związku z tym kocham współpracować z wokalistkami i wokalistami. Bardzo lubię komponować wykorzystując głos, jako ważną partię w mojej muzyce. Już na debiutanckim albumie wykorzystałem ten zabieg. W „Sirens” nie mogło być inaczej. Kasię Osterczy poznałem już wiele lat temu na festiwalu jazzowym. Współpracujemy w kilku konfiguracjach. Mamy bardzo podobną wrażliwość muzyczną. Kasia uwielbia śpiewać instrumentalnie, bez tekstów, więc to wszystko złożyło się na współpracę przy okazji albumu „Sirens”.
Czy miałby Pan pomysł na to, żeby dopisać dalszą część do płyty „Sirens” lub któregoś z wcześniejszych albumów? I czy jest to w ogóle możliwe przy tak wyszukanej specyfice Pana projektów?
Myślę, że nie i nie ma takiej potrzeby. Każdy z albumów jest zamkniętą formą i momentem w mojej twórczości i życiu.
Czy na dzień dzisiejszy czuje się Pan docenionym artystą w Pana osobistym postrzeganiu siebie jako muzyka, kompozytora, aranżera i dyrygenta?
Nie jest to łatwe pytanie. W pewnych środowiskach i kręgach, wiem, że ludzie doceniają to, co robię. Mimo wszystko czuję niedosyt. Mam wrażenie, że jest spora część osób w środowisku jazzowym (jest to mimo wszystko małe środowisko), która mnie całkowicie nie kojarzy i nie wie kim ja jestem i co robię. Mam tego świadomość, że może to wynikać z tego, że nie mieszkam w Warszawie lub tego, że nie studiowałem w Katowicach czy Gdańsku, czyli bardzo ciekawych i mocnych ośrodkach jazzowych, gdzie jednak znaczna większość improwizatorów wywodzi się z tych kręgów. Mam wrażenie, że mogę się dwoić i troić, a i tak do wielu to co robię, nie dotrze. Może to kwestia mojej osobowości? Nie jestem charakterystyczny? Skoro tak nowatorska kompozycja jak „Birds from another planet” nie została dostrzeżona przez środowisko, to już nie wiem, co mógłbym zrobić, żeby to zmienić. Jednak nie przejmuję się tym, ponieważ przede wszystkim zależy mi na własnym osobistym rozwoju i z każdym nowym projektem staram się samemu sobie podnosić poprzeczkę.
Co byłoby dla Pana sukcesem związanym z albumem „Sirens”? Czy jest coś, co chciałby Pan, żeby w jakimś znaczeniu przyniosła Panu muzyka z tego albumu?
Największym sukcesem tej płyty było jej nagranie i wydanie w tych trudnych czasach dla muzyki niekomercyjnej. Kolejnym sukcesem to współpraca z Krzysztofem Lenczowskim i Frederico Heliodoro. Jeżeli ten album wpłynąłby na większą rozpoznawalność, nawiązując do poprzedniego pytania, to byłbym bardzo szczęśliwy. Czy to byłby feedback pozytywny czy negatywny, ale po prostu by zaistniał, to już wiele by to dla mnie osobiście znaczyło.