Czym zaskoczył nas Top of the Top Sopot Festival 2024? [RELACJA]

Pomiędzy 19 a 22 sierpnia w Operze Leśnej w Sopocie odbyła się kolejna edycja Top of the Top Sopot Festival, która obfitowała w wiele zaskakujących wydarzeń. Czy wszystkie z nich były udane? O tym w naszej relacji.

fot. Łukasz Dębowski

Top of the Top Sopot Festival 2024 – relacja z wydarzenia.

Poniedziałek, 19 sierpnia. Aleja Gwiazd, godzina 19. Tłum ludzi podąża w stronę Opery Leśnej. Przechodniów zatrzymują wolontariusze z nieznanej nikomu fundacji, budzący wśród zaczepianych brak zaufania. U boku stoi prowizoryczny stragan z lemoniadą, a cień spowijający las rozświetlają kolorowe, hawajskie naszyjniki i neonowe okulary, do których kupna namiętnie przekonują okoliczni sprzedawcy. Poniżej położona ulica Stanisława Moniuszki zakorkowana jest przez okoliczne taksówki i liczne vany z zaciemnionymi szybami. Do rozpoczęcia wydarzenia została niecała godzina.

To był mój pierwszy festiwal transmitowany w telewizji. Ciekawiła mnie organizacja samego wydarzenia, sposób pogodzenia ze sobą medialnego show i realiów koncertowych. Czy obecność kamer i uprzednio przygotowane kwestie prezenterów zostawiają chociaż trochę przestrzeni na spontaniczność widowni, prawdziwe wzruszenia i chwile zachwytu?

Gorączka sopockiej nocy

Pierwszego dnia prowadzącymi na scenie Opery Leśnej byli Dorota Wellman i Marcin Prokop. Znana telewidzom z „Dzień dobry TVN” para sprawiała wrażenie wręcz idealnie przygotowanej na to wydarzenie. Czuć było charyzmę prowadzących – nie przypominam sobie, aby wspomagali się scenariuszem. Zdecydowanie byli mocną stroną tego dnia, czego nie można powiedzieć o aspekcie muzycznym. Co prawda nie brakowało oklasków i wspólnie wyśpiewanych piosenek, w końcu na sopockiej scenie występował Lady Pank, Wilki, Kayah czy Enej, natomiast są to klasyki, które na żywo robią wrażenie, ale wśród telewidzów wywołują znużenie i senność. Główną gwiazdą wieczoru okazała się Sylwia Grzeszczak, która w Operze Leśnej zaprezentowała widowni całą magię swojego głosu, a recital składający się zarówno z nowszych, jak i starszych singli wywoływał salwę oklasków. Dobrymi punktami poniedziałkowego wieczoru okazały się również Wanda i Banda oraz Natalia Nykiel – ich występy, mimo że znacząco różniące się od siebie, efektywnie pobudziły sopocką publikę.

Często przewijającą się kwestią wśród internautów była tragiczna jakość dźwięku w telewizji, natomiast na żywo występy były dobrze słyszalne, a otaczający las dobrze tłumił powstające echo. Fala internetowej krytyki spadła na zespół Wilki – zwracano uwagę na słabą kondycję wokalną Roberta Gawlińskiego, jednak złe wrażenia spotęgowane zostały przez problemy techniczne realizatorów, a widownia wykazała się większym zrozumieniem, czego oznaką były długie oklaski. Pojawiły się też zarzuty odnośnie śpiewania z playbacku przez niektórych artystów, jednak na żywo trudno było to zweryfikować. Podsumowując – nie było żadnych większych zaskoczeń jak i sam scenariusz pierwszego dnia był dosyć przewidywalny, natomiast tłum ludzi pierwszego dnia jasno wskazuje na zainteresowanie płynące z tego typu repertuaru.

 

Cudowne lata 90’ i Bursztynowy Słowik

Drugi dzień sopockiego festiwalu skupiał się na artystach ostatniej dekady XX wieku, natomiast ich dawne przeboje przeplatały się z najnowszymi utworami. Największą gwiazdą drugiego dnia była Agnieszka Chylińska, która wspólnie z widownią zaśpiewała „Winna”, „Jest nas więcej” oraz „Znalazłam”. Jej kontakt z publicznością i bijąca od niej szczerość jest ewenementem pośród polskiej sceny muzycznej, a sama artystka cieszy się niesłabnącą popularnością, widoczną zarówno wśród starszej, jak i młodszej publiki. Swoją obecnością zachwycała również Nosowska w duecie z Królem, zarówno w „Smells Like Teen Spirit” Nirvany, jak i w utworze „Można”, zapowiadającym ich wspólny album. Interesująco na scenie prezentowały się – zarówno wizualnie jak i wokalnie – Kasia Kowalska i Natalia Kukulska.

Niestety drugi dzień festiwalu pełen był również słabszych momentów, w większości którymi były – o ironio! – starania o Bursztynowego Słowika. Moim zdaniem nagroda ta straciła na swoim znaczeniu, czego przyczyną jest zapewne całkowite oddanie decyzji publiczności, która chociaż dobrze sobie radzi z oceną umiejętności wokalnych, to niestety łatwo oddaje się utworom o prostej linii melodyjnej, idealnie pasujących do ogólnopolskich rozgłośni radiowych. I taką piosenką jest „Cały czas” Oskara Cymsa – z jednej strony melodyjna i wpadająca w ucho, ale z drugiej powtarzalna i mało odkrywcza. To, co wyróżniało jednak Oskara na tle innych kandydatów to jego swoboda sceniczna i – jakby nie patrzeć – popularność osoby oraz samej propozycji.

Prowadzącymi drugiego dnia festiwalu byli Sandra Hajduk-Popińska, Mateusz Hładki, Jan Pirowski i Agnieszka Woźniak-Starak, natomiast jedynie ci ostatni zostali zapamiętani na skutek feralnego żartu rzuconego przez Jana w stronę swojej trochę starszej koleżanki. Sprawa odbiła się echem w ogólnopolskich mediach, natomiast publiczność nie zareagowała buczeniem na kontrowersyjną odezwę prowadzącego, do czego przekonać próbowały czytelników portale plotkarskie, a rozmowę prowadzących odebrano dosyć pozytywnie – słychać było śmiech i nieliczne oklaski.

 

fot. materiały prasowe

Muzyka to coś, co nas łączy

Trzeciego dnia festiwalu, prowadzący, do których należeli Marcin Prokop, Damian Michałowski i Jan Pirowski, starali się nas przekonać, że piosenki łagodzą obyczaje, natomiast po opiniach, zarówno tych panujących w internecie, jak i pośród uczestników wydarzenia wywnioskować można, że osiągnęli odwrotny skutek. Niestety trzeci dzień zapamiętany zostanie przez niefortunną (udawaną) grę na gitarze Marcina Prokopa podczas utworu „Kocham Cię jak Irlandię”, dosyć podejrzanie rozbawioną Magdę Gessler oraz niepotrzebne pojawiającą się na scenie Monikę Olejnik, dziennikarkę TVN24, której obecność mogła co najwyżej podzielić sopocką widownię. Rozumiem, że główny organizator wydarzenia ma prawo do reklamowania swojej oferty telewizyjnej, ale trzeciego dnia autopromocja osiągnęła apogeum, a szkoda, bo odwracała uwagę od wspaniałych wystąpień Urszuli, Małgorzaty Ostrowskiej, Renaty Przemyk (także w duecie z Natalią Przybysz w „Niekochanej”) czy Izabeli Trojanowskiej. Miłym zaskoczeniem był cover „Lipstick on the glass” Maanamu w wykonaniu Mery Spolsky – artystce niewiele brakowało do perfekcyjnej dykcji Kory Jackowskiej. Ponownie na sopockiej scenie występowała Agnieszka Chylińska, tym razem z okazji 30-lecia swojej pracy artystycznej, a miłą niespodzianką było rzadko przez media wspominane rozdanie widowni szalików z napisem „I <3 Agnieszka” podczas przerwy poprzedzającej występ. Trzeci dzień festiwalu zakończyła, m.in. kultowa „Jolka, Jolka” w wykonaniu Felicjana Andrzejczaka. Sam występ był wzruszający, natomiast przyćmiło go zaproszenie licznych „gwiazd” TVN-u na scenę, przez co wybitny artysta zniknął pośród tłumu tańczących pracowników stacji. A mogło być tak pięknie…

 

Legendy Polskiej Muzyki, 30-lecie płyty „Sen” Edyty Bartosiewicz, Legendy Polskiego Hip Hopu

Ostatni dzień był zdecydowanie najbardziej różnorodny, przez co – moim zdaniem – wyjątkowy. Pierwsza część występu obfitowała w muzyczne klasyki – na scenie śpiewali między innymi Ewa Bem, Wojciech Gąsowski, Halina Frąckowiak czy Krystyna Prońko. Niektórzy artyści występowali wspólnie z młodszym pokoleniem piosenkarzy, z czego najbardziej wzruszającym było wykonanie „Lubię wracać tam gdzie byłem” Alicji Majewskiej i Igora Herbuta. Duet ten świetnie ze sobą współgrał podczas wykonywania ballady Zbigniewa Wodeckiego, a lider zespołu LemON zostawił za sobą niedosyt jego wyjątkowego głosu, dorównującego talentowi drugiej wokalistki. Nie wszystkim artystom udało się w pełni odnaleźć w orkiestrowych aranżacjach piosenek, co było słychać np. podczas występu Haliny Frąckowiak. Nie każdej wokalistce przypodobały się też nowe wersje znanych przebojów, stąd zabrakło na scenie zapowiadanej wcześniej Grażyny Łobaszewskiej, która podczas prób wycofała się z koncertu.

Zakończeniem pierwszego „aktu” było oddanie hołdu zmarłemu Tadeuszowi Woźniakowi. Wszyscy występujący uprzednio artyści stawili się wspólnie na scenę, aby zaśpiewać jego najbardziej znany utwór – „Zegarmistrza światła”. Niestety gorzką wisienką na tym okazałym torcie było wyśpiewanie refrenu przez sztuczną inteligencję, naśladującą głos zmarłego artysty. Uważam, że ten dodatek był uwłaczający dla wielkiego talentu Woźniaka, a samo wykorzystanie AI do pokazania wizerunku artysty pozostawiało wiele do życzenia.

Nie sposób nie wspomnieć o towarzystwie orkiestry pod batutą Daniela Nosewicza i Nikoli Kołodziejczyka. Jej magię szczególnie dało się odczuć podczas drugiej części wydarzenia – recitalu Edyty Bartosiewicz z okazji 30-lecia płyty Sen. Głos artystki świetnie komponował się z piękną grą okazałej reprezentacji muzycznej, a widownia zachwycona była nową aranżacją drugiego albumu wokalistki. Pomimo potknięć technicznych – piosenkarka zwracała uwagę na problemy z odsłuchem podczas występu – Bartosiewicz zdołała dokończyć swój występ jednym ze swoich największych hitów – „Jenny” (to akurat piosenka, która nie znalazła się na płycie „Sen”, bo pochodzi z jej późniejszego repertuaru).

 

Orkiestra towarzyszyła również podczas trzeciej, nietypowej części koncertu, podczas której na scenie pojawiła się wybrana część „starej szkoły” artystów hip-hopowych, a delikatne dźwięki ustąpiły miejsca wspólnemu rapowaniu. Na scenie pojawili się m.in. Kaliber 44, Fenomen, Bisz, czy O.S.T.R. w duecie z Małgorzatą Ostrowską. Czwarty dzień festiwalu zakończyła kultowa Paktofonika swoim najbardziej znanym utworem – „Jestem Bogiem” (oddano hołd nieżyjącemu Magikowi). Pomimo medialnych kontrowersji związanych z pojawieniem się artystów rapowych na sopockiej scenie, publiczność sprawiała wrażenie zadowolonej, a utwory kończące festiwal były obsypywane przez widzów gromkimi brawami. Słowem zakończenia niech będzie wycofana obecność prowadzących, czyli Pauliny Krupińskiej-Karpiel i Mery Spolsky, co akurat wyszło na plus, w szczególności jeśli weźmiemy nadmierne eksponowanie gwiazd TVN-u dzień wcześniej.

Tego typu wydarzenia realizowane pod kontem widowisk telewizyjnych rządzą się swoimi prawami, czego potwierdzeniem był tegoroczny Top of The Top Festival. Przy tej okazji często stawia się na ograne przeboje, sprawdzone nazwiska i wartko poprowadzony scenariusz, który ma zebrać przed telewizorami jak największą publiczność. W tej gonitwie zapomina się niekiedy o walorach artystycznych, większym oddaniu uwagi wybitnym wykonawcom i ich nowym dokonaniom, a więc skupieniu się na sensie sopockiego festiwalu, który przed wielu latu był jednym z najważniejszych wydarzeń w Polsce. Co nie znaczy, że nie dostaliśmy w tym roku akcentów, które zdecydowanie były warte uwagi, choć mogłoby być ich jeszcze więcej, skoro realizowana przez TVN impreza trwała aż cztery dni.

Kamil Łuszczek

 

Leave a Reply