Ser Charles – „Einmannbunker” [RECENZJA]

Nasz ocena

„Einmannbunker” to tytuł drugiej płyty zespołu Ser Charles, która ukazała się po 10 letniej przerwie w działalności grupy.

fot. okładka albumu

Recenzja płyty „Einmannbunker” – Ser Charles (Mystic, 2024)

Utwory na tej płycie są nieprzesadnie upstrzone aranżacyjnie, za to jazgotliwe i pełne energii, wywracającej typowe postrzeganie piosenki literackiej. W końcu na albumie „Einmannbunker” mamy do czynienia z poezją, podaną w sposób nieoczywisty, pozbawiony patosu i udawania tworzenia wielkiej sztuki. Dzięki temu piosenki na drugim krążku zespołu Ser Charles są tak bezpośrednie, krótkie i treściwe w swej alternatywno-rockowej formie. Może zbyt surowe, ale za to bardzo przenikliwe.

Einmannbunker był najpopularniejszym schronem podczas II wojny światowej. Przed czym autor i lider – Stefan Kornacki chowa się w dzisiejszych czasach? Jak się okazuje, powodów może być bardzo wiele, w końcu nie otacza nas spokojna rzeczywistość, o czym przypominają nam bezkompromisowe opisy w tekstach. A te gdzieś na końcu odnoszą się w do człowieka, jego emocji, relacji, (nie)umiejętności radzenia sobie z różnymi sprawami („Mimo wszystko że mnie swędzi dookoła / Wali po plecach po to przecież mam doła / Że nie pokaże dzisiaj się z najlepszej strony / Z nosa krew lecz czekają mnie miliony”). Poezja to nie zbyt łatwa, ale dająca do myślenia, wiercąca się każdym słowem, sformułowaniem, metaforą, ukrytą treścią w oszczędnie dobranym wyrazie („Jestem woda / Gazowana zimna / Mineralna dziwka / Główka / Przewrotka i kiwka”).

Muzyka to efekt współpracy z Adamem Staszewskim (autor muzyki i producent płyty) oraz częścią zespołu Organek, czyli Tomaszem Organkiem, Robertem Markiewiczem, Tomaszem Lewandowskim, a także innymi muzykami, czyli Sławkiem Kosińskim i Steve’m Nash’em (jego remix kawałka „Ty” rozsadza głowę).

Dostajemy więc gitarowy łomot, choć nawet w tych mocniejszych momentach nie ma przesady, przerysowania, ani chaosu. Każda kompozycja trzyma się pewnego zamysłu, jakby stworzonego na tę okoliczność. Udało się więc wyłuskać oryginalny format, choć przecież nie odnajdziemy w tych piosenkach nic, czego byśmy nie znali. Ten album nie będzie dużym zaskoczeniem dla tych, którzy mieli okazji poznać band przy okazji ich debiutu w 2014 roku.

Wciąż jest to jednak na swój sposób dziwne, nie do końca dające się nazwać, a alternatywny, wręcz postpunkowy posmak oddala ich od tego wszystkiego, co w dzisiejszych czasach jest przesadnie chełbione. Dlatego obok przyjemnie płynących, ale wciąż intrygujących kompozycji („Woda”), znajdziemy bardziej awanturnicze akcenty („Billy”), choć akurat poetycko-rockowa stylistyka bywa najbardziej przekonująca, gdy znajduje swoje odpowiednie wyważenie („Gruz”, „PIN”).

Dobra to płyta, która trochę nie przystaje do dzisiejszych czasów. Dla wielu może być to zaletą, dla niektórych pewnie „Einmannbunker” stanie się niewystarczająco mocnym ciosem. Przez to też niełatwo będzie im dotrzeć do nowych słuchaczy. Tak czy owak, warto posłuchać.

Łukasz Dębowski

 

Leave a Reply